06.

965 140 20
                                    

F

Riley nawija o Europie.

Zaczynam nienawidzić tego kontynentu, a nawet go nie zwiedziłem.

Od tego niekończącego się biadolenia boli mnie głowa – skręt nie oczyścił mojego umysłu wystarczająco, by znieść te katusze. Potrzebuję chociaż chwili spokoju, żeby uciec od destrukcyjnych myśli. Na szczęście Riley w tym słowotoku nie zauważa, że tak naprawdę wcale nie uczestniczę w tej rozmowie. Dla niepoznaki kiwam głową. Zerkam na Forda, który podczas rzucania sobie piłki z Juddem, jawnie śmieje mi się w twarz.

Kończę piwo, więc mam pretekst, by poszukać śmietnika.

Przepraszam Riley, oznajmiając, że niedługo wrócę, choć wracać nie chcę. Podnoszę się do pionu i prędko otrzepuję tyłek z piasku. Poprawiam czapkę, żeby uchronić oczy przed słońcem i w ten sposób znów staję się niedostępny dla świata. Ruszam na brzeg z nadzieją, że coś jeszcze zdoła uratować ten beznadziejny dzień.

— Nie za dobrze się bawisz? — rzucam do przyjaciela, gdy przechodzę obok. Zaczepnie szturcham go w bark, a on odpowiada tym samym. Ford potrząsa głową tak intensywnie, że jego czarne dredy niemal się od siebie odbijają. Łapię piłkę w powietrzu, kiedy przelatuje tuż nad głową Forda. Uśmiecham się dumnie.

— Jezu, Flynnston, patrzenie na to, jak flirtujesz jest bolesne — stwierdza, przyciskając otwartą dłoń do piersi. Przewracam oczami. Przecież nawet przez sekundę nie podrywałem Riley, właściwie to od tego stronię. Obaj spoglądamy w kierunku nieświadomej tego, że o niej rozmawiamy dziewczyny. Akurat beztrosko wymachuje nogami. Ford natomiast zarzuca ramię na mój bark i ciągnie ku sobie, by wyszeptać: — Masz szczęście, że jest w ciebie na tyle zapatrzona, by to znieść.

Zrzucam z siebie łapska Forda.

— Pierdolnę ci, jak nie przestaniesz nas swatać — grożę, ale z uśmiechem.

— Przecież potrzebujesz więcej praktyki! — woła rozbawiony Judd. Z groźną miną cisnę w niego piłką, a on nie wykazuje się żadnym refleksem, więc ta odbija się od jego brzucha i wpada z pluskiem do wody. Słaby z niego piłkarzyk. Judd cicho klnie. Wykrzywiam usta, jakby było mi z tego powodu smutno.

Wpadam na głupi pomysł. Dość ryzykowny dla mojego życia.

— Macie rację — przyznaję z udawaną szczerością, czym wprowadzam ich w lekkie zdziwienie. Najwyraźniej nie spodziewali się tego, że im przytaknę. — Może poćwiczę z waszą siostrą, hm?

Szach, mat. Z satysfakcją obserwuję, jak obaj przestają się ze mnie nabijać.

— Nawet nie próbuj! — unosi się Ford, krzyżując ramiona.

Ale ja udaję, że go nie słyszę.

— Chyba widziałem ją na brzegu... — brnę w swój plan. Kciukiem pokazuję za siebie. Stawiam pierwsze kroki, cały czas patrząc na braci z uniesionymi brwiami. Dopiero teraz można zauważyć u nich podobieństwa. Kwadratowe rysy twarzy i radosne oczy, różni ich natomiast kolor włosów. Już nie jest im do śmiechu. Mi natomiast bardzo.

— Albo wiesz, droga wolna! I tak cię spławi — dorzuca Ford po chwili namysłu.

— Zobaczymy.

— Ha, ha, ha — parska Judd, ale to wymuszony śmiech. — Zabawne, łosiu.

Ja nie żartuję, myślę. Oni jednak nie muszą o tym wiedzieć. Ani o tym, że nie robię tego tylko po to, by im dopiec w ramach rewanżu. Powód jest całkiem inny i trochę mnie przeraża. Po prostu w ciągu paru ostatnich dni zbyt często łapię się na tym, że samoistnie pcham się w życie River, choć wcale nie rozumiem, dlaczego odczuwam potrzebę przebywania blisko niej.

Koszmar minionego lataOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz