8.

897 130 30
                                    

F

Wspomnienia mamy uparcie powracają, snując się po umyśle jak przywrócone do życia. Gdybym dopuścił do siebie wszystkie uczucia, jakie im towarzyszą, nie zdążyłbym dobiec do pomostu, żeby się z niego zrzucić. Próbuję uspokoić oddech. Zamiast liczyć każdy z nich, wsłuchuję się w szum wzburzonego jeziora z nadzieją, że to mi pomoże.

Moje buty zakopują się w piasku, kiedy uparcie idę przed siebie. Chłodny wiatr nieustannie uderza mnie w twarz, jakby chciał bym wrócił do normalnego stanu. Wydaje mi się, że mam robaki w żyłach, tak szybko krąży w nich krew – jak rój wściekłych, czerwonych mrówek. Robię wszystko, aby zagłuszyć każdą ze swoich myśli, które powoli niszczą mnie od środka.

Dociera do mnie, że bez względu na to, jaki dystans przejdę, nie zdołam zwiać przed bólem, bo on po prostu jest ze mną, głęboko we mnie, ale zawsze w opozycji. Siadam na piasku i ciągnę łyk wódki, którą kupiłem po drodze. Krzywiąc się, przyglądam się tafli wody, która przybrała barwę płynnego srebra dzięki lśniącemu księżycowi. Nie mogę swobodnie oddychać, nie mogę pozbierać myśli w sensowną całość, nie mogę zapanować nad własnym ciałem.

Próbuję zrozumieć, dlaczego zwykła rozmowa o rodzicach, wzbudziła we mnie taki chaos. Minęło tyle czasu, że powinienem stać się na to obojętny. A jednak ten temat wciąż uwiera. Jak drzazga, której nie da się wyciągnąć – jest jak malutka strzałka z napisem „tu mnie boli".

— Twoje zdrowie, mamo — mamroczę pod nosem. Słucha mnie tylko księżyc i woda. Czuję się jak wariat, który nagle odkrył w sobie umiejętność porozumiewania się z naturą. — Gdziekolwiek teraz jesteś. Nigdy nie wybaczę ci tego, że mnie z nim zostawiłaś.

Przecież doskonale wiedziała, jaki jest. Musiała poznać go ze strony, z której ja go jeszcze nie znałem. A mimo to odeszła. Beze mnie. Nie pamiętam za bardzo dnia, kiedy zniknęła. Pamiętam natomiast małego Flynna, który siedział na schodach i niecierpliwie czekał na swoją mamę. Miała wrócić. Ale nigdy tego nie zrobiła. Ja wtedy też gdzieś zabłądziłem, gdzieś daleko, gdzie sięgnął mnie smutek. I już stamtąd nie wróciłem. Jak ona, choć ją pewnie spotkało lepsze życie.

Pod koniec dnia nawet diabeł może płakać, powtarzam w myślach, gdy czuję, jak łzy pieką mnie pod powiekami. Staram się nie uronić żadnej z nich, bo ojciec zawsze powtarzał, że facet musi być twardy, że nie może być miękką fają. I kiedy obok mnie niespodziewanie pojawia się jakaś osoba, szybko przecieram wierzchem dłoni zmęczoną twarz, chcąc się upewnić, czy aby na pewno się nie rozpłakałem.

Unoszę głowę, by zobaczyć coś więcej niż odkryte, opalone nogi. Widzę twarz Riley. Jezu, czy ta dziewucha wszędzie za mną łazi? Albo ma radar, który mnie namierza? Mimo to usiłuję się uśmiechnąć, co udaje się dopiero po kilku próbach. Powtarzam sobie, że przecież nie zrobiła mi nic złego.

— Dlaczego siedzisz tutaj sam? — pyta, zagryzając od środka policzek. Jej kwiecista sukienka powiewa na wietrze wraz z brązowymi włosami.

Opcji jest kilka. Siedzę sam, bo potrzebuję spokoju, bo mam dość ludzi, bo po prostu czasem muszę być sam. Patrzę na nią, ale tak naprawdę jej nie widzę. Stoi nade mną i też mi się przygląda, jakbym był wart tych wszystkich, niewinnych, ale znaczących spojrzeń. Riley Jones patrzy na mnie tak, jakby widziała coś więcej niż katastrofę.

— A ty dlaczego jesteś tutaj sama? — rzucam. — O tej godzinie grzeczne dziewczynki zaszywają się w swoich różowych pokojach i plotkują z przyjaciółkami przez telefon na temat złych chłopców, których nigdy nie będą mieć.

— Po co plotkować, skoro można spróbować jakiegoś zdobyć?

Riley unosi jedną brew ku górze. Rozchylam usta, bo jestem totalnie zaskoczony taką odpowiedzią. To pierwszy raz, kiedy Riley nie zachowuje się jak słodka, niezdarna idiotka, ale tak, jakby była pewną siebie kobietą, która wie, czego chce. Mimo to i tak chce mi się trochę śmiać.

Koszmar minionego lataOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz