Siedziałem na łóżku, zaciskając dłonie na pościeli. Za wszelką cenę próbowałem unormować oddech, by nie doprowadzić mojego organizmu na skraj paniki. By nie pozwolić na powrót stanu z zeszłej nocy. Przełknąłem ciężko ślinę i podniosłem wzrok. Drzwi zaczęły powoli się uchylać, a mi na samą myśl konfrontacji zrobiło się cholernie słabo. Kiedy jego postać pojawiła się w przejściu poczułem się jakby woda zalewała moje płuca. Jakbym tonął, powoli konał z braku powietrza, wyciągając bezradnie dłonie w stronę osoby, która nie miała żadnej intencji mnie z tego wydostać.
Jego wzrok owiał chłodnie moją twarz. To jakby jego dłoń zaciskała się na moim gardle. Jakby chciał pomóc mi utonąć. Michael nie wszedł za nim, drzwi się zamknęły. Nie miałem pojęcia co się wokół mnie dzieje. Na kilka sekund zrobiło się kompletnie ciemno, dopóki tego nie usłyszałem.
- Calum - mruknął, siadając w fotelu na przeciw mnie.
Ten głos, ten cudowny głos, którym kiedyś skłonny był śpiewać mi miłosne serenady. Niegdyś tak ciepły, rozczulający. Teraz zimny, obojętny i przeszywający do bólu. Przez dłuższą chwilę wpatrywałem się w jego oczy, próbując wyczytać zamiary. Po co właściwie przyszedł? Otworzyłem usta. I nic. Nie potrafiłem się odezwać. Na kilka sekund się zatraciłem. Sekund? Minut?
- Co ci powiedział? Dlaczego tu jesteś? - wykrztusiłem w końcu.
To było zbyt pretensjonalne. Powinienem być delikatny. W końcu miałem go dla siebie. Nareszcie. Sam na sam. Ja i on. Musiałem tylko się opanować.
- Powiedział, że mamy porozmawiać o naszym problemie - odpowiedział szorstko - Jest za drzwiami. Mamy... wyjaśnić sobie pewnie rzeczy.
Poczułem ucisk w sercu. Wcale nie był tu dla mnie. Przyszedł bo musiał. Michael mu kazał. Zmusił go. Nie tak chciałem to zrobić. Nie tak chciałem z nim porozmawiać. Teraz nie było nawet szans na naprawdę tego wszystkiego. Ja przecież...
- O co ci chodzi, Calum? - zacisnął na moment usta, a ja jeszcze kilka sekund później nie mogłem oderwać od nich wzroku - Myślałem, że wszystko sobie wyjaśniliśmy, a ty odpieprzasz jakieś chore akcje. Tak jak wtedy przy śniadaniu. Ashton i Michael martwią się o ciebie, nie możemy ciągle--
- A ty? - przerwałem mu w pół zdania - Ty martwisz się o mnie? - próbowałem spojrzeć mu w oczy, ale teraz zaczął unikać mojego wzroku - Czy robisz to wszystko tylko dlatego żeby mieć spokój ode mnie na kolejne kilka miesięcy zanim znowu przestanę sobie z tym radzić?
Luke westchnął ciężko. Był zdenerwowany. Albo zmęczony konwersacją, której już nie chciał prowadzić. Nigdy nie chciał. Może jedno i drugie. Ale przecież nie widziałem jego oczu i nie mogłem nic z nich wyczytać. Było coraz gorzej, wody coraz więcej.
- To co stało się między nami kilka miesięcy temu było błędem, Calum. Chciałem żebyś poczuł się lepiej, a dałem ci tylko żałosną nadzieję na coś co nigdy nie będzie mieć miejsca - spojrzał na swoje dłonie i zaczął od niechcenia zdrapywać czarny lakier z paznokci.
Potrząsnąłem głową. To nie było tak.
Obracałem pusty kubek po whisky powoli w swoich dłoniach. To była już trzecia kolejka. Powoli zaczynałem mieć dość. Luke zniknął kilkanaście minut wcześniej, by zająć wygodne miejsce przy stoliku z trzema kobietami. Próbowałem ignorować to jak bardzo od samego patrzenia na te zaloty robi mi się niedobrze i jak bardzo trudno jest mi przestać patrzeć.
Po co było to wszystko? Po co mnie tu zabrał, skoro zamieniliśmy ledwo dwa zdania, a on już odstawił mnie na bok dla jakichś lasek? Mogłem domyślić się, że to zwykła pokazówka, a pomysł był albo Michaela albo Ashtona. Żebyśmy się pogodzili. Śmieszne. Nigdy się nawet nie pokłóciliśmy. Kto kłoci się z papierosem, którego po wypaleniu wyrzuca do kosza lub na ulicę? Luke nie miał do mnie sentymentu. Nie kiedy zostawiał mnie bez słowa tamtego dnia.
Kiedy usłyszałem pytanie o następną kolejkę jedynie pokręciłem głową i wstałem z miejsca za barem. Potrzebowałem odskoczni. Potrzebowałem zajęcia. Pół godziny to było za mało. Zaczęli by podejrzewać, że nic z tego nie wyszło i następnego dnia mielibyśmy kolejne miłe spotkanie sam na sam. Sam na sam? Kogo ja oszukiwałem. Kiedy to ostatni raz miało miejsce? Ja i Luke... Ja i Luke i wszyscy inni ludzie potrzebowaliśmy jeszcze przynajmniej godziny żeby następnego dnia wrócić do udawania najlepszych przyjaciół. I następnego, i następnego. Aż znowu moja psychika zaczęłaby się poddawać.
Zmusiłem się do przejścia na drugi koniec baru. Podszedłem do stołu bilardowego, który właśnie został opuszczony z powodu braku zainteresowania i wziąłem leżący na nim kij. Gra nie była skończona. Równie dobrze mogłem zrobić to sam. Tak jak wszystko ostatnimi czasy. Pchnąłem pierwszą kulę, potem kolejną. Kilka minut później już trzy były wbite. Nachyliłem się ponownie do kolejnej próby. Odetchnąłem spokojnie i kiedy już miałem pchnąć kij, poczułem dłoń na moich plecach.
Zacisnąłem zęby i wstałem na równe nogi, teraz czując za mną całe ciało osoby, której zamierzałem dać w twarz. Zanim zdąrzyłem się odwrócić dłoń z moich pleców przesunęła się na moją rekę i zacisnęła wokół mojego nadgarstka. Spojrzałem na nią i niemal oślepiły mnie znane kolory i kształy na koszuli, która ją oplatała. Zrobiło mi się słabo a oddech przyśpieszył. Ciało blondyna przysunęło się nieco ciaśniej do mojego, przez co przymknąłem na moment oczy. Potem zostałem odwrócony i mogłem spojrzeć wprost na niego. Jego usta zdobił leniwy, pewny uśmiech, kiedy jego oczy powoli wędrowały po całym moim ciele.
- Nie zaprosiłeś mnie do gry - mruknął - myślałem, że jesteśmy tu dzisiaj żeby bawić się razem...
Przełknąłem i od niechcenia spojrzałem w jego oczy.
- Daj spokój - powiedziałem szorstko - oboje wiemy, że nie chcesz tu być dłużej niż musisz. Nie ze mną. Więc mnie puść i za godzinę spotkamy się przy wyjściu, nie obchodzi mnie co zrobisz z tym czasem - dodałem sfrustrowany.
Próbowałem się odsunąć i odejść, a on w zamian jeszcze mocniej przyparł mnie do stołu. Wypuściłem z ust ciężko powietrze, a jego uśmiech jedynie się poszerzył.
- Wiesz, Calum... Zawsze się zastanawiałem jak by to z nami było - wymruczał, nachylając się blisko mojej twarzy - gdybyśmy tego nie zostawili. Gdybyśmy teraz byli razem - wyszeptał wprost w moje usta - I to zawsze wydaje się tak nierealne, że chcę tego coraz bardziej.
Jego usta dotknęły moich. To było jak próba napicia się wrzącej wody. Bolało, niemiłosiernie. Ale chciałeś wiedzieć co stanie się dalej. Nie mogłem się powstrzymać. Ten jeden raz on naprawdę tego chciał. Chciał nas razem. To nie była niczyja fanaberia. Byliśmy tam, całując się przy tym cholernym stole bilardowym, bo Luke nie potrafił dłużej ze sobą walczyć. Bo mimwolnie tego chciał. Chciał tego między nami i nie mogł się oprzeć.
Tak wtedy myślałem. Byłem głupi.
- Nie. Chciałeś tego. Zrobiłeś to z własnej woli, ty-- - próbowałem lapać się każdej możliwej myśli, która była w tej sytuacji argumentem za, ale to nie miało sensu.
Na jedno moje tak, Luke potrafił znaleźć przynajmniej dziesięć nie. Nie miałem szans w tej grze.
- Byłem pijany - skwitował - To się więcej nie powtórzy - zapewnił, nie zaprzestając swojego zajęcia.
Czułem jak rozpadam się na jeszcze mniejsze kawałki niż niecałą godzinę temu. Czułem, że to już koniec. Że już nic ze mnie nie zostanie. Próbowałem się bronić w ostatni możliwy sposób.
- Nie potrafisz kłamać - odezwałem się słabo. Mój głos odmawiał posłuszeństwa.
I wtedy koniec. Ostatnia kropla do moich płuc. Ostatni ucisk na moim gardle.
- Nie muszę - usłyszałem - obiecuję ci, Calum. To się więcej nie powtórzy. Więcj nie zaprzątaj sobie głowy tym co mogłoby być, ale czego nie ma i nigdy nie będzie. Zjedz coś, wyśpij się. Odpocznij. Jutro mamy koncert - uniósł głowę i uśmiechnął się jakby to wszystko co teraz powiedział wcale nie wbijało zardzewiałych gwoździ w moje serce. Jakby nie sprawiało bólu.
Nie mogłem tak dłuzej. Nie byłem w stanie tego znieść.
Wstałem z miejsca i opuściłem pokój, popychając Michaela, który stał tóż za drzwiami.
"You ever wonder what we coulda been?
You said you wouldn't and you fucking did"
Wiem, że na to właśnie czekaliście. Nie ma za co.
CZYTASZ
Destruction; cake
FanfictionYou are my little destruction. albo Gdzie dwójka przyjaciół od dawna czuje do siebie coś więcej, jednak Luke postanawia odsunąć od siebie nieco Calum'a na rzecz sławy. Nie wie, że chłopak na tym cierpi.