rozdział 7

1 3 4
                                    

Nie rozmawiałem z Millie od prawie dwóch dni. Byłem na nią wściekły więc według zwyczaju udałem się do baru żeby odreagować. Tym razem jednak coś poszło inaczej niż zwykle.

-Cześć przystojniaku. Jesteś tu sam? - koło mnie usiadła całkiem ładna dziewczyna. Byłem po kilku kieliszkach więc lekko wstawiony.

-Sam, zapijam smutki. - odparłem przyglądając się wysokiej blondynce.

-Myślę, że uda mi się pomóc nieco inaczej. - dodała łapiąc mnie za rękę. Wstałem z krzesła zostawiając resztę drinków, które zdążyłem zamówić na zapas i udałem się za śliczną dziewczyną. Nie trudno się do myślić po co zaciągnęła mnie do łazienki w klubie. Nie wiem ile to trwało. Godzinę? Może troszkę krócej. Całkiem długi, szybki numerek. Przedłużyło nam się lekko a zaraz po wszystkim wróciłem do domu. Byłem jeszcze świadom tego co zrobiłem co wprawiało mnie w ogromne wyrzuty sumienia.

-Hej Millie. - wszedłem do mieszkania i zastałem zapłakaną dziewczynę. -Co się stało? - dodałem podchodząc do sofy, na której siedziała.

-Co się stało? - posłała mi spojrzenie pełne smutku i bólu. - Naprawdę mnie o to pytasz? Wiesz która godzina? Czwarta nad ranem. Wyszedłeś przed północą. Nigdzie nie mogłam cię znaleźć. Dzwoniłam do Scarlett, Oskara i Aiden'a. Nie odbierałeś przez ponad cztery godziny. Myślałam, że wiążąc się ze mną będziesz zachowywał się odpowiedzialnie i że będziesz kochał mnie na tyle żeby nie zostawiać w takim stanie. - wyrzuty sumienia stały się jeszcze bardziej uciążliwe aczkolwiek w obecnej sytuacji nie byłem w stanie powiedzieć jej, że właśnie ją zdradziłem. Wtem rozległ się dzwonek do drzwi.

-Oscar? Co tu robisz? - na dzień dobry dostałem z pięści w nos. - A to za co? - złapałem się za bolącą część ciała.

-Millie idź na górę. - rzucił chłopak w stronę brunetki. - Ja z nim porozmawiam. - dodał.
Próbowałem się bronić ale nic z tego. Byłem już tak poobijany, że ledwo stałem na nogach.

-Oscar, błagam. Musisz wiedzieć coś jeszcze... - nie mogłem tego trzymać w sobie.

- Ja ją zdradziłem.

Chłopak już mnie nie uderzył.

-Co zrobiłeś? - wyszeptał z niedowierzaniem i usiał na podłodze łapiąc się za głowę. -Czy ona wie? - dopytał. Pokręciłem przecząco głową.

-Nie chciałem... - dodałem patrząc tępo w podłogę.

Oscar wstał i spojrzał mi w oczy z pogardą.

Czułem co chce zrobić.

-Proszę nie rób tego. - powiedziałem łamiącym się głosem.

-Dlaczego nie? Ktoś musi jej to powiedzieć. - wzruszył ramionami i skierował się w stronę pokoju dziewczyny.

-To złamie jej serce... - szepnąłem, ale przyjaciel zlekceważył moje słowa. Bałem się tego, że ją stracę. Kochałem ją. Szczerze. Czekałem cierpliwie na sofie aż usłyszę jakiś krzyk czy pisk ale panowała absolutna cisza. Czas dłużył się niemiłosiernie. Czułem się jak w kolejce do dentysty. Z jednej strony chciałem miec to z głowy a z drugiej modliłem się aby móc uciec. Po jakimś czasie usłyszałem skrzypiące zawiasy drzwi od sypialni i kroki na schodach. Wzrok wciąż miałem utkwiony w podłodze.

-Wynoś się stąd. - dziewczyna podeszła do mnie i rzuciła smutne spojrzenie. Nie płakała. Jej mina wyrażała rozczarowanie. Oscar, który szedł za nią niosł walizkę. Miło, że mnie spakowali. W sumie nie wiem czego się spodziewałem. Wziałem swoje rzeczy i wyszedłem z cichym "przepraszam".
Nie wziąłem samochodu. Sam nie wiem dlaczego. Chciałem jej go podarować na święta ale niestety nie doczekaliśmy wspólnych świąt. Hazel spała więc chciałem przyjść po nią później. Właściwie nic nie miałem. Mieszkanie sprzedałem, samochód właśnie oddałem. Poszedłem do Scarlett. W końcu była moją przyjaciółką.
***
-Jesteś skończonym idiotą, Jeff. Możesz tu dzisiaj spać ale jestem na ciebie wkurzona. Nie spodziewałam się takiego zachowania po tobie. - tak właśie wygladała jej reakcja jak wszystko jej opowiedziałem. W zasadzie to się nie dziwię. Co innego miała powiedzieć? "Oh, Jeff, zraniłeś najbliższą ci osobę, moje gratulacje"? Położyłem się na kanapie w salonie i tępo gapiłem w sufit. Nie mogłem już usnąć. Zaczynało świtać więc wyszedłem na zewnątrz. Chciałem zapalić. Wyjąłem paczkę fajek z kieszeni spodni, z drugiej, zapalniczkę. Już chciałem odpalić papierosa gdy na skrzyżowaniu zobaczyłem mój samochód. Widocznie Millie chciała mi go odwieźdź. Szkoda, że nie dała rady...
Rozległ się huk. Papieros wypadł mi z dłoni. Zamurowało mnie. Przez chwilę nie mogłem się ruszyć jednak gdy ocknąłem się z szoku natychmiast pobiegłęm na miejsce wypadku. Samochód, w którym jechała Millie dachował dwa razy po czołowym zderzeniu z drugą osobówką. Z moich oczu leciały łzy. Nie wiedziałem co robić. Czy dzwonić po pomoc, czy wyciągnąć brunetkę z samochodu, bo przecież według każdego filmu pojazd w ciągu dziesięciu sekund powinien stanąc w płomieniach.

-Millie! - krzyczałem podbiegając do auta. Otworzyłem drzwi, które ani trochę nie stawiały oporu, wręcz przeciwnie. Podejrzewam, że same by zaraz odpadły. Dziewczyna nie była przytomna. Nie miałem pojęcia jak się zachować. Wyciągnąć ją? Co jeśli połamie jej kości? W końcu się otrząsnąłem i sprawdziłem jej tętno. Nie wiem ile odczekałem ale nic nie czułem. Nie oddychała.

-Obudź się proszę. - mówiłem do siebie wyciągając dziewczynę z samochodu.

Położyłem ją w bezpiecznej odległości od ulicy na wypadek gdyby wóz jednak miał w planach ten wybuch. Bez głębszych zastanowień, z oczami czerwonymi od łez zacząłem ją reanimować. Nie słyszałem niczego. W mojej głowie pnowała cisza. Na szczęście ktoś zadzwonił po pogotowie. Czas płynął w dziwnym tępie. Czułem, że wszystko dzieje się strasznie szybko ale gdy chodziło o to czy odzyskuje puls, ten czas trwał całą wieczność. Poczułem czyjąś rękę na ramieniu. Podniosłem głowę. Była to Scarlett. Też płakała i kręciła przecząco głową. Nie mogłem się poddać. Krzyczałem. Płakałem. Nie mogła umrzeć. Nie po tym wszystkim. Z bezsilności zacząłem po prostu walić dziewczynę pięściami w mostek. Wciąż nie traciłem nadziei. Nie wiem ile minęło czasu. Trzy? Pięć minut? Przyjechała karetka. Któryś z ratowników próbował odciągnąć mnie od martwej Millie. Wyrywałem się i uderzyłem w jej klatkę piersiową po raz ostatni.

-To niemożliwe!!!- usłyszałem krzyk drugiego ratownika po czym kaszel dziewczyny. Udało się. Przeżyła. Uratowałem ją. Wziąłem kilka głębokich wdechów i opadłem na ziemię. Chyba zemdlałem, nie wiem co działo się dalej ale obudziłem się w sali szpitalnej tuż obok Millie. Odetchnąłem z ogromną ulgą a z moich oczu poleciały łzy szczęścia.

-Dziękuję. - usłyszałem zachrypnięty głos dziewczyny. Podniosłem się do siadu i rzuciłem jej smutne spojrzenie. -Jeff. - dodała po chwili. -Jechałam żeby z tobą porozmawiać. Mozemy coś wyjaśnić? - spytała na co skinąłem glową. - Kiedy mnie zdradziłeś i ile razy? - jej głos lekko się załamywał.

-Millie... - szepnąłem wbijając wzrok w podłogę. - Raz, dziś... - dodałem po chwili.

-Ze Scarlett, tak? - dodała a z jej oczu popłynęły łzy.

-Nie. Z jakąś laską w klubie. Szybki numerek. - było mi strasznie głupio.

-Naprawdę? - spytała z niedowierzaniem w głosie co mnie trochę zszokowało. Posłałem jej zdziwione spojrzenie. - Jeśli zdradziłeś mnie z przypadkową lafiryndą po pijaku jestem w stanie ci wybaczyć. Gdybyś zrobił to z przyjaciółką oznaczałoby, że coś do niej czujesz i i tak byś odszedł... - wyjaśniła trochę się uspokajając.

-Przepraszam cię za to wszystko. - wstałem po czym usiadłem na łóżku Millie.

Dziewczyna zrobiła to samo po czym wtuliła się w moje ramie. Tyle rzeczy zostało niewyjaśnionych i tyle rozmów się jeszcze nie odbyło. Przed nami były setki a nawet tysiące najróżniejszych problemów, ale teraz liczyliśmy się tylko my i tylko tu i teraz.

no i koniec

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Oct 21, 2019 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Don't break my heartOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz