Wrzesień przemijał powoli, pod znakiem prac domowych i testów, nie zaskakując żadnym nadzwyczajnym wydarzeniem. Hermiona unikała zresztą wszystkiego, co mogłoby nosić znamiona niezwykłości. Rozbita pomiędzy niechęcią do bezczynności a wszechogarniającym marazmem, starała się nie pozostawiać sobie w ciągu dnia ani jednej wolnej chwili, w czym sprzyjały jej okoliczności.
Już początek roku szkolnego przyniósł mnóstwo nowości w rozkładzie zajęć. Większość z nich wiązała się, rzecz jasna, z niewielką liczbą mieszkańców Hogwartu; siódmy rocznik składał się z czternastu osób, podczas gdy na drugim było ich zaledwie siedem. Kiedy opracowano plan zajęć i wszystko zaczęło w miarę sprawnie funkcjonować, profesor McGonagall wezwała do siebie prefektów naczelnych w celu ustalenia, czy i które kluby i zajęcia dodatkowe należałoby przywrócić. Oczywiście te, na których wszystkim zależało najbardziej, czyli rozgrywki quidditcha, nie miały racji bytu — było za mało chętnych do utworzenia drużyn; ale profesor McGonagall uważała, że uczniowie muszą mieć jakąś rozrywkę, by, jak to określiła, nie roznieść zamku w pył.
Ostatecznie postanowiono zapytać o zdanie samych zainteresowanych. W pokojach wspólnych, na tablicach ogłoszeń, pojawiły się informacje z prośbą o wpisanie pożądanych klubów. Prócz petycji o utworzenie hogwarckiej filii Niezłego Ziółka, powielonych przez jakiegoś dowcipnisia, w przewadze były Klub Młodych Szachistów, Pojedynków oraz Zaklęć. Zaraz sporządzono harmonogram spotkań dla pierwszego i trzeciego z nich, oddając szachistów i fanów zaklęć pod pieczę profesora Flitwicka. Klub Pojedynków miał zostać utworzony po przybyciu nauczyciela obrony przed czarną magią. Hermiona nie sądziła jednak, by grupa przetrwała choćby przez jeden trymestr — w ciągu jej pobytu w Hogwarcie to stanowisko tylko raz zajmował człowiek kompetentny, profesor Lupin, a im dłużej szukano, tym gorszych nauczycieli znajdowano. O nowym pedagogu wiedzieli tylko tyle, że nazywał się Robert Charfield, pochodził z Anglii, ale sporą część życia spędził na kontynencie, a swoją kandydaturę, dość nieoczekiwanie, zgłosił niemal w ostatniej chwili.
Poza wszelką dyskusją pozostawała jeszcze nieoficjalna organizacja profesora Slughorna, czy może raczej jego kółko wzajemnej adoracji. Co prawda w Hogwarcie zostało zaledwie kilka osób z zeszłorocznego składu, ale wątpliwym było, by to zniechęciło starego Ślimaka do otaczania się swoimi ulubieńcami. Ponieważ jednak zarówno dobór członków, jak ustalenie dat zebrań należały do niego, klub nie został uwzględniony w grafiku.
Kolejnym punktem obrad z dyrektorką, który wywołał nieco więcej dyskusji, była kwestia prefektury. Hermiona i Malfoy zgodnie wytypowali Lisę Turpin z Ravenclawu, a z Hufflepuffu, kierując się sugestią Erniego, Susan Bones. Nie znając wcale Ślizgonów, Hermiona zaakceptowała typ Malfoya, Ursulę Hale z szóstego roku.
Problem pojawił się wtedy, gdy przyszło jej wskazać własnego prefekta. Ponieważ na piątym roku nie było żadnego chłopca, zaś na szóstym jedynie Colin Creevey, zbyt nieodpowiedzialny według niej, mogła wybierać spośród Seamusa, Deana i Neville'a. Seamusa nie darzyła ani zbyt wielką sympatią, ani zaufaniem, więc od razu go odrzuciła. Neville'a, jakkolwiek lubiła, również musiała wyeliminować: po walce w Ministerstwie Magii i spotkaniach GD stał się może nieco mniej niezdarny, a za to bardziej odpowiedzialny, ale nie stanowił autorytetu dla młodszych kolegów. Toteż padło na Deana, któremu właściwie nic nie mogła zarzucić: był rzetelny, pracowity, miły, skory do współpracy i, jeśli zachodziła taka potrzeba, stanowczy. A jednak, zgłosiwszy swoją propozycję, napotkała opór; rzecz jasna ze strony Malfoya.
— Dlaczego nie Dean Thomas? — zapytała, powstrzymując zgrzytanie zębami tylko przez wzgląd na obecność profesor McGonagall. Znajdowali się w jej gabinecie, jak zawsze przy ustalaniu rzeczy związanych z prefekturą. Hermiona sądziła, że dyrektorka po prostu nie wierzyła, by mogli przebywać sami w jednym pomieszczeniu bez nadzoru. Zwłaszcza jeśli Malfoy — jak teraz — zgłaszał obiekcje wyłącznie po to, by ją zirytować; a przynajmniej według niej tak robił. — Co ci w nim nie odpowiada?
— Jest mugolskiego pochodzenia — oświadczył spokojnie Malfoy, a Hermiona aż zadrżała ze złości. Wiedziała oczywiście, że o to chodzi — Malfoyowi zawsze chodziło o czystość krwi, bez względu na to, jak trudne doświadczenia miał za sobą i jak powinno to na niego wpłynąć. Ale nie przypuszczała, że przyzna się do tego tak wprost.
— Mógłbyś szerzej objaśnić, co masz na myśli, Malfoy? — zapytała profesor McGonagall, bardziej zdystansowana niż Hermiona.
— Tylko tyle, że w Hogwarcie są uczniowie, którzy hołdują pewnym starym tradycjom i nie mają zbyt wiele szacunku dla mugoli i ich dzieci — powiedział niewinnym tonem Malfoy, jakby wcale nie należał do grona wspomnianych. — Tacy uczniowie nie posłuchają prefekta mugolskiego pochodzenia, a nie byłoby dobrze, gdyby Gryffindor pozbawiony był osoby z autorytetem. Oczywiście, to niezbyt uprzejmie z ich strony, ale sądzę, że łatwiej i szybciej będzie wybrać odpowiedniego prefekta niż ich zmienić. Dlatego proponowałbym Neville'a Longbottoma — zakończył.
— Nie zauważyłam, żebyśmy wcześniej dobierali prefektów ze względu na pochodzenie. — Hermiona starała się zachować spokój mimo świadomości każdej obelgi pod jej adresem, którą zawarł w swoim przemówieniu. — Jeśli bierzemy pod uwagę pewne tendencje wśród uczniów, w każdym domu jeden prefekt powinien być z rodziny magicznej, a drugi — z mugolskiej.
— Niekoniecznie. Uczniowie z mugolskich rodzin zazwyczaj są bardziej tolerancyjni, nie patrzą na innych przez pryzmat pochodzenia — perswadował Malfoy, ale Hermiona nie dała się nabrać na fałszywe komplementy. Nie mając kontrargumentów, spojrzała pytająco na dyrektorkę.
— Myślę, że masz trochę racji, Malfoy — stwierdziła profesor McGonagall. — Oczywiście, w normalnych okolicznościach pan Longbottom miałby małe szanse na zostanie prefektem, choćby ze względu na dość słabe wyniki w nauce w zakresie pewnych przedmiotów — zaznaczyła, a Hermiona doskonale wiedziała, o jakich zajęciach myśli. — Ale ostatnio poczynił duże postępy, a poza tym jest pracowitym i przykładnym uczniem.
— Wydawało mi się, że masz o nim dość dobre zdanie, Granger — dodał podchwytliwie Malfoy i Hermiona nie mogła się już zapierać. Teoretycznie wciąż miała prawo veta, ale jakby to świadczyło o niej jako koleżance Neville'a? Malfoy doskonale wiedział, jak uderzyć, by osiągnąć cel.
— Więc jak, panno Granger? — zapytała profesor McGonagall.
Hermiona wzięła głęboki oddech, zanim odpowiedziała:
— Sądzę, że to dobre wyjście. Neville na pewno będzie świetnym prefektem.
Ku jej zdziwieniu, pomysł Malfoya nie był wcale taki najgorszy. Neville, z nią w roli zwierzchnika, spisywał się całkiem nieźle. Bez marudzenia wykonywał wszystkie polecenia, chętnie patrolował korytarze i radził sobie z młodszymi uczniami — o ile nie byli oni małymi potworkami pokroju Stevena Scorthly lub Ślizgonami, którzy jako-takim respektem darzyli jedynie swoich prefektów. Jednak jego największym osiągnięciem były relacje z Malfoyem. Hermiona podświadomie spodziewała się mniejszych lub większych konfliktów między tymi dwoma, zupełnie niepotrzebnie. Malfoy zwracał się do Neville'a — jak do każdego ostatnio — z obojętnością, nie pozwalając sobie na żadne niewłaściwe uwagi. Gryfon, czy to kierując się zdrowym rozsądkiem, czy czyjąś radą, odnosił się do niego grzecznie, jakby zapomniał o wszystkich awanturach z poprzednich lat. Razem pracowali z madame Pomfrey nad eliksirami leczniczymi — Neville dostarczał zioła, z których Malfoy, pod okiem pielęgniarki lub profesora Slughorna, warzył eliksiry — a ich współpraca przebiegała bez żadnych spięć. Mając to na uwadze, Hermiona z biegiem czasu zmuszona była uznać, że gdy Malfoy obstawał za Neville'em, wcale nie kierował się złośliwością, ale faktycznie dobrze oszacował jego przydatność w porównaniu z Deanem. To, w zestawieniu z brakiem jakichkolwiek kłopotów ze strony Ślizgona, zobowiązywało ją, by w przyszłości odnosiła się do niego mniej nieufnie. To znaczy, by nie zaciskała palców na różdżce podczas każdej rozmowy z nim. Choć nadal mogła — całkiem przypadkowo, oczywiście — trzymać dłoń w kieszeni, gdzie ukrywała różdżkę.
Wbrew wszelkim obawom, Malfoy zachowywał się zaskakująco poprawnie. Nie knuł i nie sabotował pracy prefektów, choć nie mogła się oprzeć wrażeniu, że powaga, z jaką mówi o ich obowiązkach, to sarkazm w najczystszej postaci. Często nie zgadzał się z nią, jak uważała, dla samego niezgadzania się, ale jego obiekcje nosiły znamiona rozsądku i zawsze miał w zanadrzu jakiś własny pomysł. Gdy planowała spotkanie wdrażające w życie Hogwartu dla pierwszorocznych, uznał zbiorowe zebranie za beznadziejny projekt i zaproponował, by prefekci każdego domu indywidualnie zajęli się swoimi pierwszakami. Hermiona oczywiście odrzuciła jego koncepcję i szybko okazało się, że była w błędzie: gdy ona próbowała w największym skrócie przedstawić tok nauki i rozkład najważniejszych sal edukacyjnych, Alan Travers i Christopher Selwyn robili wszystko, by rozproszyć uwagę pozostałych, począwszy od częstych chichotów, a skończywszy na wypuszczeniu prosto pod stopy Yoanny Prange stada myszy. Co prawda gotowa była uznać, że to Malfoy zachęcił młodych Ślizgonów do działań dywersyjnych, ale z codziennych narzekań nauczycieli wiedziała, że ci dwaj absolutnie nie potrzebują zachęty.
Nauczona doświadczeniem, z coraz mniejszą nieufnością podchodziła do pomysłów Malfoya. I kiedy krytycznie odniósł się do ustalonego przez nią grafiku dyżurów, z pełnym opanowaniem wysłuchała, a później nawet zgodziła się ze stwierdzeniem, że do dziennych patroli w zupełności wystarczy dwójka prefektów, podczas gdy reszta może się inaczej przysłużyć nauczycielom i szkole. Chociaż nadal uważała, że Malfoy po prostu był zbyt leniwy i arogancki, by poświęcać przerwy na patrolowanie korytarzy, nawet jeśli dzięki temu mógł siać postrach odbieraniem punktów.
Po kilku pierwszych tygodniach była więc gotowa przyznać, że powrót Malfoya do Hogwartu i obarczenie go prefekturą nie były tak szalonym pomysłem. Oczywiście nie zgadzała się z tym, że był godny pokładanego w nim zaufania, i z pewnością miał dobry powód, by zdecydować się na ucieczkę z kręgu śmierciożerców — ostatecznie wiadomo było, jaki los czeka tego, kto wyrzeknie się Voldemorta. Ale nie sądziła, by chłopak knuł coś konkretnego. Pamiętała, jak opryskliwy, nerwowy i niespokojny był w zeszłym roku, kiedy wykonywał swoją podłą misję. Obecnie zachowywał się jakby zupełnie nic mu nie groziło; jego nonszalancja była popisowa, a opanowanie niemal perfekcyjne. Choć czasami, obserwując go uważnie, Hermiona widziała, jak zaciska wargi, a niekiedy także i pięści, kiedy słyszy coś, co mu się nie podoba. Ale rzadkie, kąśliwe riposty wtedy, gdy ktoś zwracał się bezpośrednio do niego, to jedyne, na co sobie pozwalał, zwykle unikał wdawania się w dłuższe dyskusje z kimkolwiek i Hermiona nie słyszała, by choć raz kogoś obraził.
Jedno nie dawało jej spokoju: dziwny komentarz Malfoya na Pokątnej. Oczywiście, mógł dotyczyć tylko Harry'ego i Rona, tak jak chłopak zasugerował, ale... Ale zawsze pozostawała pewna wątpliwość. Skąd mogło mu przyjść to do głowy akurat wtedy, jakim cudem trafił idealnie w jej czuły punkt? Musiał wiedzieć. Prześledziwszy przebieg wakacyjnych zdarzeń, Hermiona uznała, że napad na jej dom miał miejsce przed śmiercią Narcyzy Malfoy, a więc zanim Malfoy uciekł od śmierciożerców. Mógł być w jej domu, widziała tylko jedną osobę — na pewno nie jego — ale w sypialni było ich więcej. A nawet jeśli nie brał udziału w ataku (w co Hermiona szczerze wierzyła, przekonana, że w taki czy inny sposób rozpoznałaby go) — mógł słyszeć coś na ten temat, wiedzieć, dlaczego to się stało. Bo gdyby chodziło o zwykły napada na mugoli, ofiar byłoby znacznie więcej.
Toteż sporadycznie powracał impuls, by wydrzeć z niego prawdę, eliksirem czy zaklęciem, groźbą czy szantażem. Wciąż jednak nie przyszedł jej do głowy żaden pomysł, który mogłaby potraktować poważnie i przekształcić w konkretny plan. Usiłowała więc odkładać dziwne myśli na bok i skupić się na sprawach Hogwartu, pozwalając sobie tylko na dyskretne śledzenie poczynań Ślizgona.
CZYTASZ
Dramione - Naprzeciwko [ZAKOŃCZONE]
FanfictionDraco i Hermiona,on czystokrwisty ,ona mugolka ,a jednak coś sprawiło , że los połączył ich w pary .Przekonajcie się jak podczas krwistej wojny do tego doszło . Fanfik wzięty z tond http://forum.mirriel.net/viewtopic.php?f=2&t=22594&start=30#p402291