Intermedium część 3

825 21 0
                                    

Snape powstrzymał się przed skomentowaniem tego, że Potter umie rzucać niezwykle skomplikowany czar, ale nie ma pojęcia, jak go ściągnąć, przez co traci siły na podtrzymywanie bezużytecznego zaklęcia, choć Draco wiedział, że jego mentor mógłby się wypowiedzieć na ten temat szeroko i barwnie. Tymczasem ograniczył się do opisania, jak wygląda proces magicznego dezaktywowania Fideliusa. W sposób niemagiczny można to było zrobić za pomocą starej, dobrej plotki; wystarczyłoby, żeby Potter zdradził kilku osobom tajemnicę, a one przekazały ją dalej, aby zaklęcie stopniowo słabło, a w końcu zniknęło. Niestety aktualnie Potter nie był w kontakcie ze zbyt wieloma osobami, więc musieli użyć przeciwzaklęcia, co wymagało powrócenia do miejsc objętych czarem. Nie było to niemożliwe, ostatecznie Potter i Weasley mogli względnie bezpiecznie opuścić na jakiś czas sferę Fideliusa — zwłaszcza jeśli udawali się w inną ukrytą przestrzeń — ale potrzebowali na to trochę czasu.
Draco z kolei miał kłopot z tym, jak przekazać swoim towarzyszom owe informacje. Nie mógł udawać, że zawsze znał odpowiedni przeciwurok, skoro wcześniej dał do zrozumienia, że nic o tym nie wie. Oczywiście mógłby powiedzieć, że po prostu wcześniej nie miał ochoty się tym dzielić. Potter i Weasley mieli o nim tak złe zdanie, że prawdopodobnie by mu uwierzyli — zresztą całkiem słusznie, byłby zdolny spokojnie patrzeć, jak Potter się męczy, nawet gdyby miał możliwość mu pomóc. Ale nie chciał ryzykować, że dojdzie do rękoczynów, zależało mu, aby pozostawali we względnie dobrych relacjach.
Nie mógł absolutnie zdradzić, że dowiedział się tego od Snape'a. Potter fatalnie reagował na profesora i pewnie uznałby, że jakakolwiek pomoc od niego to w istocie próba zamachu na ich życie. Cóż, widocznie w jego oczach posłanie Avady Dumbledore'owi było brutalnym morderstwem, a nie litościwym skróceniem mąk dyrektora, jak starał się o tym myśleć Draco.
Ostatnia opcja, jaką rozważał, wymagała pewnego wysiłku z jego strony, ale nie wpadł na nic lepszego. Mógł powiedzieć, że znalazł rozwiązanie ich problemu w odpowiedniej książce. Problem polegał na tym, że zapewne chcieliby zajrzeć do tej wyimaginowanej pozycji. A w takim razie powinien umieścić w którejś ze swoich lektur sfałszowaną stronę z odpowiednim tekstem. Część magiczna była dość łatwa w wykonaniu. Co prawda nie posiadał w swoim księgozbiorze nic, co by dotyczyło Fideliusa, ale w tomie z przeciwurokami był rozdział poświęcony bardziej skomplikowanym czarom i mógł tam wcisnąć kartkę z odpowiednim tekstem. Musiał go jedynie napisać.
Nie był najlepszy w naśladowaniu naukowego bełkotu — głównie dlatego, że stawiał na zwięzłość, a nie na rozważanie wszelkich drobnych aspektów rzeczy, o których pisał — więc zajęło mu to cały wieczór i sporą część nocy, ponieważ dopiero po zmierzchu mógł się skryć w swojej klitce przed wzrokiem Weasleya. Z rana, zadowolony z siebie, pokazał im sfałszowany, dwustronicowy podrozdział. Potter ledwie rzucił na niego okiem, a Weasley ograniczył się do wysłuchanie relacji Draco, który klął w duchu swoją nadgorliwość, próbując się pocieszyć tym, że nie pracował na darmo, bo gdyby po prostu wspomniał o książce, a nie ją od razu przyniósł, Gryfoni na pewno domagaliby się tekstu.
— Możecie dzisiaj pójść w jedno czy dwa miejsca i sprawdzić, czy to działa — powiedział, gdy już wyrazili pewien entuzjazm dla jego projektu. — Najlepiej pod Wielosokiem, chociaż nie mam go za dużo.
Z książką pod pachą skierował się do wyjścia z namiotu, chcąc unieść klapę i odetchnąć świeżym powietrzem. Wysunął głowę na zewnątrz i zaraz z krzykiem schował ją z powrotem. Weasley obrzucił go spojrzeniem, pod wpływem którego się zaczerwienił, ale zaraz doszedł do siebie.
— Mam nadzieję, że to była halucynacja — powiedział głośno i ostrożnie odsunął klapę.
Ale niestety nie mylił się.
— Co jest? — zainteresował się Potter.
Draco westchnął głęboko.
— Mamy gościa.
W odległości kilku metrów, zaraz za linkami przybitymi do ziemi czymś, co Potter nazywał tuńczykami czy innymi śledziami, stał Fenrir Greyback, człowiek, którego Draco nie znosił najbardziej ze świty Czarnego Pana, może pomijając ciotkę Bellatriks. Głównie dlatego, że w czasie pełni przestawał być człowiekiem, a instynkt wilka nigdy go nie opuszczał.
Wilkołak nie poruszał się, kręcił tylko lekko uniesioną głową, jakby łowił zapach, co potwierdzały jego drgające nozdrza. Na pewno nie widział ani Dracona, ani namiotu, a prawdopodobnie również nie słyszał, bo nie zareagował, kiedy Weasley pojawił się obok i głośno zaklął. Draco miał nadzieję, że również — mimo swoich wyspecjalizowanych w tropieniu zmysłów — ich nie wyczuwa.
— Czy to, że nas nie widzi, znaczy, że nie może nas zaatakować? — spytał Weasley, odwracając się do stojącego za ich plecami Pottera.
— Raczej tak — odparł tamten. — A przynajmniej taką mam nadzieję. Jakim cudem nas znaleźli?
— Może to przypadek — powiedział Draco tonem, który nawet w jego uszach nie brzmiał zbyt pewnie. — Greyback nie jest śmierciożercą, tylko zwykłym najemnikiem. Może Voldemort go nie przysłał, może sam czegoś szuka w Forest of Dean albo się przed kimś ukrywa...
Ale nie wyglądało na to, żeby Draco miał rację, bo wilkołak nie ruszył się nigdzie przez kolejne trzy godziny. Kiedy wreszcie zniknął koło południa, Potter i Weasley stwierdzili, że ruszą do swoich zeszłorocznych kryjówek zdjąć Fideliusa. Draco nie miał najmniejszej ochoty zostawać w namiocie sam, zwłaszcza z wysłannikami Czarnego Pana po drugiej stronie płótna, ale wolał nie zgłaszać obiekcji; zmęczona twarz Pottera aż nazbyt wyraźnie dowodziła, jak bardzo konieczne jest pozbycie się Fideliusów.
— Nie usuwajcie wszystkich — powiedział więc tylko, kiedy rzucali czary kamuflujące. — Może nam się przydać jakaś alternatywna kryjówka z już nałożonym Fideliusem, gdyby pojawili się następni.
— I tak nie zdążymy. Zamierzam tu wrócić za godzinę albo dwie — zapewnił go Potter.
Draco zastanawiał się, czy w głosie Pottera faktycznie usłyszał jakąś pocieszającą nutę, czy tylko mu się wydawało, ale zaraz odrzucił tę myśl, przytłoczony znacznie ważniejszą: nie zażyli Wielosokowego. Obydwaj uznali, że to bez sensu, skoro Draco ma tylko trzy porcje; zużycie całego zapasu dałoby im cudzy kształt raptem na półtorej godziny. Poza tym w każdej fiolce były włosy tego samego mugola, co zupełnie wystarczało Draconowi, kiedy chciał się zmienić, a co nie mogło się sprawdzić w ich przypadku — pojawienie się na ulicy klonów zwracałoby nadmierną uwagę, ostatecznie identyczni bliźniacy należeli do rzadkości. Musieli ograniczyć się do zaklęć maskujących i Draco miał nadzieję, że to wystarczy. Istotnie, po kilku czarach nie przypominali już siebie tak bardzo — mieli inny kolor włosów i nieco zmienione rysy twarzy, a drobny zarost i ukrycie blizny Pottera dopełniły dzieła — ale Potter po prostu przyciągał kłopoty.
Zresztą nie zaszkodziłoby sprawdzić. Kiedy chłopcy zniknęli, Draco usiadł na krześle naprzeciwko rozwartego wejścia do namiotu z książką Snape'a. Greyback jest tutaj, napisał. Znalazł nas.
Nic o tym nie wiem, odczytał odpowiedź po kilku minutach. Albo mu się wydawało, albo Snape był zaniepokojony tym faktem. Gdzie jesteście?
Draco włożył sporo trudu w to, żeby napisać choćby „W lesie", ale najwyraźniej było to zbyt wiele dla zaklęcia.
Nie mogę, Fidelius, napisał wreszcie, z rozpędu dodając: Namiot w puszczy. Tym razem zaklęcie nie powstrzymało jego ręki.
Raczej nie trafił na was przypadkiem. Fidelius nie powinien mu pozwolić was wyczuć, napisał Snape, jak zwykle trafnie zgadując, co najbardziej niepokoiło Draco. Spróbuję wybadać grunt. Przenieście się.
Nie damy rady. Potter jest zbyt słaby, żeby rzucić następne zaklęcie.
Więc wykorzystajcie którąś z poprzednich kryjówek, Czarny Pan nie pilnuje wszystkich. Ta na południu Hampshire powinna być bezpieczna.
Jeśli ty o niej wiesz, to Czarny Pan też, pomyślał nieufnie Draco, ale posłusznie odpisał: W porządku. Spróbuję ich przekonać — i odesłał książkę do swojego kufra.
Tęsknił za czasami, kiedy po prostu ufał Snape'owi. Coraz częściej przyłapywał się na tym, że cenzuruje swoje myśli i poddaje w wątpliwość słowa profesora, już nie z tym głupim, wściekłym oporem, jak na szóstym roku, ale dlatego, że sam nie wiedział, po której stronie stoi Snape. Kiedy był dzieckiem, zawsze czuł, że grają w tej samej drużynie: w Slytherinie pod hasłem „Ślizgoni kontra reszta świata". Kiedy pojawił się Czarny Pan, było tak samo, tylko świat rozszerzył swoje horyzonty na rzeczywistość pozaszkolną. Potem ciotka Bellatriks przekonała go, że Snape jest oszustem, i dopiero po śmierci matki odkrył, że bez względu na to, kto komu służy, to Snape o niego faktycznie dba, podczas gdy droga cioteczka chętnie widziałaby go martwego. To był ten moment, kiedy wydawało mu się, że we dwóch będą uciekinierami, poza sztywną granicą dzielącą czarodziejów na jasnych i ciemnych... Ale po tygodniu od wydarzeń na Wieży Astronomicznej Snape odesłał go do Scrimgeoura, a sam wrócił do Czarnego Pana.
Draco nie winił go za to. Ostatecznie nie miał wyboru — po tym, jak Czarny Pan zabił jego matkę, Draco stanowczo (lub, jak twierdził Snape, histerycznie) odmówił dalszego uczestnictwa w Klubie Śmierciożerców. Pewnie wydawało mu się, że będzie mógł zostać z profesorem; zresztą był zbyt zszokowany (...rozhisteryzowany, Draconie Malfoyu), żeby myśleć logicznie, po prostu nie chciał więcej oglądać tego potwora. Teraz już wiedział, że w takim razie musiał znaleźć silnego opiekuna po przeciwnej stronie. Ale dlaczego Snape wrócił — nie miał pojęcia. Może dlatego, że mógł to zrobić, a służenie Czarnemu Panu opłacało się bardziej niż sprzeciwienie się mu; zwłaszcza jeśli właśnie pokonało się Dumbledore'a, jedynego, którego Czarny Pan podobno się obawiał.
Tak, Snape miał całkiem dobrą pozycję w szeregach śmierciożerców i wyglądał na oddanego sprawie. Niekiedy jednak Draco powątpiewał w jego wierność. Trochę dlatego, że ciotka Bellatriks, mimo że była szalona, miała jednak niezwykłą intuicję, jeśli chodzi o ludzi. Trochę dlatego, że przecież Snape'owi znacznie łatwiej byłoby oddać Dracona w ręce Czarnego Pana, niż ukrywać go przed nim — i ukrywać, że to robi. A trochę dlatego, że po śmierci Narcyzy, kiedy Draco wpadł w ten koszmarny stan całkowitego rozstrojenia nerwowego i wrzeszczał, że nie wróci do Voldemorta, rozzłoszczony Snape powiedział: Trzeba było iść do Dumbledore'a, póki oferował ci pomoc. Wtedy Draco myślał, że to aluzja do jego tchórzostwa, że Snape uznał go za słabeusza, który powinien się schować za plecami Dumbledore'a jak cała reszta jasnej strony. Ale z biegiem czasu zaczął się zastanawiać, czy aby nie był to szczery wyraz żalu Snape'a. Bo gdyby jednak był wierny Dumbledore'owi, to przejście Draco na ich stronę — i porzucenie w porę tej niewykonalnej misji — znacznie ułatwiłoby mu życie.
Ale nie miał pewności, miał tylko coraz więcej wątpliwości. I choć bardzo chciałby twierdzić, że w ogóle go nie obchodzi, po której stronie jest Snape — co z powodzeniem robił przez cały rok, udając równocześnie, że sam jest neutralny — nie było to możliwe. Nie teraz, kiedy zobowiązał się przysięgą do wspierania Pottera w wojnie. Czy można było złożyć bardziej zobowiązującą deklarację? Toteż jeśli Snape był wierny Czarnemu Panu, po raz pierwszy naprawdę stali po przeciwnych stronach barykady.
Oczywiście Snape mu pomagał, to nie podlegało dyskusji. Gdyby nie on, Merlin jeden wie, gdzie byłby dziś Draco; i czy w ogóle by był. Kłopot w tym, że coraz częściej Draco zastanawiał się, czy nie jest aby dokładnie tam, gdzie go chciał Snape (co nie było aż tak straszne) i w jakim celu został ustawiony dokładnie w tym miejscu (co mogło się skończyć bardzo, bardzo źle). Nie wątpił, że mistrz eliksirów, będący jednocześnie mistrzem manipulacji, dobrze rozegrał swoją partię, a dopóki Draco siedział w Hogwarcie, to było w porządku. Niepytany donosił Snape'owi, czego zdołał się dowiedzieć o sprawach w szkole, McGonagall czy Zakonie Feniksa, czując, że w ten sposób chociaż częściowo spłaca dług. Ale teraz przyłapywał się na tym, że nie chciał zdradzić, gdzie on i Potter z Weasleyem są. Chciał ufać Snape'owi, ale obawiał się, że potrzeba pogrążenia Pottera może być silniejsza niż chęć uratowania Dracona. Nawet nie ze względu na to, że Snape nienawidził Pottera; po prostu dlatego, że Czarnemu Panu się nie sprzeciwiało, jeśli nie chciało się znaleźć w bardzo, bardzo złej pozycji.
Czasami Draco zastanawiał się, gdzie był jego rozum, kiedy się na to ośmielił.
Ale w gruncie rzeczy wiedział gdzie: w ciemnym grobie na obrzydliwie gustownym cmentarzu, gdzie pochowano jego matkę.

Dramione - Naprzeciwko [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz