W nocy spadł śnieg i okrył hogwarckie błonia puchową pierzyną sięgającą niemal do wysokości pierwszego piętra zamku, przez co zajęcia z zielarstwa i opieki nad magicznymi stworzeniami zostały odwołane. Zasypało wszystkie cieplarnie profesor Sprout i chatkę Hagrida. Olbrzym musiał utorować sobie drogę własnymi barkami, od czasu do czasu wspomagając się sławetnym różowym parasolem. Razem z nim do zamku przybył Kieł, ku wyraźnemu niezadowoleniu Pani Norris. Psisko, chociaż traciło werwę w obliczu przerośniętych pająków, samochodów i innych potworów, nie wyzbyło się pierwotnej skłonności do zabaw z kotami, toteż stara kocica Filcha musiała, ku rozpaczy właściciela, ukrywać się w jego prywatnej kwaterze. Argus przez cały dzień chodził jak niepyszny, pomstując pod nosem na profesora opieki nad magicznymi stworzeniami i ze zdwojoną pilnością naskakując na uczniów. Nic więcej nie mógł zrobić; Minerwa stanowczo odmówiła wyrzucenia psa, twierdząc, że zostawienie go samego w zaspie byłoby nieludzkie, a Pani Norris, jeśli nie umie poruszać się po zamku tak, aby nie wpaść na Kła, może przecież wygodnie przeczekać w gabinecie woźnego, do którego pies z pewnością się nie dostanie.
W wieży Gryffindoru Hermiona obudziła się bardzo, bardzo zła. Całą noc śniły jej się koszmary, z których nie mogła się wybudzić, jeden natychmiast przechodził w drugi; i doskonale wiedziała, czemu to zawdzięcza. Ponadto w dormitorium panował okrutny ziąb. Miała - niezbyt odpowiedni o tej porze roku - zwyczaj pozostawiania uchylonego okna, a ponieważ wciąż trwał listopad, deszczowy, ale stosunkowo ciepły, sądziła, że jeszcze nie musi go zamykać. Toteż zaraz po przebudzeniu w ten poniedziałkowy poranek odkryła, że poważnie się pomyliła. Dopóki leżała w łóżku, grzana przez kołdrę i Krzywołapa, zimno nie było uciążliwe, ale kiedy tylko wstała, mroźne powietrze dało się we znaki. Chcąc nie chcąc, zebrała się w sobie i zbliżyła do okna. Na zewnątrz wszystko tonęło w przerażającej bieli; błonia, gałęzie drzew - do tej pory suche i brzydkie - i stożkowaty dach chatki Hagrida, z której komina jeszcze wydobywał się dym, dalej skrawek zamarzniętego jeziora i Zakazany Las, w tej odsłonie nadzwyczaj łagodny i zupełnie nie straszny, ale również trudno dostępny, a to psuło jej plany.
Zamknęła okno, założyła dodatkowy sweter, przekonała Krzywołapa, że to nieodpowiedni dzień na spacer po błoniach, i zeszła do Wielkiej Sali, później niż zwykle. Tam dyskretnie rozejrzała się w drodze do stołu, a widząc Ginny na zwykłym miejscu, udając nonszalancję, usiadła z dala od niej, przy samym brzegu. Minę miała tak nieprzyjemną, że nawet Elizabeth Albaster, zwykle szukająca jej towarzystwa przy posiłkach, umknęła do swoich kolegów z roku. Seamus i Dean, mijając ją, nawet nie powiedzieli „cześć", bo słyszeli, jak sekundę wcześniej odwarknęła na przywitanie Natalii McDonald z piątego roku. Jedynym odważnym okazał się Neville, który nie bez zawahania usiadł przy niej; mając do wyboru marudną Hermionę i wrzeszczącą Ginny, uznał pierwszą opcję za bezpieczniejszą. Mimo to nie odzywał się przez cały posiłek, a od czasu do czasu rzucał przestraszone spojrzenie jednej i drugiej.
- Czy coś się stało? - zapytał w końcu.
Hermiona upiła łyk soku, by dać sobie dodatkową chwilę, zanim odpowie.
- Zły dzień i zła noc, a jeśli się zastanawiasz, czy Ginny miała w tym jakiś udział, to owszem. Nie, Neville, nie chcę o tym porozmawiać - dodała.
- W porządku. W razie czego wiesz, gdzie mnie szukać - odparł Neville i wrócił do śniadania, a Hermiona przez chwilę poczuła się wredną jędzą, co tylko ją bardziej zirytowało.
W sali wejściowej znów dopadło ją dokuczliwe zimno - najwyraźniej któryś półinteligent niedawno wychodził na dwór i wpuścił do zamku lodowate powietrze z zewnątrz. Mogła się założyć, że to był jakiś uzależniony od papierosów Ślizgon, nikt inny z własnej woli nie opuszczałby teraz zamku. Ziąb huczał po korytarzach, chociaż jak okiem sięgnąć, żadne okno nie było otwarte. Jeszcze dotkliwszy chłód panował w podziemiach, wbrew logice, bo tam wcale nie było okien. Miała okazję marznąć nieco dłużej, niż to konieczne, jako że jakimś cudem udało jej się zgubić, chociaż pokonywała tę samą trasę kilka razy w tygodniu od siedmiu lat.
Loch służący za salę eliksirów powitała z westchnieniem ulgi. Slughorn, który w przeciwieństwie do swojego poprzednika nie lubił słuchać szczękających zębami zmarzniętych uczniów, zdążył już rozpalić ogień w kominku, a i znad kociołków unosiła się miła dla oka, szarawa para. Dziewczyna, widząc, że wszyscy, którzy uczęszczali na eliksiry, już siedzą w klasie, próbowała przemknąć niezauważalnie na swoje miejsce. Niestety, wyglądało na to, że Slughorn również miał kiepski dzień.
- Panno Granger, co to za spóźnienie? - zapytał srogim tonem, niepodobnym do zwykłego, gawędziarskiego. - Nie będę tolerował czegoś takiego na moich lekcjach. Gryffindor traci pięć punktów.
Dziewczyna bąknęła pod nosem jakieś marne przeprosiny, jednocześnie w myślach dodając, że gdyby stary Ślimak nie był rozeźlony, nie odebrałby jej punktów. Lub gdyby pojawiła się na jego spotkaniu albo chociaż wyraziła wystarczająco wielką skruchę z powodu nieobecności. Bycie aktywnym faworytem Slughorna przynosiło wymierne korzyści.
Najgorsze jednak nastąpiło pod koniec lekcji. Profesor nie zadawał im żadnych pytań, od razu kazał przystąpić do warzenia eliksiru, który omawiali na poprzednich zajęciach, toteż Hermiona nie zdołała odrobić straconych na wstępie punktów. Kilka punktów mógł zarobić tylko ten, kto pierwszy prawidłowo przygotuje eliksir. Hermiona, chcąc jak najszybciej skończyć, zamiast dodać siedem sztuk kolców jeżozwierza, z rozpędu wsypała całą garść. Bulgotanie w kociołku na sekundę ustało, a potem jej eliksir wybuchł, po raz pierwszy, odkąd przekroczyła progi pracowni eliksirów siedem lat wcześniej.
W klasie zapanowała cisza. Nikt nic nie mówił, choć Blaise Zabini zachichotał cicho, ale wszyscy zgodnie oderwali się od własnych eliksirów, w milczeniu wpatrując się w jedyną Gryfonkę w sali. Dziewczyna przełknęła głośno ślinę, jeszcze nie do końca wierząc, że to, co się stało, naprawdę miało miejsce. Intuicyjnie wyczuła, że nie jest to najlepszy moment, żeby zalać się potokiem łez, chociaż miała na to wielką ochotę, kiedy Slughorn, mrucząc coś w rodzaju „każdemu się może zdarzyć", nakreślił w swoim notesie przy jej nazwisku zgrabne O, po czym nakazał pozostałym wracać do pracy, a jej - posprzątać bałagan.
Wbrew temu, co szeptali po kątach niektórzy, Hermiona nie miała samych „wybitnych"; przewagę wśród jej ocen stanowiły „powyżej oczekiwań", a i zdarzyło jej się kilka „zadawalających" w trudniejszych chwilach. To był jednak pierwszy „okropny" w jej karierze i chociaż mogła go poprawić w każdej chwili, czuła się fatalnie.
Kiedy wreszcie ta koszmarna godzina dobiegła końca i wyszli z lochu, rozejrzała się w poszukiwaniu Malfoya. Nie zlokalizowała go od razu, bo wyszedł z sali z lekkim opóźnieniem, w towarzystwie Zabiniego, do którego nie miała ochoty się zbliżać.
Głupstwo, pomyślała i nieco wbrew sobie ruszyła w ich stronę.
- Można na chwilę? - zapytała z przesadną uprzejmością, stając za plecami Malfoya.
Zabini obrzucił ją pogardliwym spojrzeniem. Wzrokiem zasugerowała mu, by milczał, zwłaszcza na temat wybuchających kociołków.
- A, to ty - zauważył Draco przyjaznym tonem. Była przekonana, że to on wymroził korytarz; już dawno zauważyła, że jest zrelaksowany i niemal miły po paleniu. - Idź, dogonię cię - powiedział do Ślizgona, który się oddalił. - Rozmawiałem ze Slughornem, powiedział, że ten eliksir będzie dobry, faktycznie chodzi o ogólne właściwości, a nie konkretny skład. A podstawę spokojnie możemy przygotować przed nowiem, będzie działać. Niestety odmówił wypożyczenia nam jakiegoś lochu, powiedział, że wszystkie pracownie są aktualnie niezbędne i nie może pozwolić na zniszczenie którejkolwiek w razie, gdyby nam coś nie wyszło. Albo gdyby nam poszło za dobrze.
- Rozmawiałeś z nim teraz? - zirytowała się Hermiona. - Po tym jak się spóźniłam i rozwaliłam kociołek? Oczywiście, że odmówił!
- Daj spokój, jeden wybuch nie zrobi wrażenia na kimś takim jak on. Prawdopodobnie nie miał pojęcia, jakie to doniosłe wydarzenie, pracuje tu dopiero drugi rok i nie miał okazji śledzić całego twojego toku nauki eliksirów - zakpił, ale prawie serdecznym tonem. - W zamian za to zgodził się dać nam trochę składników z prywatnych zbiorów, których nie znajdziemy w kredensach w sali ani w pokojach wspólnych, więc zostanie nam to zdobycia tylko to, co musi być świeżo zebrane.
- Dwie rośliny, menna i triablendurg - przypomniała natychmiast Hermiona. - Nie będzie z nimi problemu, są całoroczne i rosną w Zakazanym Lesie.
- To faktycznie nie ma problemu, Zakazany Las jest taki bezpieczny - zadrwił Malfoy. - Mam nadzieję, że przynajmniej nie trzeba ich zrywać w czasie nowiu?
- Nie, możemy tam iść po południu i wieczorem zacząć eliksir - odpowiedziała Hermiona, a nie mogąc się powstrzymać, dodała złośliwie: - Jeśli się boisz, mogę pójść sama.
- Na tyle się nie boję, że nie muszę tego udowadniać - odparł. - Myślałem raczej o tym, że w nocy nas zasypało, jeśli nie zauważyłaś. Do południa pewnie usuną zaspy, ale wątpię, by komuś chciało się robić porządek w Zakazanym Lesie.
- Faktycznie. Drzewa stoją gęsto, ale bez liści nie mogły zatrzymać wiele śniegu... No nic, krzewy są zaraz na skraju, może nie będziemy musieli brnąć w zaspy. Dobrze. - Poprawiła wrzynający się w ramię pasek torby. - O czternastej mam godzinę numerologii, potem możemy iść do lasu. Powinniśmy zdążyć przed obiadem.
CZYTASZ
Dramione - Naprzeciwko [ZAKOŃCZONE]
FanficDraco i Hermiona,on czystokrwisty ,ona mugolka ,a jednak coś sprawiło , że los połączył ich w pary .Przekonajcie się jak podczas krwistej wojny do tego doszło . Fanfik wzięty z tond http://forum.mirriel.net/viewtopic.php?f=2&t=22594&start=30#p402291