46. Ten Jeden Sześć Lat Wcześniej

123 81 35
                                    

Znów wtorek
Liam

Ostatnie dni były naprawdę dziwne, nawet biorąc pod uwagę dwa miesiące, które mineły od Halloween, a siedząc na trybunach, nie potrafiłem sobie przypomnieć, kiedy ostatnio byłem taki zdołowany. Nie wiedziałem nawet, co to wywoływało. Może zdrada i kłamstwa Cole'a, może strata Ronnie, a może nawet widok Denise i Petera. A może po prostu to, że wreszcie ogarnąłem, w jak przewalonej sytuacji jesteśmy. Pewnie wszystko naraz. 

Simon coś do mnie mówił, pewnie zachwycając się jakąś postacią w komiksie, ale szczerze mówiąc miałem na to zupełnie wywalone, kiedy zamyślony patrzyłem na Den. Szła przez boisko, a potem rozmawiała z Shawnem. Wyglądała... normalnie. Dokładnie tak samo jak w każdy inny wtorek, w tych samych czerwonych tenisówkach, z rozpuszczonymi, ciemnymi włosami.

Coś jednak sprawiało, że była inna. Od czasu rozmowy z Perry'm na strychu babci Christiny co prawda raz albo dwa przyszło mi to do głowy, ale odkąd pokłóciliśmy się na korytarzu, dość często łapałem się na myśleniu, jak by to było, gdybym jednak ją kochał. Gdybyśmy mogli być razem. Gdybyśmy byli razem.

Później jednak zawsze dochodziłem do tych samych wniosków. To wciąż była Denise. Moja najlepsza, niezastąpiona przyjaciółka. Nie mogłem zaprzeczyć, że była świetna i zasługiwała na świetnego faceta, ale tutaj pojawiał się pewien szkopuł. Po pierwsze nie uważałem się za na tyle świetnego faceta, żebym mógł się z nią umawiać. Nawet jeśli sama mi powiedziała, że według niej spokojnie bym mógł i to najwyraźniej nawet w wieku dziesięciu lat. 

Po drugie jednak, tu się powtórzę, to wciąż była Denise i nic nie mogło tego zmienić. Mógłbym nawet spróbować, ale nie potrafiłem zobaczyć w niej dziewczyny. Była dla mnie człowiekiem, owszem, może nawet ładnym, ale absolutnie nie atrakcyjnym. 

Pomyślałem o Ronnie i o tym, jak czasem zdarzało mi się odprowadzać wzrokiem jej tyłek, a potem przyszło mi do głowy, że mógłbym tak patrzeć na Denise. 

Nie. To było niemożliwe.

— Ipkiss, do ciężkiej cholery! — zawołał Simon, odrywając mnie od rozmyślań o cudzych tyłkach. 

— Tak! — odkrzyknąłem. Zdziwiło mnie, że Perry wygląda na naprawdę zaaferowanego.

— W którym momencie przestałeś mnie słuchać? — spytał.

— Jakoś na początku — przyznałem otwarcie, co Simon skomentował krótkim "Kur..." i ukrył twarz w dłoniach. — Ale spokojnie, wiem o skorpionie.

— Jack za chwilę zabije chłopaka Margo, a ty śpisz! Jesteś kurwa bezużyteczny!

— Co? — Zmarszczyłem brwi i znów spojrzałem na boisko. — Ale Shawn jest tam!

— Nie tego chłopaka! Tego drugiego!

— Kogo? — spytałem, ale Simon najwyraźniej nie potrafił sobie przypomnieć imienia gościa, o którym mówił. — Matthew? — podsunąłem.

— Jakoś tak. Ruszysz się, czy mam cię zrzucić z tych trybun?

Wstałem, ale jeszcze raz obejrzałem się przez ramię. Denise stała sama pomiędzy ludźmi, którzy wydawali się jej nie widzieć, a w chwili, gdy na nią spojrzałem, ona też podniosła wzrok, a potem zrobiła coś, czego w ogóle się nie spodziewałem — uśmiechnęła się.

To było dziwne. Siedzieć tutaj z Simonem, otoczeni przez puste krzesła. Cole powinien zajmować to po lewej i marudzić na marudzenie Perry'ego, który chciałby już iść do domu. Margo, przytulana przez Spiegelmana, powinna być za nami razem z Dunkler, która pewnie co jakiś czas ciągnęłaby mnie za włosy. Jack prawdopodobnie i tak by nie przyszedł, ale w moim wyobrażeniu wycinał swoje imie w oparciu, co chwila obracając nóż w dłoni. A Ronnie... Sam nie wiem, może w ogóle by jej nie było. Była świetna, dalej tak uważałem... ale może jednak miała swoją bajkę.

Where Do Broken Hearts Go? ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz