Chapter II - Somnolence

89 12 15
                                    

– Eren! – wykrzyknęła kobieta. – Z kim znowu się pobiłeś? – skrzyżowała ręce na piersi i spojrzała na niego karcąco.

– Ja tylko broniłem Armina, mamo! Znowu nazywali go heretykiem! – oburzył się chłopiec, na co Carla jedynie westchnęła zrezygnowana.

– Ale to nie powód, żeby rzucać się na nich z pięściami, Eren. – usadziła synka na krzesełku, po czym zajęła się przemywaniem zadrapań na jego twarzy.

– No ale...

– Posłuchaj, kochanie. Ja rozumiem, że chcesz ochronić swojego przyjaciela, ale to nie zmienia faktu, że odpowiadanie przemocą na przemoc niewiele ci da, jeśli jesteś od nich słabszy. – pogłaskała go po włoskach, gdy skończyła. – Rozumiesz?

– Tak, mamo... – po chwili zmarszczył brewki. – No to co ja mam zrobić?

– Na pewno nie bić się ze wszystkimi, którzy zaczepią Armina, skarbie.

   Chłopiec wydął wargi i wtulił się w matkę.

   Eren otworzył oczy. Dlaczego przypomina sobie takie rzeczy akurat wtedy, kiedy próbuje odgonić negatywne myśli i odpocząć od tego wszystkiego? Ma go to dodatkowo zdołować? W takim razie z powodzeniem. Doskonale wie, że rozstał się z matką w kłótni chwilę przed atakiem na Shiganshinę, ale to nie zmienia faktu, że los mógłby w końcu dać mu święty spokój.

   Tęsknił za mamą. Za jej ciepłym uśmiechem, którym witała go za każdym razem, gdy go zobaczyła, za pysznymi posiłkami, które zawsze przyrządzała, za pocieszającymi słowami i ramionami, którymi go obejmowała, kiedy był smutny. Kochał ją najbardziej na świecie. A potem odeszła. Bo cholerny tytan kolosalny kopnął kawałek zniszczonej bramy prosto w ich dom.

   Kiedyś opowiedziała mu historię. To była piękna noc. Podczas pełni niebo było usiane miliardami cudownie pobłyskujących gwiazd. Słuchał tylko i wyłącznie jej głosu, wpatrując się w jej złociste oczy. Każdego kolejnego wieczoru prosił ją, aby opowiedziała mu ją raz jeszcze. I, mimo że po kilku takich wieczorach znał ją niemal na pamięć, to i tak dalej prosił.

   Szatyn westchnął i odchylił się nieco do tyłu, w wyniku czego opadł na zieloną trawę. Podłożył pod głowę skrzyżowane ramiona i przymknął oczy, pozwalając promieniom słonecznym przyjemnie ogrzewać jego młodą twarz. Nastolatek oddałby wszystko, żeby ten błogi spokój trwał wiecznie. Cóż, biorąc pod uwagę fakt, że jest cholernym wynaturzeniem, to było tak trochę niemożliwe. Poza tym byli jeszcze tytani.

– Eren. – zielonooki uchylił swoje nieco ciężkie powieki, by dostrzec stojącego nad sobą przyjaciela.

– Armin. – uśmiechnął się delikatnie.

– Możemy porozmawiać? – niższy chłopak usiadł po turecku tuż obok Yeagera. – I... co ci się stało w nos? – zmarszczył jasne brwi.

– Oh, to... – tknął opuszkami palców opatrunek i na wspomnienie incydentu sprzed niecałej godziny zrobiło mu się dziwnie ciepło na sercu. – To nic takiego, po prostu... uderzyłem się drzwiami. – podrapał się po karku.

– Uderzyłeś się drzwiami?

   W odpowiedzi wyższy machnął ręką.

– Nieważne. O czym chciałeś porozmawiać? – spytał, chociaż się domyślał.

– Myślę, że wiesz. Coś się z tobą ostatnio dzieje i ja to widzę, Eren. – mruknął. – Mimo że próbujesz to usilnie ukryć, to ja nie jestem ślepy. Widzę i się martwię. Może nie okazuję tego aż tak bardzo, jak to jest w przypadku Mikasy, ale jednak. W końcu jesteśmy przyjaciółmi, prawda? – wlepił w niego spojrzenie swoich przenikliwych, niebieskich oczu.

Oczy Koloru Nieba | RirenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz