Chapter XVIII - Her

46 9 1
                                    

   Levi mógł spodziewać się po Erenie absolutnie wszystkiego. Mógł spodziewać się absolutnie wszystkiego, a jednak reakcja dzieciaka całkowicie go zaskoczyła; na tyle, że aż otworzył lekko usta ze zdziwienia. A Levi'a Ackermanna cholernie ciężko było zaskoczyć. On się roześmiał. Najnormalniej w świecie się roześmiał, a jego twarz przyozdobił uśmiech, na którego widok w sercu kapitana coś drgnęło. Poczuł, że chciałby widzieć ten uśmiech codziennie. Taki zarezerwowany tylko i wyłącznie dla niego. Miał ochotę strzelić sobie w twarz za tak absurdalną myśl.

   W pewnym momencie młody Yeager uświadomił sobie co robi, a następnie zakrył usta dłonią, ocierając przy okazji łezki rozbawienia, które wypłynęły z kącików jego oczu. Niepewnie spojrzał w oczy swojemu przełożonemu, który dalej stał pod ścianą z rozchylonymi wargami.

– H-heichou, ja... ja najmocniej przepraszam! – wydukał zmieszany, chowając twarz w dłoniach.

– Śmieszy cię to, że mam kaca? – uniósł nieznacznie brew, gdy się opanował.

– J-ja wcale n-nie...

– Po prostu odpowiedz, bachorze. – przerwał mu.

– U-um... nieco... nieco mnie to rozbawiło... – przyznał zakłopotany, czerwieniąc się nieznacznie. – A-ale ja n-nie miałem na myśli, że...

– Przecież wiem. Tylko nie mam pojęcia co jest takiego zabawnego w tym, że rozsadza mi czaszkę od środka. – mruknął beznamiętnie. – O sadyzm podejrzewałbym prędzej siebie. – dorzucił, wzruszając ramionami.

– P-przecież nie jest pan sadystą, kapitanie. – nastolatek przechylił lekko głowę w bok.

– Racja. Jestem bezlitosnym, sadystycznym kurduplem. – parsknął pod nosem.

– N-nie to miałem na myśli! – zacisnął dłonie, wbijając w nie lekko paznokcie. – Chodziło mi o to, że nie zachowuje się pan, jakby ludzkie cierpienie sprawiało panu przyjemność czy satysfakcję... – wymamrotał. – Mogę śmiało powiedzieć, że jest wręcz przeciwnie. Przejmuje się pan stanem zarówno fizycznym, jak i psychicznym swoich żołnierzy, choć na pierwszy rzut oka może się wydawać, że... – urwał.

"Jasna cholera".

   Brunet nie miał bladego pojęcia, jakim cudem ten gówniarz potrafił dostrzec tak wiele rzeczy, których on sam nie potrafił pokazywać w taki sposób, w jaki robili to inni ludzie. Dwadzieścia lat życia spędził w pierdolonym Podziemiu, co zostawiło trwały ślad na jego psychice. Tak samo ich strata. Dzień, w którym szczur z dzielnicy nędzy został sam też zrobił swoje. Wszystkie te popieprzone zdarzenia sprawiły, że w jego umyśle zaczęły powstawać mury na wzór tych, które rzekomo zostały zbudowane sto lat temu, by chronić ludzkość przed tytanami. Jego mury natomiast miały za zadanie pilnować, żeby zanikające z każdą kolejną stratą emocje były cały czas ukryte; żeby nie mogły przejść na drugą stronę. Jako ten, którego wszyscy podziwiają nie mógł pozwolić sobie na jakiekolwiek słabości. A jednak chwile słabości są potrzebne nawet komuś takiemu jak kapitan Levi Ackermann, Najsilniejszy Żołnierz Ludzkości.

   Spojrzał w oczy tego bachora. Spojrzał w oczy tego bachora, a każdą komórką jego ciała zawładnęła zieleń. Piękna, szmaragdowa zieleń. To hipnotyzujące spojrzenie miało w sobie coś, co nie pozwalało czarnowłosemu logicznie myśleć; skutecznie odbierało mu tę umiejętność sprawiając, że jego serce biło nieco szybciej. Gdyby chłopak się teraz uśmiechnął, kobaltowym tęczówkom ukazałby się anioł w ludzkiej skórze. On był taki ładny. Co takiego widział w brutalnym kapitanie, który skopał go w sądzie? Dlaczego tak bardzo go podziwiał? Dlaczego, kiedy wlepiał w niego spojrzenie tych cudownych, zielonych oczu, było w nich widać tyle pozytywnych emocji?

Oczy Koloru Nieba | RirenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz