W tamtej chwili Levi miał w dupie już kompletnie wszystko, wraz ze swoją dumą na czele. Po odsunięciu się od krat usiadł pod kamienną ścianą, przyciągając kolana do swojej klatki piersiowej i wplótł palce jednej z dłoni w kruczoczarne kosmyki. Ani trochę nie przypominał wtedy Najsilniejszego Żołnierza Ludzkości; wpatrywał się pusto w czubki swoich wojskowych butów, szarpiąc się lekko za włosy, jakby chciał mieć pewność, że nie śni. Coś pękło w jego psychice; wydawał się być zagubiony jak nigdy wcześniej. Eren poruszył się niespokojnie, widząc Ackermanna w takim stanie.
– Dlaczego...? – odezwał się nagle cicho, zaciskając blade palce na jasnych spodniach od munduru.
– K-kapitanie...? – zmartwiony nastolatek wstał, podchodząc do krat.
– Jak to jest, że... że nieświadomie, nigdy jej nie znając... zachowujesz się jak ona...? – kącik jego ust zadrżał nieznacznie.
Nie wiedział czy się cieszyć, czy wręcz przeciwnie. Z jednej strony młody Yeager dawał złudzenie, jakby jego mała, ukochana siostrzyczka była cały czas obok niego, uśmiechając się i spoglądając na niego swoimi pobłyskującymi radośnie oczami w kolorze szmaragdowej zieleni, a z drugiej... to przecież nie była ona. To był dwa razy młodszy od niego chłopak-tytan, którego musiał strzec i zabić, gdyby sprawiał zagrożenie. Mimo to, nie widział go jako potwora. Ironicznie zielonooki był bardziej ludzki od niego samego.
– J-ja... była dla pana bardzo ważna, p-prawda...? – spytał niepewnie.
– Ta, chyba... można tak powiedzieć... – objął kolana ramionami, opierając na nich podbródek, a jego kosmyki pozostały lekko potargane.
"Braciszku Levi, zobacz! Widziałeś, jakie piękne gwiazdy?".
Przymknął oczy, słysząc jej śmiech. Nienawidził się za to, że pozwolił jej umrzeć tamtego dnia. Jej i Farlanowi, który był jego najbliższym przyjacielem. Takim jak chociażby Arlert dla Yeagera. Stracił wtedy cząstkę siebie w postaci jedynych osób, które dopuścił do siebie tak blisko; o wiele bliżej, niż Hanji. Byli jego rodziną.
– P-przepraszam, kapitanie...
– Nie przepraszaj. Powiedziałem to, bo chciałem. – westchnął cicho. – Jeśli chcesz, możesz dopytywać...
– Nie chcę dopytywać... powie mi pan, kiedy... kiedy tylko będzie pan chciał... – uśmiechnął się smutno. – Samo to, że mi pan zaufał na tyle, żeby powiedzieć to, co usłyszałem do tej pory sprawia, że robi mi się ciepło na sercu... Jak już mówiłem... zależy mi przede wszystkim na pana komforcie, kapitanie... Nie chcę... nie chcę na pana naciskać...
– Że też na tym świecie istnieją jeszcze osoby takie jak ty, Yeager. – kącik ust kapitana drgnął, by następnie unieść się nieco ku górze. – Niby miałem lekkie opory przed rozgadywaniem się na jej temat, bo jednak... rozmawiałem z tobą tylko kilka razy i, jeśli mam być szczery, to ani ja dobrze nie znam ciebie, ani ty dobrze nie znasz mnie. Mimo to... jakoś lżej mi z tym, że wyrzuciłem dumę do kosza i... że wie o niej ktoś z mojego otoczenia poza Erwinem i Hanji. – widocznie się na swój sposób uspokoił.
Chłopak zagryzł mocno wargę, wpatrując się w siedzącego pod ścianą Najsilniejszego Żołnierza Ludzkości, który obejmował swoje kolana silnymi ramionami i właśnie w tamtej chwili naszła go chęć, żeby go przytulić. Tak po prostu. Objąć drobne, lecz niebywale silne ciało i zaciągnąć się przyjemnym zapachem.
"Po prostu nie rób tego więcej. Tyle w temacie. A przynajmniej nie bez mojej zgody". (cyt. Chapter XII – Irritation)
– Heichou...? – przełknął cicho ślinę.

CZYTASZ
Oczy Koloru Nieba | Riren
Fanfic(Opis prawdopodobnie ulegnie zmianie) Opowieść o tym, jak drogi dwóch kompletnych przeciwieństw: brutalnego, chłodnego kapitana i empatycznego, uśmiechniętego dzieciaka tytana, złączyły się w jedną. Cudowna okładka autorstwa kochanej Agaci, której d...