~

259 20 10
                                    

Wilgotną ściereczką przecierałam blat kuchennego stołu. W powietrzu unosił się zapach świeżego drewna połączonego z cytryną i innymi tajnymi składnikami moich własnych środków czystości. Nie wymagają wcale tak dużo pracy i nie są drogie. Gdybym założyła firmę produkującą te wszystkie pianki i płyny, zarobiłabym całkiem sporą sumę pieniędzy. "Skutecznie, tanio i czysto!" O tak. Idealna reklama. Uśmiechęłam się sama do siebie.
Nagle w drzwiach stanął Chandler.
-Gdybym ja sprzątał za każdym razem, kiedy dostawałem uwagę, to moja matka nie musiałaby wynajmować sprzątaczki, co oznacza, że byłbym milionerem! I po co być dobrym i poukładanym?
-Nigdy nie dostałam uwagi, a ty miałeś ich "trochę" ale mimo tego ja sprzątam, a ty... chyba nie do końca, więc twoja hipoteza jest błędna.
-Jesteś pewna? Przecież Phoebe...
-Nie! To nie jest prawdziwa uwaga. Phoebe nawet nie jest nauczycielką.
-A jak dostanie tą pracę? Wtedy będzie nauczycielką i wyjdzie, że dostałaś uwagę.-Uśmiechnął się do mnie ironicznie. Był za bardzo pewny siebie. Wiedział też, że tego typu teksty bardzo mnie denerwują. Robił to specjalnie. Poczułam się urażona.
-Oho! Mina urażonej Monici. Powinienem przeprosić już teraz czy moge jeszcze chwilkę się ponabijać?
Pochyliłam lekko w dół głowę nie spuszczając wzroku z mężczyzny. Miałam nadzieję, że moje spojrzenie będzie na tyle przeszywające, że sam sobie odpowie na pytanie. Podszedł nieśmiało i przytulił mnie.
-Wszyscy wiemy, że bardzo dobrze szło ci w szkole kochanie i nawet jeśli dostałaś uwagę od Pheebs...
-NIE DOSTAŁAM ŻADNEJ UWAGI! ONA NIE JEST PRAWDZIWA!-Wykrzyczałam.
-...to nie jesteś jej uczennicą. Nie ma prawa wstawić ci uwagi. To chciałem powiedzieć. Teraz najprawdopodobniej nie usłyszę co powiesz, bo moje bębenki zostały uszkodzone.
Odsunął się lekko, łapiąc się za prawe ucho, które było tuż obok moich ust, kiedy postanowiłam zacząć krzyczeć. Przymrużył oczy, co było oznaką tego, że naprawdę coś go zabolało. Było mi troszkę głupio, ale to przecież nie moja wina. Sam zaczął mnie prowokować, żebym się zdenerwowała. Mimo wszystko podeszłam jeszcze raz do męża i pocałowałam go w dłoń, którą trzymał się za obolałą część ciała. Szepnęłam ciche "przepraszam" do lewego ucha i postanowiłam zajrzeć do dzieci.
Z racji tego, że nadal były u Joey'a, wyszłam z domu i złapałam za klamkę najbliższych drzwi. Jakież było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że drzwi są zamknięte.
-Joey! Jesteś tam?! Tu Monica!-krzyczałam do przedmiotu. Nie słyszałam żadnych głosów. Przestraszyłam się. Wróciłam do domu.
-Chandler! Gdzie Erica i Jack?
-U Joey'a. Z uchem lepiej już. Dzięki, że pytasz.
-Nikogo nie ma w domu. Drzwi są zamknięte.
-Co?
-Nie słyszałeś czy...
-Nie, po prostu jestem zdziwiony.
Już po chwili oboje staliśmy pod drzwiami dawnego mieszkania Chandlera.
-Masz klucze?
-Wydaje mi się, że gdyby byli w środku, to Joey by otworzył nam drzwi. Nie sądzisz?
-To gdzie oni są?!
-Może w Central Perku?
-Po co?
-Nie wiem Mon, może zadzwońmy do Joeya. Powinien mieć telefon przy sobie.
Kolejny raz powróciliśmy do domu. Czułam, że moje serce wali coraz mocniej. Próbowałam się uspokoić myślą, że Joey poszedł z dziećmi na lody albo na plac zabaw. Co prawda złamałby zasady, o których rozmawialiśmy. Jedną z nich był właśnie CAŁKOWITY ZAKAZ OPUSZCZANIA DOMU. Chandler próbował dodzwonić się do przyjaciela.
-Poczta głosowa, poczta głosowa, poczta głosowa. Cholera jasna!
Ręce zaczęły mi się trząść. Chandler podszedł do mnie.
-Idę na dół zobaczyć czy siedzą w kawiarni. Właściwie powinniśmy pójść tam od razu. Idziesz ze mną?
-Nie. Zostanę na wypadek, gdyby wrócili. Weź telefon i dzwoń do mnie.
-Jasne.
Wziął płaszcz i wyszedł. Sama nie byłam pewna co myśleć. Nadal próbowałam spokojnie sobie tłumaczyć, że wszystko jest w porządku.
Dlaczego jednak cały czas czułam, że nie jest?

Po 10 minutach Chandler zadzwonił. Mój stres był tak duży, że ledwo wcisnęłam zieloną słuchawkę, aby odebrać.
-Monica? Szybko zejdź na dół.
-Co się dzieje?-Wystraszyłam się jeszcze bardziej.
-Szybko!
Rozłączył się. W jego głosie słyszałam strach. Natychmiast wzięłam pierwszą lepszą rzecz leżącą pod ręką. Byle się tylko czymś okryć. Jak się na korytarzu okazało, moją zdobyczą był niebieski koc. Niedawno prany, więc pachniał jeszcze kwiatowym zapachem płynu do płukania. Normalnie, wtuliłabym się w niego. Jednak w sytuacji, w jakiej byłam w tym momencie, wolałam się pospieszyć. Zbiegłam po schodach najszybciej jak potrafiłam. Po wyjściu z budynku widziałam czekającego na mnie Chandlera w towarzystwie Joey'a i Jacka. Nie widziałam nigdzie Erici.
-Gdzie jest moja córka?!-Rzuciłam się z pięściami na przyjaciela.
-Mon, uspokój się.-Chandler odciągnął mnie od mężczyzny.
-Zasłużyłem na to...-Joey wydawał się być wściekły na samego siebie. Po tych słowach można również wywnioskować, że spodziewa się kary. Co stało się z moją córką?
-Gdzie jest moje dziecko?!
-Erica ją ma.-Chandler wziął moją twarz w dłonie.
-Słucham?!
Łza poleciała mi po policzku. Wiedziałam co to oznacza. Kobieta odwiedziła nas kilka miesięcy temu zapowiadając, że wróci po "swoje"dzieci. Przez chwilę poczułam zimny podmuch wiatru i widziałam twarz Chandlera, który próbował mi coś powiedzieć. Nie byłam w stanie odczytać z ruchu jego warg co to było. Obraz z każdą sekundą był coraz mniej wyraźny, aż w końcu całkowicie się rozmazał. Ostatnie co pamiętam to zawirowanie... i pustkę.

FRIENDS -Ten po zakończeniu serialuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz