Top 5... sposobów na przetrwanie zimy w stajni

138 19 0
                                    

Jeżeli należycie do poważanego na świecie grona szaleńców, którzy lubują się w zeskrobywaniu błotnej zaprawy z sierści własnych rumaków (patrz więcej: jesienne dos & don'ts) w związku ze zbliżającą się zimą, jedno pytanie spędza wam sen z powiek. Jak przetrwać zimowe mrozy? Jak nie zmienić się w żywą bryłę rodem z Epoki Lodowcowej? Stajenni weterani zimowi, Karp i Pepsi radzą (po redakcji chodzi plota, że są nieobliczalne, ale to nieprawda. Nie wierzcie im.): wystarczy tylko przestrzegać naszych starannie wyselekcjonowanych pięciu punktów, łatwizna!

Numer 5 – Te zabawne zimowe ubranka, w których każdy wygląda jak nurek albo ktoś planujący napad na bank, ale podobno ma być w nich cieplej

Chyba każdy zna te narciarskie wdzianka. Zazwyczaj są czarne, bardzo obcisłe i ekstremalnie niewygodne. Koszmarem jest już samo ich zakładanie, bo od poprzedniej zimy troszkę ci się chyba przytyło i włożenie choćby jednej nogawki zajmuje dobre dziesięć minut i wymaga wysiłku porównywalnego z – nie przesadzając – półmaratonem. A kiedy już uda ci się przywdziać ten przedziwny skafander, mama wpycha w ręce jeszcze kominiarkę. Och, nie, o nie. Tylko nie to. Znowu skończysz wyglądając jak żart i konie będą uciekać na twój widok. Pod naciskiem spojrzenia rodzicielki miękniesz jednak nieco i chwilę później stajesz przed lustrem, a w odbiciu napotykasz spojrzenie zawodowego snowboardzisty/złodzieja/płetwonurka. Niepotrzebne skreślić.

Po tym, jak ubierzesz już swój standardowy jeździecki strój, przychodzi pora na absolutnie najgorsze – termobuty. Bo o ile jeszcze niektóre modele wyglądają jak nieco grubsze oficerki albo po prostu sztyblety podszyte od wewnątrz "miśkiem", tak niestety większość bardziej przypomina modowe katastrofy niż kojarzone z elegancją i stylem obuwie jeździeckie. Są bezsprzecznie paskudne: toporne, grube jak dąb Bartek i w dodatku zapinane na sterczące, przeszkadzające we wszystkim rzepy. Nie ma żadnych szans na to, żeby dało się w tym komfortowo chodzić (nie wspominając o jeździe), a z badań amerykańskich naukowców wynika, że noszenie tego typu termobutów nie wiąże się z żadnymi profitami. Są lepsze sposoby na ogrzanie sobie stópek, serio. I wcale nie wiążą się one z popełnianiem zbrodni przeciwko modzie i wszystkim innym standardom społecznym.

Numer 4 – Wysłannicy boży – herbatka i zimowe ocieplacze zawsze w kieszeni

Na naszym ogólnodostępnym polskim rynku funkcjonuje wiele rzeczy gotowych umilić nam życie, a jak każdy zaprawiony w boju survivalowiec wie, herbata jest jedną z nich. Z jednym tylko szczegółem: herbata nie ma za zadanie umilać naszego życia, a jest odpowiedzialna za przeżycie. Każdy noszący szlachetne miano jeźdźca zdaje sobie z tego sprawę: bez herbaty nie ma jazdy i może w pierwszym momencie wydaje się to nieco nielogiczne, to jest to jedyna dostępna na tym świecie prawda. Kto przyjdzie Ci z pomocą, kiedy palce u rąk zastygną podczas trzymania wodzy? Kto pocieszy Cię, kiedy skostniałymi z zimna dłońmi, będziesz przerzucać sterty siana by Twój pan i władca mógł w spokoju zająć się przeżuwaniem i być gotowym na następny piękny i zimny jak lato na Antarktydzie dzień? Odpowiedź nasuwa się sama.

W branży herbacianej nie istnieje nuda, w zależności od preferencji każdy znajdzie coś dla siebie: dla konserwatystów istnieje milion odmian earl greya, za to ci bardziej liberalni bez problemu wejdą w posiadanie ciekawych, ehm, specyfików.

A kto poznał uczucie zaciśnięcia dłoni na ciepłym termosie, ten wie, że tego uczucia nie wywoła nic innego.

Hola, hola, prrr rumaku, ding-dong, you are wrong. Jeżeli pewnego niesłonecznego dnia zdarzy Ci się zapomnieć, zabrania ze sobą napoju bogów – nic straconego. O ile tylko posiadasz w swoim ekwipunku miniogrzewacze: gratuluję, właśnie wygrałeś życie! Jeżeli nie, to czym prędzej biegnij do sklepu, lub jeszcze lepiej, nie wychodź bez nich z domu i zamów je w internecie, by pod kocykiem, w bezpiecznej ostoi ciepła czekać na kuriera przez kolejne dni. Te małe żele działają na zasadzie, no, ogrzewaczy. Nic dodać, nic ująć. Ograniczony zakres wiedzy chemicznej pozwala nam jedynie na łopatologiczne wytłumaczenie: coś w środku woreczka z żelem reaguje z czymś tam, a dzięki temu kojące ciepło rozlewa się po naszych dłoniach. Czego chcieć więcej?

Ponoć co odważniejsi wkładają te woreczki do butów i rozwiązują problem odmarzających palców, ale nie gwarantujemy, czy bez specjalistycznych studiów z zakresu ciepłolubności uda się także Wam.

A jeżeli i one nie podziałają to, no cóż. Kiedy mróz puka przez okienko w boksie rumaka, czasem wręcz musimy pokusić się o zrzucenie derki z grzbietu wierzchowca i opatulenie nią samego siebie.

Rozkaz z góry, nie do kwestionowania.

Numer 3 – Nie ruszaj się z domu, tam jest bezpiecznie

Może zabrzmi to okrutnie, zwłaszcza dla miłośników jeździectwa, ale niestety – czasem warunki atmosferyczne uniemożliwiają wyściubienie nosa poza drzwi. W takie dni lepiej zostać w ciepełku, pod kołdrą, z kubkiem zimowej herbatki w ręce i kotem na kolanach. Przecież to wcale nie jest lenistwo – w tym czasie może i nie pracujesz z koniem, ale w końcu to nie jedyny sposób na edukację jeździecką! Poczytaj dobrą książkę, obejrzyj jakiś film, który niedawno polecił w swojej recenzji KONIEcznik, ta fantastyczna jeździecka gazetka. Możesz też w końcu się wyspać i nabrać energii na kolejne wyczerpujące treningi czy pracę w stajni. Koniowi nic się nie stanie, jeżeli nie popracuje przez tydzień czy dwa. Jak kocha, to poczeka, a ty przynajmniej nie zamarzniesz.

Numer 2 – Rozpalenie rytualnego ognia i wezwanie samego Szatana z głębi piekieł

Jeżeli wszystkie inne sposoby zawiodą, ten z całą pewnością będzie piekielnie skuteczny. Stajenne podwórze albo siodlarnia będą idealnym miejscem na zrobienie ogniska (postarajcie się jednak, aby nikt z waszych znajomych nie zajął się ogniem, to byłoby kłopotliwe). Sposoby na przyzwanie Pana Piekieł są dostępne w internecie, sama to sprawdziłam – wystarczy tylko wpisanie odpowiedniego hasła na zapytaj.pl albo innej tego typu stronie. Namalujcie na zmrożonej ziemi pentagramy, rozpalcie świece i pochowajcie całą sól w zasięgu wzroku. Wizyta samego Lucyfera w stajni to niezłe wydarzenie, dlatego należy postarać się o jak najspokojniejszy jej przebieg. Żadnych krzyków, bo go wystraszycie.

Jeżeli wszystko się powiedzie, ten niezwykły gość z całą pewnością zapewni wam ciepło w stajni na długie lata. Postarajcie się jednak zawierać wszystkie pakty bez sprzedawania duszy – wytłumaczenie się z tego później rodzicom nie należy do najprostszych.

Numer 1 – Skarpet nigdy nie za wiele

Pierwszą zasadą przetrwania w stajennej dżungli, kiedy liście spadną, a temperatury oscylują na granicy niebezpiecznie bliskiej syberyjskiej tajgi, jest zdanie wypowiadane przez każdego zimowego weterana stajennego: skarpet nigdy nie za wiele. Powtórz, zapisz, wykonaj. Mają różne kolory, długości i fakturę, a w czasie gdy chłód wita z chorym uśmiechem, jesteśmy skłonni nadawać im także imiona "Ach jak dobrze, że jesteś na moich stopach, Anetko...", lecz łączy je jedno: każdy jeździec nie mógłby przeżyć bez nich nawet jednego zimowego dnia. Co z tego, że stopy nadal odmarzają, kiedy próbujesz uporać się ze zbrylonym obornikiem, zalegającym w boksie twojego pana i władcy – konia, a podczas zsiadania, kiedy uderzasz podeszwami o piach, masz myśli samobójcze. Bez nich byłoby tylko gorzej – musisz wierzyć nam na słowo lub o ile jesteś odważny (lub głupota to twoje drugie imię) sprawdzić to na własną rękę. Tego drugiego nie polecamy.

Nieważne czy w dzień powszedni preferujesz zwykłe sztyblety, a oficerki zakładasz tylko na niedziele, czy może święcisz podczas każdego stajennego pobytu, zawsze, ale to zawsze musisz mieć minimum (!!!) dwie pary. Inaczej biada i palce alpinisty. A raczej ich brak.

Wasze ulubione duo,

Karpsiii

KONIEcznik - listopad 2019Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz