chapter one

5K 181 62
                                    

Prudence Parkinson bawiła się kosmykiem swoich czarnych jak skrzydła kruka włosów, okręcając go na swoim wskazującym palcu. Gdy go wypuszczała, przypominał jej sprężynkę, może nawet tę, która przybierając formę wiadomości, pchnęła kulę nienawiści wprost w dłonie Pansy, które teraz, mocno zaciśnięte, ukrywały się pod skrzyżowanymi na piersiach rękoma. Przez chwilę Prudence zastanawiała się, czy dziewczyna ściskała w nich właśnie tę przeklętą kulę, ale uznała, że ma ważniejsze rzeczy na głowie, a wściekła siostra wcale ją nie obchodzi.

Spojrzała w kierunku ciemnowłosej, mierząc ją znudzonym wzrokiem. Pansy Parkinson nie prezentowała się najlepiej — to mogła stwierdzić z całą pewnością. Oczywiście, nie na głos, bo wtedy naraziłaby się na za każdym razem zdecydowanie zbyt długo trwającą pogadankę o siostrzanej miłości i szacunku do bliźniego (Prudence wolała nie wytykać matce hipokryzji, przytaczając mnóstwo wydarzeń, gdy prychała pod nosem, widząc czarodzieja brudnej krwi, również nie chcąc ryzykować kolejną pogadanką, tym razem o szacunku do matki). Wolała zatrzymać tę opinię chwilowo dla siebie, a gdy już będą same, wytknie jej to z uśmiechem na twarzy.

Wiedziała, że dokuczanie szatynce nie jest żadnym rozwiązaniem na jej złość, ale nie mogła przejść obojętnie koło jej szerokich jeansów i ciemnej bluzy, w której mogła jedynie idealnie wpasować się w tłum mugoli. A to był wystarczający powód do krytyki.

Pansy musiała zauważyć nieprzychylne spojrzenie Prudence, bo w jej oczach znowu błysnęła czysta nienawiść i metaforyczna chęć mordu. Nie mogła jednak zrobić nic i obie dobrze o tym wiedziały (Prudence wydawała się z radością to wykorzystywać).

Pansy powoli zdawała sobie sprawę, że nawet gdyby chciała, nie odważyłaby się zaatakować swojej siostry. Nie przy rodzicach, a zwłaszcza przy ojcu, który trzymał w dłoniach nowe wydanie Proroka Codziennego i czytał — sądząc po jego skwaszonej minie — dział polityczny, co rusz przeklinając pod nosem Ministerstwo i ich nieumiejętne rządzenie czarodziejskim światem.

Członkinie rodziny Parkinson chociaż w jednym się zgadzały — nie należało denerwować ojca, gdy ten był po przeczytaniu wiadomości. Chociaż tak naprawdę nie należało denerwować go w ogóle.

Ku zdziwieniu Pansy, ojciec, pomimo widocznego rozdrażnienia na twarzy, złożył spokojnie gazetę, którą wsadził za poły eleganckiego płaszcza i spojrzał w kierunku swojej małżonki, która chyba jako jedyna tryskała dziś dobrym humorem i w irytujący sposób próbowała nim zarazić innych, co, sądząc po grobowych minach, niezbyt jej się udawało.

— Prudence, złotko, jesteś pewna, że wszystko zabrałaś? — zapytała Morgan, uśmiechając się tak szeroko, że przez chwilę Pansy myślała, że kąciki ust rozerwą się, a szramy dotrą do uszu.

Nikogo chyba nie zdziwi, że Pansy miała już dość tego całego przedstawienia. Wszyscy obchodzili się z Prudence, jak z jajkiem, choć dziewczyna wcale na to nie zasługiwała i nie wyglądała na szczególnie zasmuconą, że zmienia szkołę niemal na samym początku swojej edukacji, choć matka tego nie zauważała.

Morgan sądziła, że życzliwym zachowaniem wynagrodzi Prudence tę nagłą zmianę, nie wiedziała jednak, że brunetka wcale tego nie potrzebowała. Było jej całkowicie obojętne, jak potoczą się jej dalsze losy, byleby ojciec był zadowolony i dalej miał ją za swoje oczko w głowie, któremu trzeba dogadzać, bo niby co innego robił, posyłając jej co chwilę badawcze spojrzenia, ciągle biorąc ją na stronę i znikając z nią niemal na całe wakacje.

Tak, to również były domysły Pansy stworzone przez jej rozwścieczony umysł, który starał się jakoś logicznie wytłumaczyć, dlaczego jej idealna siostra przenosi się na piąty rok do Hogwartu, całkowicie niszcząc jej plan "ten rok będzie inny", skoro świetnie radziła sobie w Durmstrangu. Było jej dobrze, tam gdzie była, a teraz stała kilka metrów od niej, nawet chyba nie zdając sobie sprawy, że stoi na peronie 9 i 3/4.

Prudence[Draco Malfoy]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz