chapter four

2.2K 151 17
                                    

Prudence, pomimo zdecydowanego braku dobrego humoru, była z siebie całkiem dumna, jak dumnym można być ze zniszczenia czyjegoś samopoczucia już w pierwszy dzień nowego roku szkolnego.

Oczywiście nie zamierzała przyznać się do niczego poza rzuceniem zaklęcia, dzięki któremu Pansy nie mogła naprawić mundurków magią, chociaż w oczach wszystkich widziała pytające spojrzenia albo, jak w przypadku swoich współlokatorek, które już wydały wyrok — osądzające.

Atmosfera psuła się z każdym jej kolejnym zaprzeczeniem i obojętnym wyrazem twarzy, ale jej to nie przeszkadzało. Ważne było to, że była zadowolona ze swojej zemsty, która — co sama przyznała — była nieco impulsywna. W końcu milczeniem mogła uzyskać ciekawe skutki, takie jak "bez okazyjny prezent, ale w ramach przeprosin", który miałby ją udobruchać; jakaś sukienka, może składniki do wywarów.

Z przykrością sobie jednak uświadomiła, że nie miała na co liczyć, teraz, gdy Pansy podczas każdej lekcji wpatrywała się w nią morderczym wzrokiem z drugiego końca sali i wcale nie wyglądała na kogoś, kto zamierza się pogodzić.

Dla Prudence była tu zupełnie nowa sytuacja, której nie do końca rozumiała. Nigdy nie musiała wyciągać dłoni sama, to zawsze ktoś musiał zrobić pierwszy krok, a ona mogła łaskawie przyjąć przeprosiny. Mimo tego, że nie podobało jej się to, jak Pansy zadziera nosa, przechodząc koło niej na korytarzu, najwyraźniej chcąc, aby Prudence zrozumiała, że tym razem nie zamierza odpuścić, nie planowała w najbliższym czasie jej przeprosić. Prawdę mówiąc, była niemal pewna, że Pansy niedługo sama to zrobi. Zawsze tak było.

Przynajmniej w oczach nowo poznanych Ślizgonów nie wyszła na najgorszą, a na "nieco zbyt winną ofiarę, ale nadal ofiarę". To jej jak najbardziej odpowiadało, tak samo, jak lekkie podejście Draco do tej sprawy. Gdyby nie droczył się z nią, mówiąc o konsekwencjach, cały czas szyderczo unosząc kącik ust, z doskonałego planu ojca byłyby nici, albo mocno poszarpany mundurek, który musiałaby naprawić.

Choć Prudence myślała o szlabanie jak o najgorszej rzeczy, która mogłaby jej się przytrafić właśnie teraz, po dwóch godzinach Eliksirów, uznała go za nie taki zły prezent od losu. To, co mieli zrobić zależało od Snape'a, który nie tylko był ich opiekunem, ale również nauczycielem wcześniej wspomnianego przedmiotu.

Snape'a, którego Prudence dobrze znała, ale starała się tego nie okazywać, zachowując się tak, jak uczennica, która przybyła z Durmstrangu. I choć mężczyzna miał surowy wyraz twarzy, głos miękki i nieco ponury, nie spodziewała się czegoś okropnego.

Severus Snape stał na nauczycielskim podium na pewno wyżej, niż Dolores Umbridge, która w mniemaniu Prudence była paskudnym stworzeniem ze zdecydowaniem zbyt wysokim uwielbieniem do różowego koloru.

Kobieta już po pierwszych minutach została uznana za nieprzyjemną, gdy powiadomiła uczniów o zakazie używania różdżek na jej lekcjach. Wywiązała się z tego dość interesująca i zabawna dyskusja, pomiędzy nią, a Harrym Potterem, któremu, według szeptów uczniów, znowu włączyła się obsesja na punkcie Czarnego Pana. Prudence przez całą lekcję uśmiechała się drwiąco i nieco tajemniczo, jakby sama o czymś wiedziała, ale nie chciała się o tym z nikim podzielić, zwracając tym uwagę brązowowłosej Gryfonki, która uparcie mierzyła ją wzrokiem.

Cały dzień podsumowała w myślach jako pełen wrażeń i nieprzyjemności.

— Zaraz zdechnę. Jeśli za dziesięć minut nie zjawimy się u Snape'a, czeka nas dożywotni szlaban, a ona pewnie stoi przed lustrem i układa włosy — warknął Blaise, tym razem wyciągnięty na kanapie tak, że każdemu innemu mieszkańcowi Domu Węża uniemożliwiał odpoczynek przy kominku. Była to na pewno jedna z lepszych pozycji, które w czasie oczekiwania na ciemnowłosą dziewczynę zdążył wypróbować.

Prudence[Draco Malfoy]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz