chapter eight

2K 142 17
                                    

Jesienne liście zabarwione rdzawą pomarańczą, soczystą, nieco brudną żółcią i niedoprecyzowanym odcieniem brązu, nigdy nie wydawały się Prudence szczególne.

Prawdę mówiąc, rzadko zwracała uwagę na to, co ją otacza, więc nie często jej głowę odwiedzały myśli o szybujących nad jej głową ptakach, o coraz to szybszych zachodach słońca i braku zieleni w koronach drzew. Wszystkie zmiany nadchodzące wraz z kolejną porą roku przyjmowała ze spokojem i nieszczególnym zainteresowaniem. W przeciwieństwie do pozostałych uczniów Hogwartu, którzy byli tym wszystkim tak podekscytowani, że Prudence zaczynała podejrzewać, iż nikt od wielu lat nie wypuszczał ich na zewnątrz.

Ona nie należała do osób, które z ciepłym kubkiem herbaty w dłoniach będą obserwować melancholijny świat jesieni zza okna własnej sypialni. Zwłaszcza, że jej pokój znajdował się pod wodą, a tam, zdawałoby się, nic się nigdy nie zmieniało.

Podekscytowanie z kolorowych liści, które podrywały się do góry, aby następnie powrócić na mokrą od deszczu trawę za pomocą delikatnie szumiącego wiatru, pozostawiała jak zawsze czujnej Fenestrze. To ona szykowała się do skoku w momencie, gdy kątem ślepia dostrzegła zdecydowanie zbyt odważny liść, który chciał unieść się w powietrze; przyciskała go łapkami do ziemi, a następnie robiła wszystko co w swej kociej mocy, aby tak samo skończyły pozostałe.

Był to w istocie zabawny widok i Prudence uśmiechała się niemal z rozczuleniem, widząc, jak Fenestra wściekle atakuje kolejne liście, w akompaniamencie śmiechów rówieśniczek nastolatki, które również postanowiły wybrać się na spacer poza zamek i przystawały przy czarnowłosej od czasu do czasu, również przyglądając się kocicy. Odchodziły jednak z niezręcznością wymalowaną na twarzy, zniechęcone ciszą, którą utrzymywała Prudence i jej pochmurną miną, która zmieniała się tylko wtedy, gdy kolejny liść został rozszarpany. Uznały ją za niezbyt ciekawe towarzystwo.

Podążając za bawiącą się w brudnych liściach Fenestrą, Prudence zakończyła swoją przechadzkę, która miała miejsce dzień po niebezpiecznej wyprawie w głąb jeziora z wściekłym blondynem, w tym samym miejscu, w którym walka o powietrze się rozpoczęła. Stojąc na brzegu rozległego zbiornika wodnego, który swoją mroczną tonią wcale nie zachęcał do zgłębienia jego tajemnic, czuła chłodny powiew wiatru uderzający o jej blade policzki.

I właśnie ta delikatna bryza przypomniała jej, że podczas swojego dzisiejszego spaceru ani razu nie pomyślała o leżącej w Skrzydle Szpitalnym siostrze, do której nawet nie zajrzała, ani nie próbowała dowiedzieć się od współlokatorek, jaki jest jej stan. Prudence bardzo się nie spodobało, że jej umysł przywoływał niespodziewanie takie informacje, psując jej to pochmurne popołudnie.

Nie widziała jednak nic złego w tym, że nie interesowała się Pansy — wiedza ta wydawała jej się na ten moment bezużyteczna.

Co niby miałaby z nią zrobić? Siedzieć, jakby kija połknęła i wpatrywać się w swoje współlokatorki z przerażeniem w oczach? A może wstrzymywać oddech, gdy tylko wpadnie na nie na korytarzu? W końcu Daphne, Milicenta i Tracey właśnie tak zachowywały się wobec niej, dobrze wiedząc, że Pansy, choć już bez czyraków na twarzy, leży na łóżku szpitalnym, czując się tak źle, że Pomfrey z wyraźnym niezadowoleniem pozwoliła jej zostać, dopóki nie poczuje się lepiej.

Dziewczęta spędziły z nią prawie cały wczorajszy wieczór, starając się ją zabawiać, odganiać myśli o Prudence i zachęcać ją do wypicia paskudnego w smaku lekarstwa, które miało sprawić, że wszystkie oznaki klątwy znikną z jej twarzy raz na zawsze.

Gdy Pansy krzywiła się z każdym kolejnym łykiem, Prudence stała przed lustrem, susząc włosy i podrygując w rytm tylko jej znanej melodii. Czuła się wyśmienicie wczoraj, mimo nieprzyjemnej przygody i czuła się świetnie dzisiaj, stojąc nad brzegiem jeziora i przypatrując się Fenestrze, która starała się wydobyć łapkami mokre liście spod drewnianego pomostu.

Prudence[Draco Malfoy]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz