chapter six

2.1K 149 16
                                    

Każdy skrawek jego bladej, niemal porcelanowej twarzy, był przesiąknięty powagą i jakąś oczywistą na pierwszy rzut oka informacją, że Draco nie ma ochoty z nikim rozmawiać. 

Taki wyraz utrzymywał się już od kilku dni, ale nikt nie wiedział, o co dokładnie chodzi. Nott podejrzewał, że tak wpływała na niego czarna magia, którą — według wniosków wysuniętych po znalezieniu u niego księgi — aktywnie praktykował. Oczywiście, Draco ani razu nie otworzył Tajników; uważał, że woli trzymać się na pograniczu bariery pomiędzy dobrą, a złą stroną, a jego postanowienie mogło legnąć w gruzach, gdyby chociaż pomyślał o przeczytaniu kilku stron. Nie chciał mieć z księgą, ani z tym, z czym była powiązana, nic wspólnego.

Tyle, że książka nie dawała mu spokoju.

Pierwszy powód był taki, że pozbycie się jej okazało się nie takie łatwe, jak z początku przypuszczał. Wejście do biblioteki i oddanie jej w ręce pani Pince było czystym samobójstwem, tak samo, jak ponowne zakradnięcie się tam w nocy. Raz próbował odłożyć ją w biały dzień, wnosząc księgę do środka w torbie, ale w porę się zorientował, że wejście do Działu Zakazanego jest strzeżone przez czujne oczy pani Pince, która ze swojego miejsca przy drzwiach doskonale je widziała. 

Myślał też nad oddaniem jej Prudence, ale to uznał za jeszcze większą głupotę — dziewczyna nie wydawała się zbytnio dyskretna ze swoimi zamiarami, na pewno ktoś zwróciłby na nią uwagę i mieliby problemy, bo znając ją przez te kilka dni, sprzedałaby go od razu.

Drugim powodem, który nie pozwalał mu usunąć książki z pamięci, były same myśli, które rozbrzmiewały w jego głowie. Zmuszały go do powrotu do tych, które skupiały się nad celami Prudence. Do czego była jej potrzebna księga? Po co tak ryzykowała dla zakurzonych kartek? Na kim i dlaczego chciała wykorzystać zaklęcia? Pytania były męczące, zwłaszcza, że nie potrafił znaleźć na nie odpowiedzi.

Pozostało mu się tylko zadręczać i za wszelką cenę unikać Prudence Parkinson. Chętnie włączyłby w swoje postanowienia jej siostrę, ale ta wydawała się nieugięta i można byłoby pomyśleć, iż uznała, że jeśli przestał rozmawiać z czarnowłosą, to siedzą razem w jakimś dziwnym pakcie nienawiści wobec nastolatki. 

Potrzeba kontaktu z ludźmi zanikała w nim, a jemu wcale to nie przeszkadzało. Nie chciał rozmawiać. Nie chciał słuchać i myśleć o problemach innych, gdy miał swoje własne i te mu zdecydowanie wystarczały.

— Słuchasz mnie? — Nieco podirytowany głos Pansy przedostał się jakimś cudem przez zasłonę, którą wokół siebie rozstawiał, gdziekolwiek się pojawił. Miała mu zapewnić ciszę i odpoczynek od irytujących pytań, które i tak miał w swojej głowie.

— Staram się nie — odpowiedział zgodnie z prawdą; Pansy nie powinna czuć się urażona, dobrze wiedziała, że nie miał ochoty ani rozmawiać, ani słuchać durnych historyjek o Prudence, która najwyraźniej nie zamierzała być miła dla swoich współlokatorek. Niechętnie uniósł na ciemnowłosą wzrok, a następnie, marszcząc lekko brwi, rozejrzał się wokół siebie. — Zresztą, co tu robisz? I gdzie jest Goyle?

— Snape podzielił wszystkich w pary — wyjaśniła, wzruszając ramionami.

Pomimo wyraźnego niezadowolenia, które wymalowało się na twarzy Draco, młoda Parkinson usiadła koło niego. Nie wydawała się jednak szczęśliwa, co od razu zwróciło jego uwagę; zazwyczaj wieść o ich wspólnej pracy lub projekcie sprawiała, że dziewczyna w radosnych podskokach pojawiała się przy jego stanowisku. Było to irytujące, ale z jakiegoś powodu brak jej entuzjazmu był jeszcze bardziej niepokojący, niż jego nadmiar.

Pansy chyba zauważyła zdezorientowane spojrzenie Draco, bo skrzywiła się i jakby od niechcenia, położyła swoją torbę przy swoich nogach.

— Prudence zadaje się chyba z Allison Breeck.

Prudence[Draco Malfoy]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz