3

479 61 6
                                    


✧゚・: * —Tego słonecznego lata, gdy powietrze pachniało słodkimi owocami.—*:・゚✧


     Poranek okazał się Jisungowi nieco cięższy, niż mu się wydawało. Powoli zaczynał żałować tego dodatkowego piwa, na które namówił go Felix, doskonale wiedząc, jak słabą głowę ma jego druh. Jednak Han nie chciał nikomu przyznać się do swojego bólu głowy, a tym bardziej nie chciał martwić babci. Dlatego zbierał właśnie brudne talerzyki, szklaneczki i sztućce, czując, jakby ktoś pompował mu balona w głowie, a całe wczorajsze mięsko chciało uciec nie tą drogą, którą powinno. Szklaneczki z logiem coca-coli, stare, kojarzące się Jisungowi tylko z babcią talerzyki, metalowe sztućce, kilka filiżanek po kawie, dwie miseczki po sałatkach i srebrny zegarek...
- To twoje? - Szatyn podniósł elegancki, drobny, męski zegareczek, leżący pomiędzy zmiętymi, czerwonymi serwetkami i talerzykiem. Na metalowym paseczku, z czarną tarczą i białymi wskazówkami, tykał cichuteńko, jakby szeptem przypominając o upływającym czasie.

     Babcia spojrzała, łypiąc okiem zza grubych okularów i pokręciła przecząco głową, dalej zbierając brudne naczynia.
- Nie należy przypadkiem do tego chłopca... - mruknęła cicho, krzywiąc się w zastanowieniu. Próbowała przypomnieć sobie, jak miał na imię przystojny brunet, który przyszedł z państwem Lee. - Minho? - Powiedziała z entuzjazmem, a Jisung poczuł ciarki na plecach. - Siedział tu chyba... - dodała, ale chłopakowi przepłynęło to przez uszy i wypadło w otchłań.

     Minho. Minho... Lee Minho... To imię wywoływało dziwny dreszcz na przedramionach Hana, przez co aż wzdrygnął się, jakby próbując zrzucić z siebie to nieprzyjemne uczucie. Poczuł się, jakby kilka kropel lodowatego, srebrnego deszczu spadło na jego ciało po przebiegnięciu maratonu, albo wręcz przeciwnie, jakby ktoś przykładał do zmarzniętej skóry rozgrzane węgielki. Z jednej strony niekomfortowe i budzące niechęć, a z drugiej ekscytujące i rozpalające dziwny ogień w trzewiach.
- Przydałoby się chyba mu to zwrócić, prawda? - mruknął, łapiąc za zegarek. Kobieta zmarszczyła przerzedzone brwi i spojrzała na wnuka. - Oddam mu go - mruknął, zapominając o bólu głowy.

***


Jisunggie: Twój kuzyn zostawił u nas zegarek :00

Lixx: Więc tu się podział...

Lixx: Minho szukał go dziś rano

Lixx: Myślałem, że wyjdzie z siebie i stanie obok

Jisunggie: Gahahaha

Jisunggie: Powiedz mu, że jest u mnie

Lixx: Może niech jeszcze się trochę pomęczy :^))

Jisunggie: A może wpadnę z wizytą, pod pretekstem przekazania srebrnego zegarka, przy okazji zmuszając cię do odpalenia konsoli? :^))

Lixx: Ehh...

Lixx: Raczej odpada : ((

Lixx: Obiecałem, że pojadę z tatem do sąsiedniego miasta po... w sumie nawet nie wiem po co...

Lixx: Jak pojadę to się dowiem

Jisunggie: : (((

Jisunggie: No trudno... Może następnym razem

Lixx: Ale jeśli chcesz, to przyjedź i przekaż Minho ten zegarek, bo naprawdę wyjdzie z siebie.

Lixx: W domu będzie jeszcze mama, może kopsnie ci jakieś jedzonko :>>

Lixx: A tak to będziesz sam na sam z Minho :^>>

Lixx: Raczej cię nie pogryzie, może się ucieszy

Lixx: Czasem... ciężko mi go zrozumieć...



        Jisung wpatrywał się mętnym wzrokiem w ostatnie wiadomości od Felixa. "Raczej cię nie pogryzie". "Może się ucieszy". "Ciężko go zrozumieć". Po prostu odda mu ten zegarek, a każdy argument, aby wyjść z domu, jest dobry. Westchnął więc, blokując telefon i oparł ociężałą głowę o szybę.

      Środek lata. Żar lał się z nieba, jakby ktoś wsadził ziemię do piekarnika. Po prawej stronie drogi rozciągały się pasy soczyście zielonych, zalanych słońcem łąk, które ogrodzone płotkiem z drewnianych palików i cienkich drucików kwitły mleczami, stokrotkami i innymi, kolorowymi roślinkami. Co raz pojawiało się bujne, potężne drzewo lub szczupłe, filigranowe drzewko. Jednak każde kołysało się w delikatnych podmuchach rozgrzanego wiatru, mknącego pośród zieleni. Dostrzegł jeszcze kilka karmelowych krów, chowających się w chłodzie podłużnych, rozłożystych cieni co większych drzew. Leniwie żuły trawę, machając przy tym ogonami i spoglądały beznamiętnie na horyzont, wzrokiem nieskalanym myślą.

       Po lewej stronie ciemnego jak smoła asfaltu ciągnęły się kolejne, tym razem brązowawe, łąki. Gdzieś w oddali dostrzegł jeszcze niewielki staw, odbijający błękitne, bezchmurne niebo jak pozieleniałe lustro, otoczone krzakami i pojedynczymi drzewami. A wszystko przemijało za szybą, pozostając w tyle. Tylko czarny asfalt zdawał się nieskończony.

     W pewnym momencie autobus zatrzymał się, potrząsając zamyślonym Jisungiem, który dopiero teraz zorientował się, że to jego przystanek. Szybkim susem zerwał się z plastikowego, obitego tanią tapicerką siedzenia i wyszedł. Żar letniego słońca szturmem uderzył na osłoniętą jedynie luźną, bordową koszulką skórę, zmuszając chłopaka do przymrużenia oczu. Han miał wrażenie, że jeśli pozostanie w miejscu na dłużej, usmaży się, zamieniając w jajecznicę. Dlatego szybkim krokiem ruszył przed siebie, by podążać poboczem, drepcząc po wydeptanym paseczku trawy. Z białych słuchawek leciała ta, nieco tandetna w opinii niektórych, playlista, którą Jisung nazwał trywialnie "Summer vibe". Podrygiwał więc nieznacznie w rytm "Buttercup" podśpiewując pod nosem tekst piosenki.

      Skręcił w żwirową drogę, która zdawała mu się teraz dwa razy krótsza niż za szczenięcych lat. Dobrze znał tę okolicę. Te soczyste, bujne, zielone łąki i ziemię odbijającą w sobie tętent końskich kopyt. Ten wykończony rdzawą cegłą, jednopiętrowy domek, ogrodzony tylko niskim żywopłotem. Ten niewielki ogródeczek, gdzie pani Lee sadziła kolorowe, słodko pachnące kwiaty. Białe płoty, ciągnące się za domem. Jisung miał wrażenie, że nawet tu czas się zatrzymał i wszystko wygląda tak, jak dobre pięć, dziesięć lat temu, gdy jako brzdąc latał tu, wymachując z Felixem spróchniałym patykiem. Westchnął cicho, przybierając na twarz lekki, nostalgiczny uśmiech. Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo się cieszy, iż przyjechał i absolutnie nie wiedział, jakim przełomowym czasem będzie to lato w jego życiu.

     Jisung rozejrzał się po budynkach gospodarczych, ustawionych w jakby okręgu. Z garażu, gdzie pan Lee trzymał swoje auta, dobiegała muzyka, puszczona ze starego, nieco skrzeczącego radia, które robiło tak, odkąd tylko Han pamiętał. Ojciec Felixa zawsze włączał je, gdy majstrował przy samochodach albo maszynach. Czasem zabierał do stajni, gdzie zajmował się sobą, tupiąc nogą w rytm lecących akurat piosenek. Jisung mógłby powiedzieć, że było nieodłącznym elementem domu państwa Lee, jednak sprawa była o tyle dziwna, iż ojca Lixa i samego Lixa miało dziś nie być. Pani Lee raczej nie krzątała się po garażach, a gospodarz domu nigdy nie zapominał o wyłączeniu go, więc wniosek był jeden...
- Minho - Han szepnął cicho pod nosem, czując, że serce w nagły i niezrozumiały sposób przyspiesza mu bicia, jakby ktoś podłączył je kabelkiem i elektryzował, z każdym kolejnym, drobnym krokiem. Nieświadomie przełknął ślinę, nabierając jeden, drżący oddech w pierś i ruszył przed siebie. Przygryzł lekko dolną wargę, szybko wypuszczając ją spomiędzy zębów, mając wrażenie, że stracił czucie w ciele. Nie rozumiał tego. Nie potrafił sensownie odpowiedzieć na pytanie "Dlaczego się tak zachowujesz?''. To po prostu było silniejsze od niego.

      Jisung niepewnie wyjrzał zza przymkniętych, metalowych drzwi, ręką łapiąc za zaskakująco zimną klamkę. Dźwięki muzyki stały się wyraźniejsze, barwniejsze, milsze dla ucha, a Han z zaskoczeniem stwierdził, że to ten sam kawałek, który przygrywał mu, podczas wędrowania tu. Na środku pustego stanowiska, gdzie zazwyczaj stało czarne auto, siedział czarnowłosy chłopak w ciemnej koszulce bez rękawów. Umorusany jakimś smarem po przedramionach i ze starym, w kilku miejscach dziurawym ręcznikiem na ramieniu, przeglądał wiadomości, jedną ręką opierając się o zimny beton.
Zdawał się nie zauważyć Jisunga, będąc zbyt pochłoniętym stukaniem palcami w rytm muzyki.
- Hej - mruknął Han, chcąc zwrócić na siebie uwagę Minho, jednak grająca z radia piosenka skutecznie odcinała bruneta od rzeczywistości. Siedział więc tak, odpisując z lekkim, tajemniczym uśmiechem na wiadomość i grzywką podpiętą niebieską spinką pani Lee.
- Hej - powtórzył, otwierając drzwi nieco szerzej, ale Minho zdawał się w zupełnie innym wymiarze, wciągnięty w konwersację z kimś, kto musi być daleko. Przez myśl Jisunga przemknęło się, że może brunet przyjechał na wakacje do kuzyna, zostawiając swoją zapłakaną dziewczynę gdzieś za oceanem. Obiecał, że wróci, dzwonił codziennie, pisał w każdej wolnej chwili, ale na swojej drodze napotyka inną, świeższą, bardziej intrygującą, może piękniejszą i nagle ten mały pocałunek z przysięgą powrotu odchodzi w niepamięć.
- Hej - powiedział już nieco głośniej, szerzej otwierając drzwi. Przyrdzewiałe zawiasy zaskrzypiały paskudnie, jak stare baby w kościele, a para ciemnych oczu zwróciła się ku Hanowi ze strachem i zaskoczeniem.
- Hej - odpowiedział krótko, nie obdarowując przybysza nawet nikłym uśmiechem, a jedynie ogromnym wzrokiem, wlepionym prosto w twarz chłopaka.

     Nastała między nimi dziwna, niezręczna cisza, przecinana jedynie końcowymi sekundami lecącej z radia piosenki i kilka odgłosów wibracji telefonu. Jisung nie wiedział, od czego ma zacząć, a rzucenie prostego "przyniosłem twój zegarek", z niewiadomych mu przyczyn, zdawało się nie na miejscu. Dlatego rozchylił tylko wargi, bacznie obserwując twarz Minho, który od kilku sekund nawet nie drgnął. Nie zmienił się zbyt mocno od wczoraj, a zdawał się wyglądać zupełnie inaczej. Te same usta, wyginające się w koci pyszczek, czarne, połyskujące włosy, szpiczasty nosek, lśniące milionami gwiazd źrenice. Jednak ta grzywka, podpięta niebieską spinką z małym, plastikowym motylkiem była rozczulająca.
- Pingwiny w sweterkach - mruknął cicho. Jisung zamrugał podwójnie, będąc zaskoczonym nagłym przerwaniem niezręcznej ciszy oraz samym głosem Minho.
- Słucham? - zapytał, nerwowo trzepocząc długimi, ciemnymi rzęsami. Wtedy brunet uśmiechnął się, tak, jak wczorajszego wieczora, gdy Han ubrudził się sosem. Coś w Jisungu znów zatrzepotało, łaskocząc brzuch i plecy.
- Pingwiny w sweterkach - powtórzył, podnosząc się do góry. Jakie do cholery pingwiny... był środek lata, dlatego Han zmarszczył brwi, krzywiąc się przy tym, doszczętnie rozbawiając Minho. - Twoja koszulka - dodał szybko, pokazując palcem na miejsce, gdzie zazwyczaj bywa nadruk. Wtedy Jisung doznał oświecenia. Przecież założył tę, nieco zawstydzającą, koszulkę, którą dostał kiedyś na święta od Chana. Trzy pingwiny, ubrane w świąteczne sweterki.
- A - krzyknął szybko, łapiąc za bordowy materiał. - Zapomniałem o niej... - Zaśmiał się głupkowato, czując, że jest mu trochę wstyd, tak właściwie nie wiadomo nawet za co. Pucate policzki zalały się intensywnym, malinowym różem, a żołądek dziwacznie skręcił się w supeł. Po prostu nie czuł się w zaistniałej sytuacji komfortowo.
- Jest urocza. - Minho uśmiechał się szeroko, a zarazem czarująco, zarażając nim przy tym Jisunga, który naprawdę mocno chciał zmienić już temat. - Felixa nie ma. - Han podziękował wyższym siłom w duchu. - Pojechał razem z wujkiem do weterynarza.
- Wiem. - Chłopak pokiwał głową, wsuwając dłoń do kieszeni spodni. - Tak właściwie, to ja do ciebie - mruknął, wyjmując z niej srebrny zegarek, na którego widok oczy Minho aż błysnęły jasnymi, figlarnymi iskierkami.
- Mój zegarek! - Okrzyknął, podchodząc bliżej do młodszego chłopaka.
- Zostawiłeś go u nas wczoraj. - Jisung wyciągnął dłoń, aby przekazać Lee jego własność. - Nie mam za dużo do roboty, więc pomyślałem, że wpadnę i ci go oddam. - Wtedy jego palce zetknęły się z ubrudzoną smarem ręką Minho, a dziwny impuls przebiegł wzdłuż ciała obu chłopców. Jakby nagła wiązka elektryczna wytworzyła się między nimi, rozdzieliła i przeszyła ich od opuszka palca, przez głowę, aż po koniuszki stóp.
- Dzięki. - Brunet zdawał się tego nie poczuć. Chwycił za zegarek i wtedy spojrzał na Hana tak wdzięcznie i uroczo, że Jisungoiw zrobiło się jeszcze goręcej. Jednak zrzucił to na temperaturę, która prawie przysmażała jego biedne ramiona i kiwnął głową, ignorując motylki w brzuchu.
- Nie ma sprawy - odpowiedział, mając nadzieję, że wraz z wypowiedzianymi słowami, wyrzuci z siebie to dziwne uczucie i obraz Minho, który rzuca mu jeden z najpiękniejszych uśmiechów w życiu. Taki słodki, taki wdzięczny, a zarazem zadziorny i pełen chęci do gry, w którą Han jeszcze nigdy nie grał.
- Skoro nie masz za dużo do roboty... - zaczął ustami pełnymi potrzeby, a w oku błysnął mu podstęp. - ...a ja mam jej całkiem sporo...
- To pójdę już i nie będę ci przeszkadzał. - Jisugn zaśmiał się, szybko rozumiejąc, o co tu biega.
- No cóż... w takim razie, dziękuję i żegnaj. - Starszy udał nadąsaną minę, jeszcze bardziej rozbawiając Hana, który nagle zapomniał o niezręczności poprzedniego tematu. Ostatecznie, naprawdę nie miał nic do zrobienia, a autobus do domu i tak przyjedzie dopiero za pół godziny. Dlatego dla czystego zabicia czasu, pomoc Minho zdawała się całkiem atrakcyjna... sama okazja na bliższe poznanie bruneta zdawała się nie lada gratką. Teraźniejsze lato, na starych śmieciach z nową znajomością, miało w sobie posmak ekscytacji.
- Żartowałem. - Jisung, uśmiechnął się już tylko, unosząc kąciki ust ku górze. - Mogę pomóc.

❈Starry Sky❈ //MinsungOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz