📸 two 📸

997 89 109
                                    

      Rano padał deszcz. Rzęsiste smugi spływały po jego oknie, wpadając wprost na parapet. Za szybą szumiał wiatr, porywając liście z drzew, zabierał je daleko od niego. Sen od dawna nie był spokojny, zmącony ciągłymi niepokojami, które tłoczyły się w jego myślach, gdy tylko zamykał oczy. Przerażała go rzeczywistość, od której od dawna nie potrafić uciec, nawet zatapiając się w fałszywym świecie nocnego życia. Naraz znów poczuł się zagubionym gimnazjalistą, samotnym i niknącym w tłumie innych. Umysł był zmęczony bezsennością dnia poprzedniego, na skórze pojawił się dreszcz zimna, gdy okno gwałtownie otworzyło się, a firanka pofrunęła wraz z lodowatym powietrzem poranka. Uchylił pulsujące powieki, martwym wzrokiem sunąc po suficie zrobionym ze śnieżnobiałej bieli. Czas nigdy się nie zatrzymywał, nie czekał, nie zwalniał, a w tamtym momencie czuł, jakby dopiero co powstał, jakby budził się wraz z nim.

      Noc była niespokojna.

      Z jakichś powodów poranki wprawiały go w zwodnicze otępienie, a jego myśli na chwilę przestawały krążyć. Poranki były najnormalniejszą porą dnia, jaką mógł sobie wyobrazić. Były dla wszystkich, niezmienne, monotonne, przyprawiające go o wściekłe zawroty głowy. Rano zawsze było mu niedobrze, czuł się najgorzej, a, mimo to, umysł trwał zastany, jakby nie torturował go przez całą noc, jakby właśnie nie pożegnał się z tamtym dniem, a jego życie nie zatoczyło kolejnego koła, jakby ruch obrotowy był niczym. Cienie pod oczami przypominały mu o tylu chwilach, beztroskich i przykrych, nigdy nie miał ich dość. Wpatrywał się kolejne minuty w lustro, a obraz nie zmieniał się nadal, gdyż nie powinien. Czasami myślał, co by było, gdyby mógł w jednym momencie zmienić całe swoje życie i siebie. Skorzystałby czy pozostał w tych odmętach pustki, którą odczuwał każdego poranka?

— Spóźnisz się do szkoły, chłopcze. — Usłyszał, gdy zszedł na dół.

      Mężczyzna w drogim garniturze już na niego czekał, pijąc czarną kawę. Kuroo patrzył na niego niewidzącym wzrokiem, myśląc o wszystkich powodach swojej nienawiści. Westchnął, rozglądając się po pomieszczeniu bezradnie. 

— Gdzie mama? — zapytał, nie patrząc na niego.

— Tam, gdzie miejsce kobiety, czyli w kuchni — powiedział mężczyzna, śmiejąc się tubalnie.

      Czas się nie zatrzymywał, a gdyby to potrafił, Kuroo na pewno by to zrobił. Utknąłby w czasoprzestrzeni, gdzie nie musiałby tego słuchać, patrzeć na to i czuć wszystkiego, co ten facet zafundował mu w jego życiu. Gdzie nie musiałby codziennie rano spoglądać w lustro, szukając jego w sobie.

      Ruszył w tamtą stronę, ale męski głos go zatrzymał.

— A ty dokąd, chłopcze? Mamy do pogadania. — Zmierzył go ostrym spojrzeniem. 

— O czym? — zapytał Kuroo, zwieszając głowę.

— O twoich pierdolonych ocenach! — ryknął tubalnie, a Kuroo zapadł się w sobie w jednym momencie. — Od dawna wiedziałem, że jesteś pieprzonym beztalenciem i nieudacznikiem, ale, do cholery, nie wiedziałem, że aż tak. Czy ty wiesz, jaki wstyd mi przynosisz?! Dzwonią do mnie z tej twojej budy i mówią mi, że mój syn jest debilem. To ma się zmienić, j a s n e?! Inaczej wylecisz z tego domu i sam sobie będziesz musiał radzić, jak jest ci za dobrze, gnoju.

      Miał czerwoną ze złości twarz, zarysowaną gniewem i ostrością słów, które wypowiadał. Kuroo skurczył się przy nim, a jego ciało zadrżało, nim zdążył to skontrolował, czym wywołał kolejną salwę drwiącego śmiechu.

— Jasne to jest?! 

      Chłopak pokiwał głową, wciąż odwracając od niego wzrok, jakby mógł go tym sprowokować.

Sceniczny blask | kurokenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz