Rozdział 9

1.5K 76 1
                                    

Jak ja uwielbiam niedziele... Aaa, nie, wróć, dziś będę samotna jak palec. Sprawdziłam godzinę na zegarku, ósma. No cóż, jeżeli chcę zdążyć na śniadanie to warto, by wstać.
Spojrzałam na łóżka Lily i Dorcas. Nie było ich. Podnosząc się do pozycji siedzącej świat w mojej głowie ostro zawirował. Efekt wczorajszej kłótni, tak myślę. Podeszłam do szafy. Dużo, oprócz czerni, to do wyboru nie miałam. Czarne rurki, biała bluza i czerwone trampki. Jedyny sensowny strój jaki do mnie przemawiał. Już miałam iść do łazienki wziąć szybki prysznic, gdy moim oczom ukazał się kawałek pergaminu leżący na szafce nocnej. Wzięłam go do ręki.

Alex, przepraszam. Wybacz mi. Proszę, pogódźmy się. Nie ignoruj mnie.
Lily

Robiąc Evans na przekór zignorowałam wiadomość i idąc się myć, wyrzuciłam pergamin do kosza. O wiele prościej i lepiej będzie, gdy Lily, ani żaden z Huncwotów nie będzie się ze mną zadawać. Po co im dodatkowe problemy?

Na Wielką Salę weszłam przed dziewiątą. Zaraz koniec śniadania. W sumie to i tak nie byłam jakoś bardzo głodna. Wypiłam tylko sok dyniowy i nie zwracając uwagi na przyjaciół szybko odeszłam.

Każdy kolejny dzień mijał tak samo. Śniadanie. Lily, która chciała się ze mną porozumieć. Lekcje. Obiad. Lekcje. Znowu Lily, ale z jakimś z Huncwotów. Nauka. Kolacja. Kontrola korytarzy. Spanie. I tak na okrągło przez całe cztery dni. W piątek biłam już głową w ścianę. Ile można siedzieć w milczeniu? Czułam jak moje funkcje mowy zaczynają zamierać.
Jednakże dziś jest ten jakże piękny dzień, gdy pierwsze mamy zielarstwo. A co za tym idzie? Siedzenie z Blackiem, przez dwie godziny w jednej ławce. Mam nadzieję, że się obraził i nie będzie usiłować ze mną rozmawiać.

Punkt dziewiąta wszyscy Gryfoni i Puchoni zaczęli atakować drzwi szklarni. Jednak czasem warto przyjść przed czasem... Tym razem nie obserwowałam ludzi. Patrzyłam przez szklane ściany szklarni na niebo. Chmury miały ładny szaro czarny odcień. Zbierało się na burzę.

Widoki na błoniach zasłonił mi Black, który usiadł w bardzo dobrym humorze. Całkowite przeciwieństwo pogody na dworze. Odwróciłam wzrok od chłopaka i skupiłam się na Sprout, aby nie przegapić żadnej minuty lekcji.
- Drodzy piątoroczni. Dziś dla odmiany zajmiemy się roślinami paraliżującymi- powiedziała profesor.- Czy zna ktoś może jakąś roślinę paraliżującą?
Nikt nie podniósł ręki.
- No tak...- Sprout była zawiedziona naszą niewiedzą.
I w ten oto sposób rozpoczął się wykładzik o MAGICZNYCH ROŚLINACH PARALIŻUJĄCYCH.

Po pół godzinie lekcji na moim do połowy zapisanym pergaminie pojawiła się karteczka z niechlujnymi literami. To było pismo Syriusza.

Ej, aniołku, przestań już się dąsać.

Nie chciałam odpisywać. Schowałam kartkę do kieszeni, ale po chwili dostałam kolejną o tej samej treści, a potem jeszcze jedną i wiele następnych.

Ja muszę sobie wszystko przemyśleć. To nie jest tak, że tylko wyście zawinili. W większości to moja wina. Póki co lepiej będzie, jak będziemy trzymać się od siebie z daleka.

Moja odpowiedź była rozbudowana i szczera. Jak miałam ich inaczej przekonać, aby postąpili zgodnie z moimi wskazówkami? Grunt, żeby załapali.
- Ale no weź...- powiedział Black patrząc na mnie z głową położoną na ławce.- Wróć do nas.
Nic nie odpowiedziałam. Czego on nie rozumiał w moim przekazie? Z zastanawiania się nad idiotyzmem Łapy wyrwało mnie lekkie wibrowanie sensora. Trochę ze strachem wyjęłam urządzenie z torby. Przykuło ono uwagę Blacka, ale on i tak już wiedział kim jestem. Gdy ostatnio sensor zaczął dawać o sobie znać w dzień, potrzebowałam wsparcia.
- Co to?- spytał czarnowłosy.
- Wykrywa aktywność demoniczną. Muszę to sprawdzić, wręcz natychmiast- odwróciłam się do Jamesa siedzącego za nami.- Pamiętasz o przysłudze?- spytałam Pottera.
- Jakbym mógł zapomnieć.
- No to masz szansę się odwdzięczyć. Masz tu zrobić taką rozpierduche, żeby nikt nie ogarnął, jak będę wychodzić.
- A gdzie ty się wybierasz?
- No weź się domyśl.
- Aaa, no tak. Jasne. Nie ma sprawy. Pchlarz, pomożesz?
- Oczywiście- uśmiechnął się Black i wstał z krzesła, a za nim zrobił to James.
Remus chyba zrozumiał o co chodzi, bo wyjął z plecaka tuzin łajnobom i podał je chłopakom. Lily dostrzegła co się świeci i podbiegła do mnie patrząc czy Sprout jej nie widzi zza doniczek.
- Chcesz pomóc- uśmiechnęłam się.
- Zawsze i wszędzie- odpowiedziała Ruda uradowana, że wreszcie z nią rozmawiam.
- To idziesz ze mną. Chłopaki, teraz!- krzyknęłam szeptem, a zanim w szklarni zapanował smród ja i Lily już dawno biegłyśmy do zamku
- Nie chcę was w to wciągać, ale mam sytuację kryzysową- powiedziałam zasapana, gdy stanęłyśmy pod Wielką Salą.
- Co się stało?
- Demony się stały. Przesiadują tu gdzieś w zamku. Nie wiem czy mają tu jakiś portal czy co. Ale nie ma czasu do stracenia. Nie zobaczysz tego obrzydlistwa, ale pomożesz w inny sposób.
- Jaki?
- Pod łóżkiem w dormitorium mam stos sztyletów. Wybierz te najdłuższe. Spotkamy się za dziesięć minut o tutaj, ok?
- Dobra- Ruda zniknęła puszczając się biegiem do Wieży Gryfonów.
Ja zaś patrzyłam na sensor szukając coraz większego sygnału. Urządzenie prowadziło do lochów. To nie mógł być przypadek, że drugi raz demony pojawiają się w tym samym miejscu.

Dziesięć minut później patrzyłam na Lily która dźwiga ze sobą masę broni.
- Dzięki- powiedziałam i odebrałam od niej moje małe cudeńka.
- Myślałam, że może ci się przydać- podała mi czarną kurtkę.
- Lilka, ty myślisz o wszystkim- uśmiechnęłam się ubierając czarną skórę.
Do rąk chwyciłam dwa sztylety, a resztę pochowałam przy różnych częściach ciała. Nie było co zwlekać. Podeszłam z Lily do schodów lochów.
- Tam już nie pozwolę ci zejść. Możesz tu czekać, ale jeżeli krzyknę uciekaj to masz wiać. Rozumiesz?- spytałam.
Evans przytaknęła, a ja zaczęłam iść schodami w dół. Stanęłam tak jak ostatnio przy ścianie i zaglądałam do każdego pomieszczenia. W jednym z nich przesiadywała grupka demonów. Znów kogoś otaczały, jak wcześniej Marie, ale nie były tak liczne jak za ostatnim razem. Bez problemu wyślizgnęłam się do środka i stanęłam w kącie. Lepiej, żeby na razie mnie nie widziały. Może uda mi się coś podsłuchać.
- ...nie umiecie zabić nawet małej dziewczynki- odezwał się damski głos, który kojarzyłam.- Jakbyście się postarali to o wiele szybciej byście ją załatwili.
- Ukrywa się...- odpowiedział chyba dowódca tego skupiska.
- Jest tu! W Hogwarcie! Widziałam ją na własne oczy- oburzył się damski głos.
- Obiecujemy, że ją znajdziemy i przyprowadzimy do ciebie- powiedział przywódca.
Usłyszałam wiele ciekawych informacji... Czyli demony chcą śmierci jakiejś dziewczyny.
Już bralam się za atak na potwory, gdy nagle do pomieszczenia weszła osoba z cziemnymi kręconymi włosami. Z postury poznałam, że to dziewczyna. Za nią wszedł chłopak o blond włosach do ramion. Znałam te twarze. To Lucjusz Malfoy i Bellatrix Black ze Slitherinu. Stanęli w wejściu.
- Jesteśmy z wiadomością od Czarnego Pana- powiedziała Black bez ogródek.
- Jaką?- odezwała się dziewczyna zza demonów.
- Ty i twoja banda tego czegoś macie stawić się u Czarnego Pana za dwie pełnie w domu Malfoy' a. Nie ma innego terminu- odpowiedziała Bellatrix.
- Mam nadzieję, że Tom dotrzyma złożonej obietnicy.
- Czarny Pan zawsze dotrzymuje obietnic- warknął Lucjusz.
- A więc dobrze. Przekażcie Czarnemu Panu, że stawimy się w umówionym miejscu- dodała dziewczyna zza grupy demonów.
Black i Malfoy odeszli szybkim krokiem rozmawiając przyciszonymi głosami. Zapanowała cisza. Nie było lepszej okazji na atak. Teraz albo nigdy. Wyjęłam serafickie sztylety i szepnęłam dwa imiona. Imiona dwóch aniołów.

Gdy broń rozbłysła ostrym i jasnym blaskiem, demony wydarły się, bolącym uszy, krzykiem. Nie zostało mi nic innego do zrobienia, jak zaatakować zdezorientowane stworzenia. Bez problemów znokautowałam pierwsze pięć demonów. Potem zrobiło się trudniej. Kilkanaście ruszyło w moją stronę. Jednakże grunt to dobra taktyka. Rzuciłam im pod nogi sztylet, który spowodował upadek. A więc po kolei pozbywałam się istot.

Po zagorzałej walce i kilku zadrapaniach, spojrzałam na osobę stojącą na czele. Zatkało mnie... Nie spodziewałam się tego kogoś w tym miejscu... Trudno było mi powstrzymać zaskoczenie.

***
1247 słów.

Łowczyni || HuncwociOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz