Rozdział 20

1K 64 4
                                    

Po wypowiedzeniu tych nieodpowiednich słów przeszył mnie ogromny ból. Zastanawiałam się czy to Maria wykorzystała swoją magię, czy Voldemort użył na mnie Cruciatusa. Długo nie utrzymałam się w pozycji stojącej. Po chwili upadłam, ale ból nagle ustąpił. Spojrzałam przed siebie. Miałam mroczki przed oczami, ale dobrze widziałam jak Dumbledore atakuje Voldemorta. Inni czarodzieje natarli na Śmierciożerców, których zjawiło się w tym miejscu cała masa. Nocni Łowcy zaatakowali demony, które ukrywały się po ciemnych kontach rezydencji Malfoy'ów. Zaczęło mi świszczeć w uszach. Czułam jakby przez moją głowę przelewał się ocean. Jednakże wstałam. Trochę chwiejnie podeszłam do ściany i starałam się opanować zawroty głowy. Gdy powoli doprowadzałam się do poprzedniego stanu, czyli stanu użytkowności, wbiegłam w wir bitwy. Niewiele trwała moja samotność. Dopadła mnie Maria. Czemu ona się mnie tak przyczepiła?
- Cześć Alex- niemal warknęła opierając się o szablę.
- Cześć Aniołku- odpowiedziałam tym samym tonem.
- Zawalczmy uczciwie. Tylko miecze, bez magii. Co ty na to?- uśmiechnęła się wrednie dziewczyna.
- Pod warunkiem, że tym razem nie stchórzysz.
- Oczywiście...
Zasady pojedynków znam, nie tylko z Hogwartu, ale też ze zwykłych treningów Nocnych Łowców. Obróciłyśmy się do siebie plecami i odeszlysmy po pięć kroków. Stojąc w tak dużej, a jednocześnie małej odległości, każda z nas mogła wymyślić taktykę. Po chwili Maria zaatakowała. Pierwsze skrzyżowanie naszej broni spowodowało wściekły zgrzyt, a ze stali posypały się iskry. Obróciłam się i zraniłam dziewczynę w ramię. Polała się czarna krew. Upadła szybko wciągnęła powietrze do płuc i bawiła się dalej. Tym razem bardzo wkurzona próbowała podciąć mi nogi. W ostatnim momencie zrobiłam unik, ale za to oberwałam na wysokości obojczyka.

Walka trwała zawzięcie. Żadna z nas nie chciała odpuścić. Raz Maria miała przewagę, a raz ja. Jednak ktoś musiał wygrać. Zaczęłam górować. Upadła zaczęła powoli przesuwać się do tyłu. Stchórzyła. Znowu. Pstryknęła palcami, ale teraz zdążyłam ją złapać za nadgarstek. Razem teleportowałyśmy się w miejsce, w którym napewno nie chciałam się znaleźć...

Piekło... Nie wiem, który to wymiar. Nie miałam zielonego pojęcia. Było tu ciemno, a z małych wulkanów buchał ogień. Z sufitu zwisały stalaktyty. Z głębi tego miejsca słyszałam szepty. Chciałam jak najszybciej stąd uciec, ale najpierw musiałam rozprawić się z Marią.
- Tym razem mi nie uciekniesz- rzekłam.- Łatwe jest zejście do piekieł.
Korzystając z nieuwagi dziewczyny złapałam miecz i wymierzyłam cios. Pchnęłam stal, a ona zrobiła swoje i przebiła sam środek serca Marii. Widziałam jak z jej ust leci krew i chce coś powiedzieć, ale nie dopuściłam jej do głosu. Nie po tym wszystkim co złego zrobiła.
- Żegnaj- szepnęłam przy jej uchu i puściłam już martwe ciało.
Wyjęłam miecz z klatki piersiowej Marii. Upadła zniknęła i zostawiła po sobie kupkę prochu. Wzruszyłam ramionami i wytarłam broń o spodnie. Trudno... Wypierze się. Rozejrzałam się wokół. Byłam gdzieś w czarnej D. Postanowiłam obrać taktykę chodzenia na oślep. Poszłam przed siebie.

Minęło kilka minut, może godzin, a ja nadal błąkałam się po piekle. Korytarze nie miały końca. Raz schodziły w dół, raz pod górę, raz szły prosto. Nawet w pewnym momencie zdarzyło mi się wejść po kilku schodkach. Przełomowe było odkrycie schodów ciągnących się w dół. Te też nie miały końca. Szłam nimi kolejne trzy wieki, gdy wreszcie podłoże znów się wyrównało. Tym razem wylądowałam nie w korytarzu, a w wielkim pomieszczeniu z... celami. Przeszłam obok więzień. W jednym tarzał się po podłodze zmiennokształtny demon, w innej siedział skulony diabeł. Jeszcze gdzie indziej dostrzegłam Upadłego Anioła. Wszyscy wołali o pomoc. Wszyscy chcieli wydostać się z niewoli. Wszyscy byli zrozpaczeni. Doszłam do jednej z najbardziej oddalonych cel. Spojrzałam do niej. Własnym oczom nie mogłam uwierzyć kto siedział w kącie, skulony i bez oznak życia. Wszędzie poznałabym tą czuprynę i karanacje.
- Azazel?- spytałam niepewnie zachrypniętym głosem.- Co ty tu robisz?
Wielki Demon momentalnie wstał i podszedł do krat.
- Alex? Moje pytanie raczej powinno brzmieć: Co ty tu robisz?- spytał słabo.
- A wycieczkę sobie zrobiłam, a przy okazji zabiłam Marię. Ale mniejsza o to. Czemu cię zamknęli?

Całe szczęście Azazel wyczuł sarkazm.
-Pomogłem ci z własnej woli. A jesteś Nocną Łowczynią. To jest zakazane. Więc no tak jakby mnie zamknęli.

W moim mózgu właśnie trwała szybka kalkulacja.
- Jak mogę ci pomóc wyciągnąć cię stąd?- zapytałam patrząc w oczy chłopaka.
- Trzeba odpieczętować kraty.
- A wiesz chociaż jak to zrobić?
- Tak. Musisz przeczytać zaklęcie z księgi Lilith...
- A pieprzyć Lilith- warknęłam i wyciągnęłam różdżkę.- Moja magia jest inna niż twoja. Radzę ci, odsuń się od tych krat.
Azazel cofnął się pod ścianę.
- Bombarda Maxima- wypowiedziałam zaklęcie, a krata dzieląca mnie od przyjaciela wyleciała w powietrze.
Sama byłam zdziwiona efektem.
- Nie sądziłam, że się uda- stwierdziłam krztusząc się pyłem stworzonym przez wybuch.
- Często wychodzi inaczej niż myślimy- burknął Azazel.
- Pomożesz mi? Jesteś winien mi przysługę, pamiętaj...
- Dla ciebie wszystko mała.
Przewróciłam oczami, ale kontynuowałam:
- Przeniesiesz mnie do Malfoy'ów?
- Do tych gnomów? Zwariowałaś do końca? Wiedziałem, że ci odbija, ale nie sądziłem, że aż tak by wkraczać na teren wroga.
- Tam teraz toczy się bitwa, Azazel. Muszę na nią wrócić.
- No niech ci będzie...- westchnął demon.
Złapał mnie za rękę. Poczułam mrowienie i pojawiłam się u Malfoy'ów w zgiełku bitewnych okrzyków zwycięstwa. Rozejrzałam się. Nie było w pobliżu ani jednego demona, Śmierciożercy gdzieś zniknęli. Wszyscy moi sojusznicy cieszyli się z wygranej.
- Dzięki Azazel- powiedziałam demonowi i pocałowałam go w policzek.- A teraz zmiataj, bo cię dopadną.
Chłopak zniknął w czarnych iskrach i pyle, a ja wkroczyłam z ogłoszeniem.
- Maria nie żyje! Zabiłam ją, gdy znalazła się w piekle!
Zrobiło się cicho. Zaczęto szeptać. Usłyszałam niektóre słowa:
- Była w piekle...
- Udało się, Maria nie żyje.
- Taka mała i już takie przeżycia.

Szepty ustały, gdy rozległ się odgłos klaskania. Spojrzałam na wszystkich zgromadzonych i znalazłam twórcę dźwięku. To Dumbledore.
- Brawo panno Williams!- zakrzyknął profesor.
Uśmiechnęłam się pogodnie. Nie sądziłam, że tak krótkie słowa mogą przynieść mi taką radość i ulgę. Ale udało się! Wreszcie! Maria już nie zrobi niczego zlego.

***
961 słów.

Łowczyni || HuncwociOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz