Rozdział 1

2.8K 98 38
                                    

Niby wiedzą kim jestem i ile mam roboty, a i tak dają mi szlaban! 

   Wyjęłam sztylet zza pasa przypiętego do skórzanych spodni i wbiłam go w serce demona. Demony... pff... Wredne poczwary. Ten był wyjątkowo odrażający. Długie macki i wielka ośliniona gęba. Akurat ten demon wspinał się po ścianach zamku, wprost do wieży Krukonów zanim go zabiłam. Gdy wyjęłam sztylet z cielska potwora to ten rozpadł się w proch. Wytarłam czarną maź, ze  sztyletu, w trawę. Obrzydlistwo, tak samo jak te poczwary.

Miałam mało czasu, a musiałam w ciągu trzech minut dobiec do gabinetu McGonagall. Moje życie to ewidentnie stuprocentowa porażka. Ah... no tak, zapomniałam jeszcze o tym, że mam na sobie strój bojowy Nocnych Łowców. Wygląda na to, że się spóźnię... UPS?

Na gazie pobiegłam do wieży Gryfonów, mam całkiem dobrą kondycję. Tam będąc jeszcze niewidzialną za sprawą runów przebiegłam przez Pokój Wspólny. W dormitorium wpadłam do łazienki i przebrałam się w mundurek Hogwartu. Spojrzałam na siebie w lustrze. Przez białą koszulę prześwitywały czarne tatuaże zdobiące moje ręce, brzuch, plecy. Runy. Każdy Nocny Łowca je ma. To jest właśnie mój sekret. Jestem Nocnym Łowcą. Nikt z uczniów o tym nie wie. Tylko nauczyciele, i do tego jeszcze nie wszyscy. Jako Nocna Łowczyni dostałam list z Hogwartu. Byłam mugolaczką, tak jakby. Przez londyński Instytut zostałam wysłana do Szkoły Magii i Czarodziejstwa, aby bronić murów zamku przed demonami. Do tego mam trzymać to w tajemnicy przed ogólnie... Każdą normalną osobą? Nie pytajcie czemu czarodzieje nie mogą się sami wybronić przed tymi poczwarami, bo w sumie to sama nie wiem.

Przebiegłam przez korytarze Hogwartu i wparowałam do gabinetu McGonagall.
- Przepraszam za spóźnienie, ale no... Sama pani rozumie... Miałam robotę...- mówiłam ciężko oddychając.
- Proszę usiąść panno Williams- odparła McGonagall grobowym głosem.- Napijesz się czegoś?
- Emmm... Nie, dziękuję.
Usiadłam i spojrzałam co stoi przede mną. Zapowiadało się, że szlaban potrwa dłużej niż myślałam. Na biurku McGonagall stał stos dokumentów.
- Proszę poukładać, alfabetycznie, panno Williams- rzekła McGonagall wskazując na dokumenty.
Niewidocznie przewróciłam oczami i biorąc stos papierów przeszłam w kąt gabinetu.
Szlaban dostałam z powodu niebanalnego rzucenia jedzeniem w profesora Slughorna. Zostałam do tego zmuszona przez moją ukochaną przyjaciółkę Lily Evans, która całkiem przez przypadek pchnęła mnie łokciem. Tosty zaś wylądowały na klatce piersiowej Slughorna... I w ten oto sposób McGonagall dała mi szlaban...
Po pół godzinie przekładania papierów, bardzo męczącej pół godzinie, do gabinetu wparował Filch, który targał kogoś za ucho. Po czuprynie i okularach na nosie poznałam tego człowieka. Był to James Potter, huncwot, gryfon, uczeń z tego samego rocznika co ja. Filch zaciągnął go pod biurko McGonagall.
- Co tym razem, panie Potter?- spytała profesorka Jamesa, ale tak naprawdę pytanie zwracała do Filcha.
- Został przyłapany na podkładaniu łajnobomb w klasie Slughorna- odparł Filch.
- Ja sobie wypraszam! Jaaa... Jaaaaa szukałem czegoś!- krzyknął podniośle James.
- Doprawdy panie Potter? Proszę usiąść. Ma pan coś wspólnego z panną Williams.
James popatrzył na szarooką
- Alex?- spytał unosząc brwi.
- Rzuciłam kanapką w Slughorna. Nie wnikaj- powiedziałam teatralnym szeptem.
- W PROFESORA Slughorna- dopowiedziała McGonagall.
- A wracając do mnie- wtrącił James.- Ja szukałem rzeczy do eliksiru. Bo sama pani rozumie zadania domowe i tym podobne.
- Nie opowiadaj bajeczek Potter. Siadaj teraz z Williams. Jak pomożesz jej teraz to nie będziesz miał szlabanu potem- rzekła McGonagall.
Huncwot posłusznie wykonał polecenie. To nie było w jego stylu, ale nie wnikałam w jego rozumowanie.
- No to co mam robić?- spytał James.
- Poukładać alfabetycznie- uśmiechnęłam się z ironią podając mu połowę papierów.
Chłopak zaczął wszystko przeglądać. Jego wzrok był coraz bardziej dramatyczny, gdy patrzył na kolejne papiery.
- Dzień dzisiejszy jest dniem mego zgonu- powiedział James łapiąc się za serce.
Nic nie odpowiedzialam. Czasem nie mam siły odpowiadać na głupie teksty. Zajęłam się realizowaniem szlabanu. Im szybciej tym lepiej... Nie miałam wiele czasu. Kupa zadań domowych i wciąż wibrujący sensor (urządzenie wykrywający demoniczną aktywność) dawały o sobie znać. Spojrzałam co robi Potter. Widać, że nawet alfabetu nie zna.
- Ty wogóle wiesz jak wygląda alfabet?- spytałam patrząc na niego załamana.
- Oczywiście, że tak!- odparł.
- To co jest po "p"?- założyłam ręce na piersi.
- R.
- To czemu u ciebie po "p" jest "h"?- pokazałam na pomyłkę alfabetyczną Jamesa.
Potter momentalnie schował kartkę na "h" za plecy. Przewróciłam oczami.

Ze szlabanu wyszłam o 19. Dość późno. Na dworze było już ciemno. Nie ma co się dziwić. To już zaraz zima. Weszłam do dormitorium. Rzuciłam się na łóżko i zajęłam się robieniem eseju na obronę przed czarną magią. To jakże ciekawe wypracowanie miało liczyć osiem cali, a temat to obrona przed czarnoksiężnikami. Brzmi ambitnie. Lily była tak dobra i napisała mi już początek. Teraz wystarczy rozwinąć i zakończyć i wszystko byłoby dobrze gdyby nie fakt, że sensor wibrował jak wściekły. Złapałam sztylet, już nawet zadania domowego nie można normalnie zrobić. Szlak kiedyś człowieka trafi!
- Raphael!- warknęłam, a sztylet zabłysnął jak wściekły błękitnym blaskiem.
Podeszłam do okna szeroko je otwierając. Stelą narysowałam sobie run niewidzialności na lewym nadgarstku. Wyteżyłam wzrok. Demon skradał się wzdłuż Zakazanego Lasu wprost do chaty Hagrida, gajowego Hogwartu. Wybiegłam z dormitorium. Przebiegłam przez Pokój Wspólny i zderzyłam się z portretem Grubej Damy. Musiałam się spieszyć. Jeszcze chwila zwłoki, a Hagrid może leżeć martwy. Szybki bieg dłużył mi się niemiłosiernie. Korytarze Hogwartu wydawały się dwa razy dłuższe. Płuca zaczęły mnie palić. Wybiegając z zamku nie mogłam już nabrać tchu. Na błoniach uderzył mnie powiew zimnego, mroźnego wiatru. Ignorując każdą przeszkodę, dobiegłam do skraju Zakazanego Lasu. Szybko znalazłam karykaturę. Była duża, przypominała wielkiego wilczura z jednym małym "ale". Wilki nie mają tak wielkiej paszyczy i tak wielkich zębów. Spojrzałam demonowi w oczy. Dwa paciorki potwora zabłysnęły ogniem nienawiści. Powoli podeszłam do demona. Ten zaczął podchodzić coraz szybciej i szybciej. Wręcz biegł. W pewnym momencie rzucił się na mnie. Zrobiłam unik. I nacięłam wilkowi plecy. Korzystając z nieuwagi demona wbiłam sztylet w jego plecy. Zdechł i stał się prochem.

Dla pewności podeszłam do okna chaty Hagrida. Siedział spokojnie pijąc herbatę. Ulżyło mi. Wytarłam maź ze sztyletu o trawę, jak zwykle mam w zwyczaju. Schowałam Raphaela i powoli powlokłam się do zamku. I wszystko pewnie by było dobrze, gdyby nie to, że run niewidzialności przestał działać, a w moim kierunku zaczęły kroczyć znane mi postacie... To nie znaczyło nic dobrego...

***
Uff... 1017 słów. To moja pierwsza powieść i ogólnie rzecz biorąc nie jest ona jakaś cudowna. A no i nie sprawdzałam literówek i interpunkcji. :)

Łowczyni || HuncwociOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz