Rozdział drugi: Nowe horyzonty

1.6K 63 438
                                    

Notka od autorki: Witajcie, przyjaciele! Otrzymałam wiele wdzięcznych wiadomości od mam z całego świata; i w odpowiedzi na nie chcę powiedzieć – dziękuję za wszystkie słowa zachęty! Otrzymałam jednakże też kilka wiadomości, w których ludzie stwierdzili, że moja historia jest zła, bo Harry Potter nie jest tylko o czarownicach; jest też o przyjaźni, dobroci i odwadze. Przyjaciele: właśnie o to mi chodzi! Harry Potter ma w sobie tak wiele dobrych stron; a mimo to wciąż traktuje o czarnoksięstwie; przez co moje dzieci nie mogą go przeczytać. WŁAŚNIE dlatego to piszę! Żeby mogły poznać wszystkie przygody i dobre morały z książek o Harrym Potterze, bez wszystkich ich wad. Takie wiecie, Mateusz 3,12, co nie? Dlatego też, bez dalszych wstępów, zaczynamy drugi rozdział =)

– Hogwart, Szkoła Modlitw i Cudów? – zagaił Harry; i klasnął w ręce. Tylko na dźwięk tej nazwy poczuł w sobie ogromny spokój. Chciał poznać więcej tego spokoju; i chciał nauczyć się, jak być dobrym chrześcijaninem – zaczynał dochodzić do wniosku, że spokój i bycie dobrym chrześcijaninem to było, tak naprawdę, jedno i to samo! – Chcę się tam udać!

Hagrid uśmiechnął się szeroko. Bardzo gorliwie modlił się rano, żeby uratować tego dnia choć jedną duszę; cieszył się teraz, że udało mu się uratować duszę kogoś tak słodkiego i ochoczego do działania. Tego biednego chłopca wychowywali rodzice, którzy nie byli chrześcijanami; oboje całymi dniami siedzieli w pracy i zostawiali go z opiekunką. Dobrze, że Hagrid pojawił się w porę. Jeszcze pięć lat, Harry mógłby zacząć wyrastać na cudzołożącego, uzależnionego od narkotyków ewolucjonistę!

– Nie wygłupiaj się, Harry – rozkazała mu ciocia Petunia, załamując nad nim swoje kościste dłonie. – Wracaj do środka; poczytam ci o tym, co Dawkins ma do powiedzenia o ewolucji. Nie potrzebujesz tej głupiej religii.

Harry skrzywił swoją niewinną twarzyczkę; i bardzo mocno się nad tym wszystkim zastanowił. Ciocia Petunia i wujek Vernon byli dla niego jak prawdziwi rodzice; a to był jedyny dom, jaki w życiu znał. Czy naprawdę mógł ich opuścić? Ale... już został uratowany. Odmówił modlitwę grzesznika. Nie mógł zostać z nimi, nie w chwili, w której wiedział tak wiele. Niespodziewanie wiedział, co powinien zrobić.

– Nie, ciociu Petunio – wymamrotał spokojnie z dziecięcą mądrością. – Ewolucja nie jest prawdziwa. Idę do Hogwartu.

– Nie, nie, Harry – zaskrzeczała ciocia Petunia z desperacją. – Już wiem. Możesz mieć dzisiaj drugie urodziny. Przecież lubisz mieć urodziny, prawda?

– Urodziny nie są dziełem bożym – wysłowił się mądrze Harry; i spojrzał na swoją ciocię z mądrością w oczach. – Próbowałaś mnie skorumpować; ale to ci się nie udało. Wybaczam ci jednak, ciociu Petunio; przez wgląd na Łukasza 23,24.

Hagridowi po raz kolejny zaimponowała mądrość tego malucha. Nie wiedział, czy sam byłby w stanie wybaczyć komuś, kto skrzywdził go tak, jak ta kobieta skrzywdziła młodego Harry'ego. Ukrywanie przed nim prawdy? Kto mógłby być aż tak okrutny? Ale Harry nawet się nad tym nie zastanowił. Wybaczył – tak po prostu! Doprawdy, tego dnia Hagrid pojął na nowo znaczenie słów z Mateusza 19,14.

– Nie wyjeżdżaj, Harry – jęknął dziecinnie Dudley.

– Muszę – powiedział Harry, wychodząc poza próg. – Żegnajcie, Dursleye. Mam nadzieję, że pewnego dnia i wy zostaniecie uratowani.

I tak oto już po chwili szedł z Hagridem wzdłuż Privet Drive.

– Jak mamy dostać się do tej szkoły, Hagridzie? – zapytał z ciekawością Harry.

– Pomodlimy się – odparł wnikliwie Hagrid.

– A jak? – dopraszał się dociekliwie Harry.

– Patrz – powiedział Hagrid; po czym uklęknął na ulicy. Gestem nakazał Harry'emu uklęknąć obok siebie. Hagrid wzniósł ręce do nieba; i krzyknął swoim głębokim, piorunującym głosem: – Boże drogi, zabierz nas do Hogwartu!

Harry poczuł, jak coś rzuca nim w przestrzeń; i już po chwili siedział na chłodnej, lekko wilgotnej trawie przed ogromnym, pięknym zamkiem. Patrzył z podziwem na wysokie wieże i szare kamienie. Co za wspaniałe miejsce!

Wysoki, szczupły mężczyzna z długą, szpiczastą brodą i noszący wielkie, druciane okulary, stał przed Harrym. Nosił brązowy, tweedowy garnitur i ładny, dopasowany kapelusz. Jego buty były skórzane i wypolerowane na wysoki połysk. Uśmiechał się zupełnie jak Hagrid. Był taki spokojny, że Harry wiedział, że może od razu mu zaufać! Piękna, dobra, młoda kobieta z długimi blond włosami i przyjemną twarzą w kształcie serca, stała obok tego świętego człowieka.

– Witaj, młody człowieku – przywitał się uprzejmie mężczyzna. – Jestem Wielebny Albus Dumbledore, a to moja żona, Minerwa. Witaj w Hogwarcie, Szkole Modlitw i Cudów!

Notka od autorki: Niech was Bóg błogosławi!

Hogwart, Szkoła Modlitw i CudówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz