Charles był już zbyt zmęczony, aby się starać, próbować czy walczyć. Z ludźmi, z mutantami i z samym sobą. Porzucił wszystko, co było dla niego ważne, co budował tak wiele lat i zniknął. Pierwszy raz w życiu, zrobił coś, czym zawsze ranili go inni. Odszedł.
Uciekał przed przeszłością, bólem i wspomnieniami. Był sponiewierany swoim życiem, złymi decyzjami i zbyt wieloma stratami, które nieodwracalnie wstrząsnęły jego rzeczywistością. Dlatego teraz błąkał się po świecie jak zagubione dziecko, które nie może znaleźć swojego miejsca. Mówił, że jest w tym cel, że tak jest lepiej.
Podróżował po świecie, jakby próbował odkupić swoje winy, jakby szukał czegoś, co sprawi, że nagle obudzi się bez tego całego ciężaru, który przygniatał jego klatkę piersiową. Próbował uciec od swoich myśli, jednak nie potrafił wydostać się zza krat, które zostały zbudowane przez poczucie winy i porażki. Oddychał płytko, jakby miał się zaraz udusić i starał się dotrwać do kolejnego zachodu słońca.
Moskwa, Hamburg, Rzym, teraz wylądował w Paryżu, jednak siedział samotnie przy stoliku i wcale nie wyglądał, jakby uroki tego miasta w ogóle go obchodziły. Tkwił w zawieszeniu, jakby na kogoś czekał, a jednak godzinami przesiadywał sam i pił niewiarygodne ilości kawy o poranku tylko dlatego, że było jeszcze za wcześnie, żeby zamówić alkohol.
Obserwował w kawiarniach znudzonych i samotnych ludzi, wpatrujących się w swoje odbicia w filiżankach czarnej kawy. Wyglądali jakby modlili się do nich o lepsze jutro, odrobinę zrozumienia i wytchnienia. Niektórzy czytali grube książki, jakby szukali wśród zbitek wyrazów, słów „kocham cię", z nadzieją, że przyniosą im one odrobinę ciepła i bliskości. Charles wiedział, że każda z tych osób dźwiga ciężki bagaż wspomnień wciśnięty do drogiej torby i zakrywa twarz okularami, aby nie pokazać, że przepłakała kolejną noc.
Piękni samotni ludzie, którzy owijają wokół swoich szyj szaliki tak ciasno, jakby w każdej chwili miał tam się pojawić stryczek. W jednej chwili noszą na ustach barwne słowa o niezależności i sile, a w drugiej, jak wygłodniali rzucają się w ramiona przypadkowych osób, jakby jedna noc miała zapewnić im eksplozję uczuć na całą wieczność. Uśmiechają się mechanicznie, aby ukryć, że zapomnieli jak prawdziwie odczuwa się radość, na ich policzkach łzy wyryły już śmiertelne korytarze, a smutek strawił im oczy.
Kiedyś Charles wyśmiewał się z ludzi, których teraz obserwował każdego dnia, gdy samotność uderzała go co poranek w twarz. Obecnie rozumie ich do tego stopnia, że mógłby im współczuć, gdyby nie wiedział, że często sami doprowadzili się do takiego stanu, tak jak zrobił to on sam.
Wbił wzrok w swoją filiżankę kawy, sam nie wiedział jak to się stało, że życie mu się nie udało i popchnęło go w ramiona tego błędnego koła nieustannego żalu do samego siebie.
Myślał, że dotarł właśnie do momentu w którym zmarnował już wszystkie szanse, a następne już się nie pojawią.
Gdy pewnego pochmurnego poranka jego samotna rutyna została zamordowana ostrym narzędziem, przez poczucie znajomego umysłu, w tak obcym tłumie. Charles poznałby ten umysł wszędzie, niezależnie od tego, gdzie by był i jak wiele smutnych ludzi starałoby się zakłócić jego telepatię.
Erik podszedł do jego stolika i zajął miejsce naprzeciwko Xaviera, jakby nawet przez sekundę nie zastanawiał się czy jego obecność będzie mile widziana. Jego twarz zdobiła determinacja, wyglądał na człowieka z misją, co tylko bardziej zaintrygowało telepatę. Nie wiedział jak go znalazł, ani dlaczego postanowił to zrobić, jednak przez pierwsze kilka minut to nie było mu potrzebne. Gdy zobaczył Erika, po raz pierwszy od miesięcy, poczuł się inaczej, nieco lżej, a samo patrzenie na jego twarz przez kilkanaście sekund, zdawało się być balsamem na jego obolałe ciało i umysł.
CZYTASZ
Cherik - one-shots / miniaturki
FanfictionZbiór one-shotów, których bohaterami są Charles Xavier i Erik Lehnsherr. Puszczam tutaj wodze wyobraźni, zdarza mi się wyżywać emocjonalnie na tej dwójce, dlatego shoty będą pojawiać się raczej nieregularnie. Nie są ze sobą powiązane, kolejność rów...