Rozdział 2

212 17 91
                                    

Elena

Siedzimy w ogródku restauracji mieszczącej się na rogu Lenox i Jedenastej. Milczymy. Od piętnastu minut. Ściskam w dłoni dłoń Danny'ego, a on siedzi naburmuszony i dynda nogami kopiąc w nogi od stołu. Robi to złośliwie, ale nie mam siły go upominać.

Jest cały upaprany w kawie. Jego biała koszulka jest do wyrzucenia, a Damon siedzi naprzeciwko, ubrany jak zwykle w garnitur i białą koszulę i wygląda jak model z Cosmo. Nie odrywa od Danny'ego wzroku.

Ja w rozciągniętej bluzce i jeansach, wyglądam pewnie jak kura domowa. Nie wiem zupełnie, dlaczego znów czuję się jak nikt. To przecież nie ma znaczenia. Jestem na siebie zła.

Podświadomie czuję znajomy ból brzucha. Nie chcę go czuć. Nawet podświadomie.

Chyba się boję, że Damon odbierze mi Danny'ego. Strach jest irracjonalny, bo przecież wiem, że to niemożliwe, ale i tak się boję.

Boję się wszystkiego, o co zapyta.

— Dlaczego... — zaczyna, a ja sykam boleśnie. Urywa.

Mam napięty każdy mięsień.

Zerka na mnie. Chyba nie wyglądam na szczęśliwą, bo zwiesza głowę, jakby czuł się temu winny. Bardzo dobrze, niech się czuje. Nie chcę z nim rozmawiać.

Nie chcę odpowiadać na jego pytania. Nie jestem i nigdy nie będę na nie gotowa.

— Czy on zawsze się tak zachowuje? — pyta o Danny'ego.

Danny go rozumie i kopie w nogę od stołu jeszcze mocniej. Nie upominam go. Wiem, że jego zachowanie jest dla Damona, jak tykająca bomba, ale o dziwo mam to gdzieś.

Danny zerka na mnie, ale ja udaję, że tego nie widzę. Spodziewa się, że go upomnę, ale ja nie reaguję.

— Ej — zwraca się do Danny'ego po włosku — możesz przestać?

Danny kopie jeszcze mocniej, aż ludzie siedzący naokoło zaczynają się na nas gapić.

— Ludzie na ciebie patrzą — zwraca mu uwagę.

— Mów po angielsku, jesteśmy w Stanach! — krzyczy na Damona w odpowiedzi.

Uśmiecham się pod nosem. Ciekawe, że nagle chce mówić po angielsku. Od przyjazdu, czyli jakieś pół roku temu, nie umiem go do tego nakłonić, choć zna oba języki bardzo dobrze.

Damon prostuje plecy i wydawać by się mogło, że będzie zaskoczony, ale nie jest. Tak samo, jak ja uśmiecha się pod nosem.

— Pyskaty — mówi jakby sam do siebie — wiem po kim. — drwi.

Obrzucam go zdegustowanym spojrzeniem. Nawet niech mu się nie wydaje, że teraz będzie mi tu oceniał MOJE dziecko.

Powinnam wstać i wyjść. Emocje już opadły. Nie muszę tu być. W ogóle nie wiem, jakim cudem się tu znalazłam.

— Czy to prawda? — zwraca się teraz do mnie.

Jego głos jest taki jak kiedyś. Niski i ciepły. Pamiętam go bardzo dobrze. Kochałam ten głos jak nic innego na świecie. Boże, jak ja go kochałam. Jak nienormalna. To aż niewyobrażalne.

— Niby co? — pytam wyzywająco.

— Czy on... jest... — pyta, czy Danny jest jego synem i gestykuluje dłonią, bo nie chce mówić wprost przy Dannym.

Choć tyle ma w sobie przyzwoitości.

— Jeśli zaprzeczę, dasz nam spokój? — pytam wprost.

— Nie — odpowiada natychmiast.

Żałuję, że zapytałam, ale musiałam.

— Więc po co pytasz? Potrzebujesz potwierdzenia? Ja też kiedyś szukałam odpowiedzi na różne pytania i ich nie dostałam, więc będziesz się musiał domyślać, albo zrobić testy o ile ci na nie pozwolę — wyrzucam mu głosem przepełnionym jadem, ale zupełnie nie wiem, po co to robię.

Robię z siebie idiotkę przed nim, nie mówiąc o tym, że coraz bardziej upewniam go w jego przypuszczeniach, ale on znów zwiesza głowę i widzę, że czuje się winny.

Bardzo dobrze, niech się czuje, ale ja muszę się powstrzymać. Boje się i chyba zwyczajnie się bronię, a wiem, że nie mogę i nie powinnam mu tego pokazywać. Poza tym nie mam się czego bać. Mam pełnię władz rodzicielskich, a ich podważenie zajmie miesiące, jak nie długie lata, gdyby Damon poszedł z tym do Sądu. Ojcem Danny'ego jest... no właśnie, może nawet nie powinnam o nim myśleć w obecności Damona. Pewnie by się wściekł.

Brakuje mi teraz rodziców i Jerra. Zwłaszcza Jerra.

Tak strasznie mi go brakuje w ogóle. W tej chwili najbardziej. Dlaczego się tak stało? Dlaczego wsiadł do samochodu w takim stanie?

Damon wyciąga telefon z wewnętrznej kieszeni marynarki. Zawsze go tam nosił. Pamiętam doskonale. Nic się nie zmienił. Sprawdza coś krótko i odkłada na blat stołu.

— Chcę zobaczyć twój telefon — wypala Danny po włosku.

Ściskam dłoń Danny'ego mocniej, żeby zamilkł, ale on nie reaguje.

— Mów po angielsku, jesteśmy w Stanach — zwraca mu złośliwie uwagę Damon.

Boże! Dwoje dzieci. Zastanawiam się, który jest starszy. Damon czy Danny, ale w sumie mi się to podoba, bo chyba po raz pierwszy w życiu Danny jest osłupiały. Ktoś go wreszcie zaskoczył.

Zerka na mnie, ale znów udaję, że tego nie widzę. Może Damon nie powinien upominać Danny'ego, ale Danny'emu się należało.

— Chcę zobaczyć twój telefon! — żąda Danny, wciąż mówiąc po włosku.

— Nic z tego, jesteśmy w Stanach, mówimy po angielsku, więc jak zaczniesz, to ci go pokażę — przedrzeźnia go Damon.

Danny staje na siedzeniu, choć zawsze upominam go, że nie wolno stawać w butach na siedzeniu i sam bierze telefon Damona ze stołu. Nie upominam go, a Damon mu nie zabrania. Zachowuję się w tej chwili jak matka wychowująca dziecko bezstresowo, ale jakoś mi ta chwilowa hipokryzja nie przeszkadza. Czasem każdy powinien pozwolić sobie na chwilę hipokryzji. Damon żyje tak całe życie, więc... mam to gdzieś.

Zerkam tylko na telefon. Wygląda na drogi, ale w sumie tym też się nie przejmuję, nawet jeśli Danny go upuści, to ... na biednego nie trafiło.

— Jest rozpieszczony — zwraca mi uwagę, Damon.

Obrzucam go zdegustowanym spojrzeniem.

Jak śmie w ogóle robić mi takie uwagi? To bezczelne z jego strony, więc zemsta wiąże się w supeł w mojej głowie.

— Staramy się, ale geny trudno oszukać — rzucam niby mimowolnie.

Damon wlepia we mnie sztyletujące spojrzenie.

— MY? — pyta jakby się dławił.

HEARTBURN 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz