Rozdział 6

218 14 129
                                    

Elena

Wieczór. Kolejny i, kolejny i kolejny, mijają spokojnie, choć w mojej głowie mam wrażenie, że eksploduje Supernowa.

Nie śpię od dwóch nocy. Wzięłam dwa dni urlopu. Nie potrafię pozbierać myśli. Mam wrażenie, że wszystko wali mi się na głowę. To jakieś nie wyobrażalne, popieprzone, jaki znów zapanował w moim życiu zamęt.

Elijah nie pisze i nie dzwoni. Damon zniknął. Do Gino to ja boję się zadzwonić, choć obiecałam Danny'emu i dręczy mnie o to za każdym razem, gdy policzy godziny na zegarku.

Znów jestem sama między czterema chłopami!

— Mamuś, śpisz? — pyta cichym głosem Danny, stając w progu mojej sypialni.

Nie był w przedszkolu. Chyba nie wie, co się dzieje. Nie on jeden, ale muszę mu to jakoś wytłumaczyć.

— Nie kochanie, chodź do mnie — mówię do niego.

Podbiega. Wskakuje na łóżko i układa się w moich ramionach, kładąc na boku, plecami do mnie.

— Mamuś, jesteś chora? — pyta po chwili cichutko.

— Nie skarbie, ale jakoś tak dziwnie się czuję — wyjaśniam mu.

— Też tęsknisz?

— Za kim? — dopytuję, bo to intrygujące.

— Za Damonem — mówi z oczywistością w głosie.

Jestem zaskoczona. On czuje, że coś się dzieje. Wie, że Damon nie pojawił się znikąd i nie bez powodu.

— A ty za nim tęsknisz? — pytam i zerkam na niego, unosząc głowę.

Okręca się w moich ramionach. Patrzy na mnie w górę. Zaczynam głaskać go po czole. Całuję w gładką skroń i kładę głowę z powrotem na poduszce.

— Yhm — przytakuje.

Przytulam go mocniej do siebie. Wtula się we mnie, jakby był skrępowany.

— Dlaczego? — próbuję wybadać.

— Nie wiem. — potwierdza moje przypuszczenie.

Ale ja wiem. On go pokochał. Jak ja kiedyś.

Oni są tacy sami. To się da wyczuć z daleka. Wystarczy na nich spojrzeć. Są do siebie podobni nie tylko fizycznie, ale mają taki sam charakter. Lgną do siebie, bo wyczuwają w sobie podobieństwo. Rozumieją się na płaszczyźnie, która jest niedostępna dla nikogo innego.

Chyba jestem znów zazdrosna. Czuję się w tej sytuacji niepewnie. Gdzieś z boku. Damon ledwo się pojawił, a już miesza Danny'emu w głowie. Nie chcę, żeby Danny się tak przywiązywał, zwłaszcza że Damon w każdej chwili może zniknąć. Mogę mu kazać zniknąć. Wtedy bym się go pozbyła, ale znów to byłaby moja wina.

— Jest ci z tym źle? — pytam.

— Tak, bo nie wiem, kiedy przyjdzie — żali się.

I czy przyjdzie — dodaję w myślach. To nie może tak wyglądać. Elijah ma rację. Trzeba ustalić stałe wizyty. Damon nie może tu wpadać, wtedy kiedy ma ochotę i akurat chwilę czasu, a Danny będzie czekał i tęsknił bez końca, jak ja kiedyś. Damon musi tym razem złożyć deklarację. Musi się zobowiązać, a z tym przypuszczam, że będzie problem. Boję się docisnąć tę sprawę do maksimum. Łatwiej jest mi myśleć, że to ja zadecyduję czy Damon się jeszcze pojawi, ale trudniej, gdy myślę, że miałby się poddać i sam zrezygnować. Obiecał, że się nie podda, a jednak serce mi zadrżało, gdy w restauracji pogroził Danny'emu, że się poddaje. To takie dziwne uczucie. On znów to robi. Ma władzę nad tym, co myślę i co czuję. Jak on to robi?

Dzwoni dzwonek do drzwi. Danny natychmiast się podrywa w górę, prawie wybijając mi zęby.

— To na pewno Damon! — wykrzykuje i biegiem puszcza się przez pokój.

Serce fika mi koziołka. Boję się, że się zawiedzie, jeśli za drzwiami będzie stał Elijah.

Idę do drzwi. Za nimi faktycznie stoi Damon. Czuję ulgę, ale on ma dziwną minę. Wyczytać z niej mogę, że czeka nas rozmowa. No tak, o Gino. Mam nadzieję, że nie narobił głupot.

Wchodzi do środka, a Danny od razu pakuje mu się na ręce. Jest niesamowicie zadowolony. Uśmiecha się do Damona i patrzy w niego jak w obrazek. Co ten facet ma w sobie, że nawet dziecko go tak lubi? Czy Danny go pokochał? Martwię się.

Damon zerka na mnie i zastyga na chwilę.

— Nie dzwoniłem do Gino — informuje mnie od razu.

Zerkam szybko na niego. Czuję ulgę i coś jeszcze. Nadzieję. Zrobił to dla mnie? Bo prosiłam?

— Dziękuję — mówię cicho i szybko znów gaszę to uczucie nadziei w sobie jak niedopałek.

— Ale mam warunek. — mówi ostro.

Dlaczego wiedziałam, że się bez tego nie obejdzie?

Danny chichocze. Cieszy się jak opętany. Nagle całuje Damona w policzek i zamiera. Wszyscy w trójkę zamieramy.

Damon mruga kilka razy powiekami i wlepia wzrok z Danny'ego. Nawet ja się nie spodziewałam takiego obrotu sprawy. Jestem w szoku. Danny się zawstydza. Spuszcza wzrok. Buzia wykrzywia mu się w podkówkę. Rzuca się Damonowi na szyję, żebyśmy na niego nie patrzeli.

— Tęskniłem za tobą, gdzie byłeś? — mówi, a jego głos tłumi ramię Damona.

— Już jestem przecież. — tłumaczy się Damon i głaszcze go po plecach, ale jakoś tak niezgrabnie.

Sztywno. Bez czułości. Nie potrafi dać jej Danny'emu. W sumie to chyba nigdy nikomu nie potrafił.

— To dobrze. — mówi płaczliwie Danny.

Damon zerka na mnie. Jest zakłopotany.

— Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę, co się dzieje? — mówię z wyższością.

Czuję nad nim przewagę. Czuję satysfakcję, choć kosztem Danny'ego.

— Oczywiście, że wiem, nie jestem głupi — warczy w odpowiedzi, ale to tylko podsyca moją złość na niego.

— No nie wiem, już raz nie wiedziałeś, dlatego wolę zapytać i dać ci do zrozumienia, że tym razem ta sytuacja się nie powtórzy, bo JA na to nie pozwolę — odgryzam się dość dosadnie, mając na myśli to, co ja kiedyś czułam do niego.

— Wtedy też wiedziałem, ale...

— Ale co? — przerywam mu wyzywająco.

Milczy.

— Naprawdę chcesz o tym rozmawiać, czy mnie podpuszczasz, żeby mieć mnie za co stąd pogonić? — pyta ze zmrużonymi oczami.

Patrzę w nie i swoje też mrużę. Ma rację. Chciałam go stąd pogonić. Czuję się zazdrosna o Danny'ego, ale chciałam też, żeby to było jasne.

— Nie chcę o tym rozmawiać. — ucinam krótko. — Czas ustalić stałe wizyty.

Ruszam w stronę kuchni. Damon z Danny'm na rękach idzie za mną.

— Powiedz kiedy, a będę przychodził. — mówi stanowczo.

Trochę boję się tego jego tonu. Mam wrażenie, że wybucha między nami cicha, zimna wojna. Będziemy się teraz ścigać w stawianiu warunków i ich spełnianiu? To przecież bez sensu.

— Piątki będą okej. — mówię od razu, bo już wcześniej, gdy Elijah o tym wspomniał, wszystko przemyślałam.

— Co? W piątki? — wybucha.

Odwracam się na pięcie.

— Już ci nie pasuje? — warczę na niego jak Elijah.

— Pasuje, ale... to za mało! — wybucha, czym mnie zaskakuje. — Tylko w piątek? Chcę jeszcze jeden dzień i co drugi weekend. Cały! — stawia swoje żądania.

Patrzę na niego osłupiała.

— Jak sobie to wyobrażasz? Że będziesz zabierał Danny'ego do siebie? — pytam wystraszona.

Danny odchyla się i spogląda na Damona.

— Chcę mieć u ciebie ten mały pokój! — mówi od razu. Ta rozmowa nie powinna się odbywać przy nim. Podstawowy błąd. — Mogę? Mogę? Mogę? — jęczy.

Damon mu nie odpowiada. Patrzy prosto na mnie.

— Kiedyś przecież na pewno... jak inaczej? — pyta zdenerwowany.

— Kiedyś, kiedyś, a co do tej pory? — pytam wyzywająco.

Milknie na chwilę, ale jego oczy uśmiechają się nieznacznie.

— Będziesz musiała mnie znosić cały weekend, trudno — mówi łagodnie.

A więc tak sobie to uknuł. Nie wiem dlaczego, ale odpowiada mi ta perspektywa. Znowu! On znowu to robi! Ma nade mną kontrolę!

— Zobaczymy — odpowiadam. — A teraz słucham... co to za warunek? — pytam, nastawiając ekspres na kawę.

— Chcę polecieć z wami na Kubę. — mówi otwarcie.

Danny znów odchyla się do tyłu. Patrzy wprost na Damona, a potem na mnie.

Przegrałam.

HEARTBURN 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz