Rozdział 8

230 18 53
                                    

Elena

Jest wieczór. Wracamy do pokoju po upalnym dniu na plaży. Danny jest w wyjątkowo podłym nastroju. Nie chce się umyć, a potem położyć do łóżka. Po ciężkich bojach zasypia z płaczem. 

Damon siedzi w fotelu i tylko go obserwuje. Wiem, że ma dość, ale ja też mam i podły humor Danny'ego jest mi nawet na rękę. Niech sobie Damon nie myśli, że dziecko to same przyjemności. 

Nie wiem, skąd się bierze we mnie tyle jadu przeciwko niemu i jestem tym zmęczona. 

— Poszlibyśmy na dół — proponuje. — Dziś organizują kubański wieczór. 

— Nie mogę zostawić Danny'ego — odmawiam.

— Przecież wiem. Zamówię opiekunkę — kontrargumentuje.

— Jestem zmęczona — szukam wymówki.

— Powiedz wprost, że nie chcesz, zniosę to — mówi z kpiną i zakrywa twarz dłońmi. Wzdycha ciężko. Widzę, że też jest tą ciągłą przepychanką zmęczony.

Ma racje. Powinnam mu powiedzieć, że nie chcę, ale to byłaby nieprawda. Chciałabym pójść, ale bronię się chyba już sama przed sobą. Zerkam na śpiącego Danny'ego. Przecież nic mu się nie stanie. Nie raz zostawał z opiekunką. 

Też ciężko wzdycham.

— Dobrze chodźmy — zgadzam się. Mam dość tych przepychanek. 

Damon zerka na mnie szybko i uśmiecha się kącikiem ust.

— Dzwonię do recepcji. Ile potrzebujesz czasu? — pyta z zadowoleniem.

— Pół godziny. Wezmę prysznic, włożę sukienkę i będę gotowa. Może być? 

— Oczywiście. — uśmiecha się wciąż do mnie i wyciąga telefon z kieszeni.

Jest zadowolony, a ja znów czuję się postawiona pod murem i że jestem pod jego wpływem, ale czy ja mogłam kiedykolwiek coś z tym zrobić? Mogłam, owszem. Mogłam uciekać całe życie. Zrobiłam to, ale czy to miało sens? Czuję się zagubiona.

***

W restauracji jest sporo ludzi. Zespół muzyczny gra jakąś melodię, a kilka par tańczy w jej rytm. Siadamy przy stoliku. Jest nastrojowo. Kelner przynosi nam kolorowe drinki. Chciałabym odmówić, ale nie potrafię się oprzeć. Mam ochotę się trochę wyluzować.

Damon się uśmiecha, gdy widzi, że nie radzę sobie z pokusą. Nagle głos animatora, który prowadzi kubański wieczór, zwraca się w naszą stronę, a on sam podchodzi do naszego stolika.

— Może poprosimy państwa do tańca? Zapraszamy do zabawy — mówi do nas.

Oczy otwierają mi się szeroko. W życiu. Damon nie tańczy. Nie ma mowy.

— Nie, nie... — chcę zaprzeczyć.

— Chodź — mówi Damon.

Wstaje i chwyta mnie za rękę. Chce poprowadzić na parkiet.

Stawiam opór.

Patrzy na mnie z góry.

— No chodź, zatańczymy. — ponagla mnie. — Przecież to nic wielkiego, nie umiesz tańczyć? — pyta z udawaną pretensją.

Wstaję jak zahipnotyzowana i pozwalam się poprowadzić między tańczące pary.

Damon się uśmiecha. Zatrzymuje nas na środku parkietu i patrzy na animatora.

— Czy możemy zatańczyć, jak nam się podoba? — pyta z uśmiechem.

— Oczywiście styl dowolny proszę pana — odpowiada mu animator do mikrofonu.

Damon zerka na mnie. Czeka, aż się zgodzę, a gdy widzi, że nie mam nic przeciwko, chwyta mnie za dłonie i podnosi do góry. Oplata sobie nimi kark. Patrzy gdzieś w bok. Ma poważną minę, ale ja wiem, że jest skrępowany.

Jego ciepłe dłonie spływają po moich ramionach i zatrzymują się na talii. Robi to bardzo czule. Tak po męsku. Czuję się tym skrępowana. Też patrzę gdzieś w bok.

Zespół gra jakąś kubańską balladę, a my zaczynamy kręcić się powoli w kółko. Nie za bardzo mi się to podoba, bo... mi się podoba. Jestem na siebie zła. Damon kilka razy zbiera się, żeby coś powiedzieć, ale go ignoruję. Udaję, że w ogóle tego nie dostrzegam.

— Elena ...

— Nic nie mów — zatrzymuję go natychmiast, gdy w końcu zbiera się na odwagę.

— Musisz mnie wysłuchać, chcę porozmawiać o przeszłości — zaczyna znów.

— Po co? — pytam wyzywająco.

— Bo chcę ci coś powiedzieć, jak to po co? — warczy na mnie.

Nie odzywam się. Nie chcę nic wiedzieć.

— Elena, ja wiem, że na ciebie nie zasługuję — zaczyna, a ja natychmiast na niego spoglądam.

Spodziewałam się tego. Widziałam od samego początku, jak na mnie patrzył. W dodatku ta sytuacja sprzed kilku dni, gdy brałam prysznic, a potem to jak złapałam go na całowaniu się z jakąś dziewczyną. To było upokarzające.

— Nie chodzi ci o Danny'ego, prawda? — mówię zdenerwowana.

Próbuję się schować swoje pretensje za dzieckiem.

— Kurwa — syka — Elena...

— Powiedz to i miejmy to z głowy. Marzy ci się znów ten niezobowiązujący układ i wszystko, co miałeś ze mną, prawda? Wszystkie te niezobowiązujące wizyty, wypady i imprezy. Nie zależy ci na dziecku! — wybucham i próbuję się wyswobodzić z jego objęć.

— Elena, to nie tak... — przytrzymuje mnie.

— A jak? — zatrzymuję się i podnoszę głos.

On z kolei milknie. Rozgląda się wokoło i ma zaciśniętą szczękę i dłonie na moich przedramionach.

— Nie możesz mieć mi za złe, że chcę odzyskać was oboje. — syczy i potrząsa mną lekko. — Bez układów, zakładów i wszystkiego, co sobie wyobrażasz. — syczy przez zęby.

Zatrzymuję się i staję w bezruchu. Patrzę na niego tępo.

— Dlaczego?

— Bo mi zależy, czy to naprawdę nie jest oczywiste? Myślisz, że byłbym tu teraz, gdyby tak nie było? Zawsze musisz się doszukiwać czegoś pod spodem? Proszę bardzo, tym razem pod spodem leży to, że mi zależy... na tobie. — mówi wprost.

Nigdy nie był taki bezpośredni. Zawsze unikał tych tematów.

— Dlaczego jesteś taki zmieniony? Jak do tego doszło? Jak to w ogóle możliwe? — pytam zszokowana.

— Elena — wzdycha kpiąco — musisz mi uwierzyć, że taki jestem, owszem nie zawsze taki byłem, a w dodatku miałem kłopoty, byłem przyparty do muru. Uwikłałem się w coś, z czego nie było dobrego wyjścia, które usilnie próbowałem znaleźć. Zależało mi na zbyt wielu rzeczach naraz. Byłem głupi, przyznaję. Nie wybrałem ciebie. Nie postawiłem cię na pierwszym miejscu. Nie dałem ci tego do zrozumienia. Żałuję. Wysłuchaj mnie. Pozwól mi się wytłumaczyć. Zrozum, że ja nie pozwoliłbym ci odejść, ale bez względu na to ty i tak byś odeszła, rozumiesz? Przecież tak właśnie zrobiłaś i bez względu na to, czy zachowałbym się wtedy tak, jak się zachowałem, czy zupełnie inaczej, TY I TAK BYŚ ODESZŁA. Przepracowałem to i zrozumiałem. Żałowałem. Bardzo. Szukałem cię... rozumiesz?

— Nie, nie rozumiem. To niezrozumiałe. — zaprzeczam.

— Elena, popatrz na mnie — prosi i chwyta mnie za brodę, żeby odwrócić moja twarz do siebie.

Spoglądam na niego.

— Naprawdę mi zależy — mówi cicho i spogląda na moje usta i nagle jest jakby zahipnotyzowany. Jak kiedyś. Gładzi ich kącik jak wtedy. — wiesz, dlaczego zawsze tak robiłem? — pyta, a na twarzy ma wymalowane pożądanie. Jak kiedyś.

Jestem oburzona. Oczywiście, że wiem! Chciał seksu! Natychmiast znów odwracam twarz, wyszarpując się mu.

Prycha znów kpiąco.

— Nie, nie dlatego — zaprzecza, jakby czytał mi w myślach i wiedział doskonale, co się w nich pojawiło.

Zerkam na niego.

— Dlaczego więc? — pytam wyzywająco.

Znów chwyta mnie za policzek, a kciukiem prawie dotyka moich ust, a na twarzy wciąż ma wymalowane pożądanie. Wszystko mi się przypomina.

— Chciałem usłyszeć i zobaczyć jak mówisz, że mnie kochasz. — mówi szeptem i patrzy wciąż na moje usta — Pragnąłem, żebyś to powiedziała. — zamyka oczy, jakby się wstydził tego, co mówi. Opiera czoło o moje czoło. Głos mu drży. — Marzyłem o tym. Bałem się strasznie powiedzieć to pierwszy, ale bardzo tego chciałem, żebyś ty mi to powiedziała. Chyba wtedy byłoby mi łatwiej wyznać, co do ciebie czułem. — wyznaje i znów otwiera oczy. Patrzy prosto w moje.

Jestem sparaliżowana, a on znów dotyka kciukiem kącika moich i wydaje się, jakby na coś czekał.

— Nie powiem tego teraz. — mówię zszokowana.

— Wiem — mówi zawiedziony. — Pozwól mi to zmienić. Proszę. Zrobię wszystko. Chcę zasłużyć.

Patrzę mu prosto w oczy i czuję, że... znów mu nie ufam. Czuję w tym podstęp, podwójne dno, dwuznaczność. On już zawsze będzie mi się kojarzył z podstępem. Kłamstwem. Intrygą.

— Nie chcę... nie ufam ci. — próbuję się wymanewrować z jego uścisku.

— To pozwól mi zapracować na twoje zaufanie — mówi szybko i przytrzymuje mocniej, żeby mnie przy sobie zatrzymać.

— Jak? Dlaczego ty teraz nie powiesz pierwszy, że mnie kochasz? — pytam wyzywająco.

— Bo mi nie ufasz i moje słowa są teraz nic niewarte. Nie uwierzysz mi, a mnie nic nie zabolałoby bardziej. Chcę ci to powiedzieć w chwili, gdy będziesz tych słów absolutnie pewna. — mówi pewny siebie, bo wie, że ma rację.

Te słowa byłyby ostatnimi, jakie w tej chwili by mnie zadowoliły.

Spuszczam wzrok. Nie wiem co mu odpowiedzieć. Patrzy na mnie z góry i czeka.

— Pozwól mi to udowodnić. Im bardziej mnie odpychasz, tym więcej głupstw robię. Nie radzę sobie z tym, a chcę ci dać stabilność. Tę, której zawsze szukałaś. Proszę cię, Elena. Pozwól mi. To dlatego kupiłem mieszkanie w Nowym Jorku. Tym razem wybrałem ciebie. Jesteś na pierwszym miejscu. Chcę być blisko. Chcę dać ci poczucie bezpieczeństwa. Pewność, że zawsze jestem obok. Będę na każde twoje zawołanie, tylko błagam... zawołaj. — prosi.

Zerkam na niego. Jestem zaskoczona. Pamięta, czego szukałam?

— Tak, pamiętam, że tego szukałaś — odpowiada na pytanie, które pojawiło się w mojej głowie. — Pamiętam każdy szczegół, udowodnię ci, tylko mi pozwól. Ja tym razem jestem prawdziwy. Szczery. Uwierz mi, proszę.

Znów gładzi kącik moich ust. Obejmuje moje policzki i całuje w czoło.

Jestem onieśmielona. Wszystko, co mówi, jest strasznie nierzeczywiste, a ja czuję w głębi, że chcę w to uwierzyć. Pamiętał o rogalikach, o stabilności, a ja zawsze sądziłam, że nic o mnie nie wie. Nie chce wiedzieć. A on jednak pamięta po tak długim czasie.

— Dobrze — odpowiadam.

A on wzdycha z ulgą.

— Udowodnię ci, obiecuję, będę lepszy niż kiedyś, niż w ogóle kiedykolwiek byłem — deklaruje.

— Ale mam warunek. Nie chcę o tym wszystkim, co się wtedy stało, rozmawiać. Pytać. Nic nie chcę wiedzieć o tamtym czasie. — mówię, czego oczekuję.

— Dobrze. Nie będziemy rozmawiać, jeśli tego nie chcesz — uśmiecha się, jak kiedyś, gdy to mówi. Z ulgą. — Zobacz — mówi i chwyta mnie za rękę. — Będzie lepiej.

Kładzie ją sobie na mostku.

Serce mu wali w piersi jak młotem.

Śmieje się, odchylając głowę do tyłu. Jak kiedyś we Włoszech. Jest skrępowany. Nie znam go takiego. Znów chwyta mnie za rękę i podnosi do swoich ust. Całuje jej wierzch, a potem znów oplata się nią wokół karku.

Jestem skrępowana. Uśmiecham się i opieram czoło o jego bark, żeby to ukryć, a on oplata mnie ramionami i przytula do siebie. Pachnie tak, jak kiedyś. Znam ten zapach i znam tę miękkość jego koszuli oraz twarde ciało pod spodem.

— Nie martw się, będę udawał, że nie widzę tego uśmiechu — mówi mi do ucha.

Uśmiecham się jeszcze bardziej, a on gładzi mnie po plecach. W każdym jego ruchu jest czułość, jaką zawsze chciałam od niego dostać. Ta luka, ten brak, wciąż tkwi we mnie. Nigdy niczym nie potrafiłam jej zapełnić.

Jestem zmęczona tą sytuacją. Tym ciągłym pośpiechem, uszczypliwościami, argumentacją. Po prostu jestem zmęczona. Chcę odpocząć. Nie przegadywać się z nim. Nie dokuczać.

Nie uciekać już przed nim przez resztę życia.

— Zaopiekuję się tobą i naszym synem. On jest wspaniały. Wkurzający jak ty, ale wspaniały. — kpi zadziornie. — Dziękuję, że go urodziłaś — mówi mi cicho do ucha, jakby znów czytał mi w myślach i wtula się we mnie. — Zaopiekuję się tobą tak jak ty kiedyś mną, dobrze?

Kiwam głową przytakująco. Chcę tego. Mam dość tej walki.

Całuje mnie w skroń. Czule. A potem wtula mnie w siebie, obejmując ramionami bardzo szczelnie.

Niknę w jego objęciach. Chcę, choć na chwilę poczuć się słabsza. Nie wiem, jak wyznać mu prawdę o Danny'm.

HEARTBURN 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz