Rozdział 4

213 13 47
                                    

Elena

Mija kilka dni. Znów wraca do mnie spokój, ale każdy odgłos z klatki schodowej, przyprawia mnie o palpitacje.

Gotuję obiad. Jest sobota. Elijah przyszedł na kawę. Przyniósł nie za dobre wieści.

— No to będziemy musieli zrezygnować, stracimy tylko zaliczkę — tłumaczę mu, a on wzrusza ramionami.

Mieliśmy lecieć na Kubę na wakacje, ale Elijah ma jakieś ważne sympozjum. Nie wiedzieliśmy o nim, gdy zamawialiśmy wycieczkę trzy miesiące temu.

— Nie jesteś zła? — pyta skruszony.

— Nieee no coś ty, trudno, rozumiem, że są ważniejsze sprawy, ale masz większy orzech do zgryzienia — śmieję się z niego i pokazuję na pokój Danny'ego.

Od tygodnia biega z paszportem w dłoni i wykrzykuje "Niech żyje rewolucja!" niczym Fidel Castro. Mówiłam Elijahowi, żeby mu o niczym nie mówił i nic nie obiecywał, ale on wiedział lepiej i teraz proszę. Klops.

Zerka na mnie błagalnie.

— O nie! Nie ma mowy, ja mu nie powiem, nawet na mnie nie patrz. — bronię się natychmiast.

Nie ma takiej siły na ziemi, która zmusi mnie, żeby powiedzieć mojemu synowi, że nici z wakacji.

— Dobrze sam mu powiem, ale jeszcze nie dzisiaj. Dzisiaj chyba się go boję — śmieje się kpiąco.

Kto by się nie bał — myślę sobie. Tylko Elijah. Ale skoro nawet on się boi, to nie wnikam.

Właściwie to nie wiem, dlaczego Elijah jeszcze z nami nie mieszka.

— Może byś się wreszcie wprowadził? — pytam znienacka.

Elijah chodzi w tę i z powrotem po kuchni, ale gdy słyszy moje słowa, zatrzymuje się jak słup soli.

Damon od chwili naszej rozmowy na ulicy, więcej się nie pojawił. Może już się w ogóle nie pojawi? Trochę się tego boję. Nie wiem, po co powiedział mi to, co powiedział. Co usiłował mi tym udowodnić, że z nikim nie sypiał. Przecież co mnie to obchodzi?

A jednak obchodzi i zawsze obchodziło. Poczułam ulgę i jakby ukojenie. Usłyszałam to, co dokładnie chciałam usłyszeć. To było wyznanie. Odpowiedź. Dostałam wreszcie odpowiedź na wszystkie moje bezsenne noce. Na wszystkie wylane łzy, które sądziłam, że płyną z mojej winy. Jego słowa były jak plaster na moje zszarpane nerwy. Zebrał je wszystkie znów do kupy i ukoił. Posklejał. Ułożył w harmonijną wiązkę. Nagle nic wewnątrz mnie nie drgało. Nic mnie nie kuło. Nie uwierało. Nie... bolało.

Przestało po tym jednym zdaniu, w które chyba nie wierzę, ale bym bardzo chciała.

Jak to możliwe? Jemu chodzi o mnie? Nadzieja zapala się od razu, gdy o tym myślę.

Przecież nie może chodzić o mnie? To niemożliwe. Natychmiast gaszę płomień jak niedopałek.

Nie wiem, czy na to liczę, czy się tego boję i stąd moja propozycja w stronę Elijaha?

— Naprawdę byś tego chciała? — pyta prosząco, jakby nie był sobą.

— Naprawdę... — odpowiadam mniej pewnie.

Wzdycha z rezygnacją.

— Tylko jak by to miało wyglądać Elena? — dopytuje.

Wiem, co ma na myśli. Już kilka razy mi proponował związek, a ja wciąż mam jakieś obiekcje. Przecież się nie kochamy. Ani ja jego, ani... on mnie? Matko Naturo, nie wiem. Na pewno łączy nas przyjaźń i przywiązanie. Oboje jesteśmy samotni. To byłoby dobre rozwiązanie, ale czy na pewno byłoby dla nas spełnieniem? Wątpię.

Elijah podchodzi do mnie i chwyta mnie za ramiona. Odwraca przodem do siebie.

— Nie chcesz, tylko tak mówisz, bo on się pojawił. — od razu zgaduje.

— Nie prawda. — zaprzeczam, choć nie wiem, kogo chcę oszukać.

— Prawda.

— Już się więcej nie pojawi. Wygarnęłam mu kilka dni temu parę słów prawdy i rozpłynął się jak mgła. — bronię się.

— Co mu powiedziałaś? — pyta rzeczowo.

— Że czułam się w ciąży jak krowa przez niego i że mnie zniszczył. Tylko tyle. — odpowiadam i już mnie te słowa nie bolą, jak wtedy, gdy mówiłam je Damonowi.

— Auć — syka z drwiną Elijah.

— No przestań, że ci go nagle szkoda — zaczynam żartować.

Prycha śmiechem.

— Poleciałaś ostro. — drwi ze mnie.

— Tylko że to prawda. — odgryzam się i czuję, że to mnie jednak boli.

— Nigdy mi o tym nie opowiadałaś — stwierdza.

— Wystarczy, że spowiadałam się z tego psychologowi. To nie była twoja rola. — mówię smutno.

Wzdycha. Obejmuje mnie ramionami. Przytula mocno.

— Masz rację. Nie rozpamiętuj już tego. Już nie zapytam. To było dawno temu. To jest nikomu niepotrzebne, a zwłaszcza tobie. Dobrze mu wygarnęłaś. Niech spada. — szepcze i całuje mnie w czoło.

Elijah to wspaniały mężczyzna. Boże, ja chyba nigdy nie przestanę żałować, że nie potrafię się w nim zakochać tak, jak powinnam.

— To, co wprowadzisz się? — pytam raz jeszcze, ale już mniej pewnie.

— Nie mogę Elena, bardzo mi przykro, wiem, że kiedyś tak sobie obiecaliśmy, ale stan rzeczy się zmienił i się nie wprowadzę. — mówi cicho. — On się teraz znów pojawił i nie zniknie. Chyba zdajesz sobie z tego sprawę? — pyta retorycznie. — Chcę, żebyś wiedziała, że ja zawsze stanę w twojej obronie, ale nie będę stawał między nim a jego dzieckiem, choć czuję, jakby było bardziej moje.

Strasznie mi się nie podoba to, co mówi.

— To niesprawiedliwe co mówisz, Elijah — wybucham z pretensją.

— Wiem też, że zapewne czujesz się teraz przeze mnie zdradzona i wydaje ci się, że stoję po jego stronie, ale ja ci gwarantuję, że tak nie jest. — tłumaczy i nie pozwala mi dojść do słowa, wyprzedzając moje myśli i cierpkie słowa, które już dla niego naszykowałam w głowie. — Ja zawsze będę o niego zazdrosny i zawsze będę cię odwodził od kontaktów z nim, robiłem to przez pięć lat i nie przestanę, ale skoro zdecydowałaś się urodzić jego dziecko, a on teraz się o nim dowiedział, to nie masz wyjścia i musisz z nim rozmawiać, ale nie pozwól mu znowu cię skrzywdzić, bo ja na to nie pozwolę. Będę się żarł nawet z tobą, ale nie pozwolę, rozumiesz? To ty mnie zdradzisz, jeśli się znów z nim zadasz. Musisz postawić granicę, grubą kreską. — stawia mi jakby ultimatum.

Czuję strach, gdy słyszę te słowa. Dlaczego?

Przecież powinnam być pewna, że na nic Damonowi nie pozwolę, a nie jestem... taka jak kiedyś?

Słychać dzwonek do drzwi.

Serce podchodzi mi do gardła.

Damon.

Wiem, na sto procent, że to on. Nie wiem skąd.

Chcę ruszyć do drzwi.

— Damon! Damon! Damon! — krzyczy Danny i wybiega z pokoju.

— Przychodzi tu jak do siebie? — pyta ze złością Elijah.

Skąd wie, że to Damon?

Jakim cudem oboje to wiemy? I Danny?

Elijah idzie do drzwi zdenerwowany. Idę za nim. Danny też przybiega. To jakaś szopka, która chyba dobrze się nie skończy. Serce dosłownie podchodzi mi do gardła. Elijah otwiera drzwi zamaszyście. Przed drzwiami faktycznie stoi Damon. W jasnym garniturze i białej koszuli.

Patrzy na Elijaha spode łba.

— Cześć? — pyta jakby z roszczeniem.

Co on sobie wyobraża?

— Cześć — odpowiada wątpliwie Elijah.

Damon przekracza próg i podaje mu rękę. Elijah odwzajemnia uścisk. Mierzą się na spojrzenia.

— Wróciłeś! — szczerzy się Danny.

Damon zerka w dół.

— Zawsze wrócę — rzuca bardzo lekko obietnicą.

Elijah prycha pogardliwie. Damon bierze Danny'ego na ręce i nie odpowiada w żaden sposób na zaczepkę Elijaha. Nawet na niego nie spogląda.

W sumie to ani jeden, ani drugi nie ma racji. Damon nie powinien rzucać takich obietnic, jeśli nie jest w stanie ich dotrzymać, a Elijah nie powinien pogardliwie ich komentować. Sam przed chwilą powiedział, że nie będzie mu stawał na drodze.

To są dorośli mężczyźni i o trzeciego małego mężczyznę tu chodzi, ale czego ja się niby spodziewam?

— Mieliśmy pójść do parku, rozumiem, że to nieaktualne? — pyta mnie ostro Elijah.

Nie wiem, co mam mu odpowiedzieć. Stawia mnie w niezręcznej sytuacji. Kręcę przecząco głową.

— Wpadnę później — mówi łagodniej.

Podchodzi do mnie i chwyta mnie za brodę. Całuje mnie w policzek. Nigdy tego nie robi, ale teraz zrobił, bo Damon na to patrzy. Nie żartował z tą zazdrością.

— Może nawet na noc — mówi sugestywnie, ale ja wiem, że zrobił to specjalnie i nawet tego nie komentuję.

Wychodzi.

Damon udaje, że nic nie widział. Chyba jest mu głupio. W sumie powinno.

— Przepraszam, że przyszedłem nie w porę, może powinienem najpierw zadzwonić, ale nie mam twojego numeru... mam tylko ten stary...

— Nie, nic się nie stało, zostań. — zaprzeczam z grzeczności, a w głowie huczą mi jego słowa, że ma mój stary numer.

Trzymał go przez pięć lat?

Jestem skrępowana. Nie przywykłam do takich sytuacji i do takiego zachowania Elijaha.

— To może ja mógłbym pójść z wami do parku? — pyta, a Danny już klaszcze w dłonie.

— A my z mamą i wujkiem Elijhem lecimy na Kubę! Na wakacje! — chwali się Damonowi i macha mu przed nosem swoim paszportem.

— Tak daleko? — pyta z udawanym zdziwieniem Damon.

Kuba wcale nie jest daleko. A my nigdzie nie polecimy. Damon bierze do ręki paszport Danny'ego. Truchleję. Szybko podchodzę i zabieram mu dokument.

Zerka na mnie zaskoczony.

— Nie wolno się bawić dokumentami — upominam ich obu. — Poza tym nie wiadomo czy pojedziemy.

Danny szybko patrzy na mnie szeroko otwartymi oczami.

Wygadałam się!

— Danny kochanie, wujek Elijah musi pójść do pracy — zaczynam mu tłumaczyć, a on zaczyna się szarpać na rękach Damona.

— To niesprawiedliwe! Mamo, jesteś taka niesprawiedliwa! — zaczyna krzyczeć. — To ty leć z nami — wysuwa natychmiast propozycję do Damona.

— No coś ty, nie mogę. Mama się nie zgodzi. — wypala Damon i oczywiście cała wina znów spada na mnie.

— To niesprawiedliwe! Mama jest taka niesprawiedliwa! — krzyczy Danny i wyrywa się Damonowi z rąk.

Puszcza go na ziemię, a Danny ucieka do swojego pokoju, obrażony. NA MNIE!

— Czy on już ma naście lat? Tylko to ukrywasz? — pyta Damon.

— Sama się czasem zastanawiam...

— Naprawdę nie lecicie? Przez niego? — pyta i uśmiecha się szyderczo.

Jest zadowolony, że mój plan urlopowy nie wypalił właśnie przez Elijaha. On się nic nie zmienił. Spuszczam wzrok zakłopotana i ściskam w dłoni paszport Danny'ego. Boże, Matko Naturo czy inny Stworzycielu, gdyby zajrzał do środka i zobaczył nazwisko Danny'ego. To byłaby katastrofa.

— Może faktycznie idźmy do tego parku — przystaję na propozycję, żeby ukryć swoje zmieszanie. — Ale najpierw musimy porozmawiać.

Nie wiem, czy jestem w stanie brnąć w to wszystko.

HEARTBURN 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz