Rozdział 7

231 15 69
                                    

Damon

W samolocie Danny marudzi. Nudzi go podróż. Jęczy, że już za długo, a ledwo wsiedliśmy. Że gorąco. Że w ogóle nie tak, jak się spodziewał. Ciężko go znieść, ale Elenie przychodzi to bardzo łatwo, choć ludzie wokoło się gapią. Co chwila wymyśla dla niego inne zajęcie. Chyba ma ich w głowie całą listę. Ja nie mam nawet jednej czwartej tego, co ona.

— On się zawsze tak zachowuje? — pytam poirytowany.

— Mogliśmy nie lecieć, mówiłam ci — warczy na mnie.

Sam nie wiem, w co ja się głupi wpakowałem? Dzieciak jest nieznośny, a ona mną gardzi.

Bierze Danny'ego na kolana, a on wtula się w nią. Oczy mu się kleją. Chyba jest śpiący, za to ja przytomnieję. To tylko dziecko. Moje w dodatku, a ja nie przyłożyłem ręki do jego wychowania i mam pretensje. Czuję strach, że nigdy do tego nie przywyknę. Oni są z innej bajki, a ja do nich nie pasuję. Nigdy nie będę pasował. Nie dlatego, że nie chcę. Tylko dlatego, że nie potrafię.

— Pytałem tylko, czy zawsze jest w takim podłym humorze w samolocie? — tłumaczę.

— Nie wiem, leciał tylko dwa razy. Z Europy do Stanów, ale to było pół roku temu i teraz — odpowiada i szybko na mnie spogląda.

Odwracam się w jej stronę.

— Z Europy? — pytam zaskoczony. O czym ona mówi?

Zastyga. Patrzy na mnie czujnie. Widzę, że chciałaby coś przede mną ukryć, ale wie, że nie będzie w stanie.

— Mieszkaliśmy we Włoszech. Tam się urodził. — odpowiada tak cicho, że ledwo ją słyszę.

— Że co?

— We Florencji — dodaje.

Zerkam na niego. Zasnął w jej ramionach.

Jest kapryśny. Niekiedy nieznośny. Czasem wkurzający, ale to moje dziecko. Urodził się tam gdzie ja. To nie jest zbieg okoliczności. To jak przeznaczenie i nie mogę zaprzeczyć, że go pokochałem dokładnie z chwilą, gdy spojrzał na mnie oczami mojej matki. Nie zapomnę tej chwili nigdy w życiu, ale nie te oczy mnie hipnotyzują.

Zerkam znów na Elenę. Ma ten grymas na ustach co zawsze.

Wszystko zaczyna mi się łączyć w całość.

— Dlatego dzieci w przedszkolu nie potrafiły wymówić jego imienia? — pytam spokojnie, choć furia bierze nade mną górę.

Ja wciąż nic o nim nie wiem. O niej tym bardziej. Chciałbym się dowiedzieć, ale ona mi zabrania.

— Yhm — przytakuje i stara się na mnie nie patrzeć.

— To tam wyjechałaś... wtedy? — dopytuję ostrożnie, bo wiem, że zabroniła mi wracać do przeszłości.

— Tak. — odpowiada i wcale się nie złości.

Tam nie szukałem, choć byłem tam nie raz przez ostatnich pięć lat. Nigdy bym na to nie wpadł, żeby tam jej szukać. Głupek ze mnie.

— Byłem tam kilka razy, nie zdawałem sobie sprawy...

Zerka w okno.

— Wiem, byłam bardzo blisko... gdy płakałeś...

Jej słowa są jak piorun. Tylko raz płakałem. To niemożliwe.

— Że co? Nie płakałem! — zaprzeczam, choć to nieprawda i wbijam w nią wzrok, ale ona na mnie nie spogląda.

— Stałam za drzwiami w garderobie twojej matki. Słyszałam twój płacz. Widziałam cię na kolanach. — mówi bez emocji. Z satysfakcją. Udowadniając mi, że kłamię.

Patrzę na nią osłupiały. Po co mi to mówi? Chce mnie upokorzyć? Chyba bardziej już się nie da. Te pięć lat bez niej i w tej niewiedzy, że mam dziecko, jest wystarczającym upokorzeniem. Chcę ją posądzić o kłamstwo, ale niby skąd wiedziałaby o pokoju mojej matki i że jest w nim garderoba?

Naprawdę tam była? Na wyciągnięcie ręki? Za moimi plecami, gdy ja traciłem zmysły? Patrzyła na mnie? Wstyd mi przed nią, a jednocześnie jestem zły. Pozwoliła, żebym szalał z rozpaczy? Czy ona nie ma serca?

Przełykam gule w gardle. To niemożliwe. Jak bardzo ona musi mnie nienawidzić?

— Dlaczego na to pozwoliłaś?

— Nie chcę o tym rozmawiać. — ucina krótko i przytula Danny'ego do siebie mocniej.

Całuje go w czoło z czułością choć to, co mówi, brzmi szorstko. To granica dla mnie, a jego traktuje jak schron. To widać. Wtula się w niego jak w obrońcę, choć on ma ledwo pięć lat.

Nie ważne, że ja bym chciał z nią porozmawiać. Moje żądania i chęci są tu mało ważne. Wkurza mnie to, bo nie mogę się wytłumaczyć, usprawiedliwić. Wiem, że mógłbym próbować ją zmusić, ale wiem też, że gdy się za nim chowa, nigdy nie wygram. On zawsze będzie ważniejszy ode mnie i zawsze będzie jej schronem przede mną, w którym jej nie dosięgnę. To dziwnie boli. Zmajstrowałem jej dzieciaka jak bata na samego siebie. On jest jak mur nie do przebicia, a jej słowa są ostatecznością. Kończą rozmowę i przeszywają mnie na wskroś. Do kości. Do granic wytrzymałości. Mam ochotę wstać i wrzeszczeć. Tak jak wtedy przy łóżku matki! Czuję się taki bezsilny. Jest mi wstyd, że widziała mnie w takim stanie, choć byłem w nim przez nią. Czy ona o tym nie wie?

— Płakałem przez ciebie... za tobą... chciałem cię odnaleźć, a nie potrafiłem. Pękało mi serce.

Odwraca się szybko w moją stronę. Jej oczy otwierają się szeroko.

Nie wiedziała!

Kurwa! Niby skąd miała wiedzieć IDIOTO!

HEARTBURN 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz