Rozdział 1

656 28 13
                                    

    Wiedziałem że Storm jest ode mnie lepszy . Młodszy, silniejszy i co ważniejsze: dużo szybszy niż ja. Nie pptrafiłem za nim nadążyć. Narzucał zbyt wysokie tempo, któremu nie potrafiłem podołać. Z wyścigu na wyścig jego przewaga rosła a ja coraz bardziej oddalałem się od kolejnego Mistrzowskiego tytułu. W całej historii tego sportu nikt nie zdobył go aż osiem razy.
Ja planowałem być wyjątkiem.

Podczas tego pamiętnego wyścigu w Los Angeles zrozumiałem, że jestem już za stary na wyścigi i że moja kariera jest już praktycznie skończona. Nigdy w przeszłości nie przypuszczałem, że sprawy mogą obrać taki kierunek. Teoretycznie miałem jeszcze szansę go pokonać. Gdyby nie ta pieprzona opona to wszystko wyglądałoby inaczej.

Zupełnie inaczej.

Byłbym najwyżej rozczarowany przegraną. Moje życie nie zmieniłoby się na kolejne kilka miesięcy. Startując do wyścigu nie miałem pojęcia, że zaledwie kilka godzin później będę walczył o życie. Oraz tego że większość osób spisze mnie na straty i przymusową sportową emeryturę.

Kiedy człowiek przekroczy trzydziestkę, zaczyna wszystko inaczej postrzegać. Zwłaszcza jeśli od szkoły średniej jest kierowcą wyścigowym. Coraz więcej Twoich kumpli z toru odchodzi, ustępuje miejsca młodszym. Ty zastanawiasz się ile wyścigów wygrasz, ile Złotych Tłoków zdobędziesz, kiedy założysz rodzinę. Już dawno przestałem być gówniarzem, który nie widzi nic poza czubkiem własnego nosa. Przypadkowa wizyta na pewnym zadupiu zmieniła całkowicie moje życie i sposób postrzegania świata. Uświadomiła mi że po sezonie nie mam do kogo wracać, nikt na mnie nie czeka. Dziękuje losowi że tak się się stało. Dopiero wtedy dostrzegłem, że jestem strasznym człowiekiem. W całkiem obcym miejscu znalazłem dom, mieszkańcy po jakimś czasie zaczęli mnie traktować jak swojego, mimo iż na początku byłem dla nich niemiły.

Tamtego nieszczęsnego wieczoru chciałem wszystkim udowodnić, że dam radę wygrywać. Miałem jeszcze szansę by wyprzedzić mojego rywala w klasyfikacji generalnej. Od tej jednej wygranej zależała moja pozycja na resztę sezonu.  Nie potrafiłem pogodzić się z tym, że mogę kiedykolwiek przegrać, że ktoś może być lepszy ode mnie.
Na pewno nie Storm. Nie lubiłem go od samego początku, chociaż widziałem w nim dawnego, aroganckiego siebie. Chciałem pokazać mu jego miejsce w szeregu, jednak on okazał się zbyt cwany.
I przede wszystkim szybszy.

   Tor w Los Angeles zawsze mi sprzyjał. Wiązało się z nim wiele wspomnień. Zarówno tych dobrych jak i złych. Charakterystyczna pętla i wyjątkowa atmosfera stwarzana przez kibiców sprawiała, że kochałem wracać w to miejsce.
Podczas ostatnich dziesięciu lat wygrywałem każdy wyścig, który się tutaj odbywał. Miałem nadzieję, że w tym roku także mi się poszczęści.

Niestety tak się nie stało.
Pech dopadł mnie już na samym początku ponieważ start w moim wykonaniu był wręcz tragiczny. Już w pierwszym zakrecie straciłem cztery pozycje. Obrałem zły tor jazdy. Przez siedemdziesiąt pierwszych okrążeń trzymałem się głównie zewnętrznej krawędzi toru, jednocześnie próbując odpierać atakize strony przeciwników. Powoli piąłem się w górę. Starałem się jechać równym ale szybkim tempem, tak jak uczył mnie mój mentor. Liczyłem także na moją ekipę. Każda dodatkowa sekunda spędzona w alei serwisowej działała mi na nerwy. W głowie miałem już wszystko obliczone. Planowałem skrócić czas przejazdu o dwie sekundy. Było to trudne, ale nie niemożliwe. Miałem nadzieję wyprzedzić mojego rywala najpóźniej dziesięć okrążeń przed metą.
Było cholernie ciężko dogonić Storma. Wydawał się być mocno skupiony na torze. Jechał zadziwiająco równo, co nowicjuszom  rzadko kiedy się zdarza.  Z reguły przez kilka pierwszych wyścigów zamykają stawkę a ten gówniarz walczy ze mną o najwyższy stopień na podium!

Im bliżej mety, tym większą presję wywierałem na sobie. Na dwadzieścia kółek przed metą zjechałem po świeży komolet opon. Pit stop się przedłużył a ja nie mogłem pozwolić na jakąkolwiek stratę. Każda sekunda był dla mnie na wagę złota!
  - No dalej, McQueen! Dasz radę młodemu! Musisz się tylko skupić! - powtarzałem szeptem pod nosem mając nadzieję , że Luigi nie słyszy mojego zdenerwowania. Od tego wyścigu zależało naprawdę wiele. Musiałem udowodnić, że siedmiokrotny zdobywca Złotego Tłoka nie da się pokonać jak pierwszy z brzegu nowicjusz.

   Nagle usłyszałem niesamowicie głośny huk przedzierający się przez warkot silników. To przywróciło mi trzeźwe myślenie.

Wiedziałem co to oznacza...

Przekląłem pod nosem i desperacko wcisnąłem hamulec w podłogę, chcąc jakimś cudem odzyskać panowanie nad autem. Niestety zbyt duża prędkość zrobiła już swoje. Ogarnęła mnie panika. Straciłem całkowicie panowanie nad samochodem. Instynktownie obracałem kierownicą mając nadzieję, że jakimś cudem uda mi się wydostać z tego koszmaru. Jedyne co mogłem wtedy zrobić, to patrzeć jak niebezpiecznie szybko zbliżam się do betonowej bandy oddzielającej mnie od kibiców. Usłyszałem nieprzyjemny dźwięk zgniatanej blachy. Nagłe szarpnięcie pozbawiło mnie tchu i sprawiło, że zacząłem walczyć o każdy oddech, który z każdą chwilą stawał się coraz bardziej płytki. Miałem wrażenie, że pasy bezpieczeństwa miażdżą mi żebra.

Ostatnią rzeczą jaką pamiętam było kolejne uderzenie. Potem wszystko spowiła ciemność. Zanim to się stało, to jakimś cudem zdążyłem skrzyżować ręce na klatce piersiowej, aby przygotować się do kolejnego wstrząsu.

Musiałem na chwilę stracić przytomność, bo następne wydarzenia pamiętam jak przez mgłę. Ktoś wyciąga mnie z samochodu i delikatnie ściąga mi kask. Nie rozpoznałem tej osoby. Z oddali słyszałem rozpaczliwy krzyk Sally. Wołała moje imię. Chciałem jej odpowiedzieć, że wszystko w porządku jednak z mojego gardła nie wydobył się żaden dźwięk. Czułem się więźniem własnego, obolałego ciała.

W powietrzu unosił się zapach benzyny, palonej gumy oraz spalin. Gwar silników nagle zamilkł. Miałem wrażenie, że całe życie na torze nagle ucichło.

Ratownik medyczny coś do mnie powtarzał, jednak ja nie rozumiałem jego słów. Jakby mówił do mnie w innym języku. Zamknąłem na chwilę oczy.

Kolejny przebłysk. Chyba karetka. Czułem, że ktoś wkładał mi rurkę intubacyjną do gardła. Próbowałem stawiać opór. Bolało jak cholera.

- Wiem co czujesz Lightning. Nie jest to przyjemne, ale będzie Ci łatwiej oddychać - powiedział łagodnie lekarz nie przerywając zabiegu.

Strasznie kręciło mi się w głowie. Miałem wrażenie, że zaraz zwymiotuję. Czułem się gorzej jak na kacu. Nie wiedziałem co się wokół mnie dzieje. W dodatku ten potworny nasilający się ból...

Potem znów zapadła ciemność. Z trudem otworzyłem oczy. Moje powieki były zbyt ciężkie, ale dzielnie walczyłem aby nie zasnąć. Strasznie raziło mnie światło lampy padające wprost na moją twarz, więc powoli odwróciłem głowę. Na drugim końcu jasnego pomieszczenia dostrzegłem rozmazane sylwetki personelu medycznego, słyszałem czyjeś przytłumione głosy. Ktoś kilka razy powtórzył moje imię. Wokół panował chaos. Jakaś kobieta o gęstych siwych lokach nachylała się nade mną i zadawała mi pytania, których treści nie mogłem zrozumieć.
Młody mężczyzna w białym kitlu delikatnie chwycił mnie za lewy nadgarstek. Poczułem ogromny palący ból, ostatkiem sił napiąłem mięśnie. Cała ręka była mocno posiniaczona.Miałem wrażenie, że jest to kolejny koszmarny sen z którego zaraz się wybudzę.
Do drugiego nadgarstka miałem podłączoną kroplówkę. Skierowałem spojrzenie ku górze widziałem jak krople powoli spadają do rurki. Po raz kolejny poczułem senność. Miałem wrażenie, że chaos i krzyki zaczynają znikać. Przymknąłem na chwilę powieki, po czym nagle zaczęło robić się chłodno. Czułem jak moje serce bije coraz wolniej i wolniej a oddech staje się płytki i podejrzanie spokojny.

Więc tak wygląda śmierć?

After The Crash (Auta/Cars) Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz