Jennyfer przez cały tydzień chodziła podminowana, co oczywiście nie umknęło uwadze Caluma. Był całkiem spostrzegawczy jeśli chodziło o sprawy związane z szatynką. Zauważył także, że uciekała od jakiegokolwiek dotyku i ogrom czasu spędzała poza domem, pozostawiając go zdezorientowanego i nie mającego najmniejszego pojęcia, co się działo. Aż do wieczora w którym w końcu szatynka położyła się do łóżka zbyt wcześnie, mając nadzieję, że już dawno zasnął.
- Powiesz mi w końcu, co się dzieje – wymamrotał, kiedy ułożyła się obok niego. Podskoczyła w miejscu, myśląc, że spał.
- Ale przecież wszystko jest w porządku. Nie rozumiem, dlaczego pytasz – odparła bez namysłu. Naciągnęła kołdrę na nos i odwróciła się do Hooda plecami.
- Przecież widzę, że coś się dzieje, tylko jeszcze nie wiem co… Jenny, kociaku.
Szatynka nie mogła wydusić z siebie słowa. Próbowała zebrać kłębiące się myśli w logiczną całość, ale powiązanie końca z końcem było zdecydowanie ponad jej siły. Miała nadzieję, że Calum wkrótce odpuści, ale musiałaby go nie znać, żeby nie wiedzieć, że będzie uparcie dążył do celu.
Niewielka sypialnia została rozświetlona przez sztuczne światło niewielkiej lampki i dziewczyna wiedziała, że to jej koniec, bo przecież nie będzie umiała skłamać prosto w jego oczy.
- Albo mi powiesz albo się obrażę!
- Zachowujesz się jak dziecko!
Nie odezwał się do niej słowem, a jego czekoladowe oczy spoglądały na nią z wyczekiwaniem. Przeklęła w duchu, wiedząc, że to co miała zamiar mu powiedzieć może źle wpłynąć na ich związek. O ile będzie mowa o jakimkolwiek związku. Strach przed utratą Hooda zagnieździł się w jej myślach, odbierając resztki zdrowego rozsądku.
- Jestem w ciąży – wyszeptała niemal bezgłośnie.
- Co?
- W ciąży…
- Ale jak to?
- Na litość boską, Hood. W tym wieku powinieneś już wiedzieć jak się robi dzieci.
Jennyfer była na skraju łez, a Calum pokręcił głową z niedowierzaniem w to, co usłyszał. Szatynka była w ciąży. W ciąży. Z nim. Mieli mieć dziecko. To zdawało się być takie nierzeczywiste, nierealne.
- Calum, powiedz coś – poprosiła, z całej siły próbując się nie rozpłakać.
Bałagan, który zapanował w jego myślach, nie zmienił tego, co czuł do dziewczyny siedzącej obok. Pokochał ją nawet jeszcze bardziej – o ile to było w ogóle możliwe.
Ku wielkiemu zaskoczeniu brązowookiej podciągnął w górę jej koszulkę i opuszkami palców przejechał po odkrytej skórze brzucha, powodując dreszcze w okolicach kręgosłupa. Jego reakcja przeszła jej najśmielsze oczekiwania. Myślała, że zacznie krzyczeć, panikować, a on był spokojny. Jego ruchy były delikatne, jakby się bał, że mógłby jej wyrządzić jakąkolwiek krzywdę. Pocałunki, które składał na każdym centymetrze jej brzucha doprowadziły krew szatynki do wrzenia, ale za wszelką cenę nie chciała dać po sobie tego poznać.
- Cześć, mały człowieku. Ja wiem, że jeszcze mnie nie słyszysz bo jesteś za mały i te sprawy ale wiesz co… Ja już cię kocham. Tak jak twoją śliczną mamę, którą zaraz się zajmę. Powinna mi powiedzieć wcześniej, wiesz? Ale to nic. Mam nadzieję, że będziesz dziewczynką… Taką piękną jak mama. Znaczy lepiej by było gdybyś w ramach genetyki nie dostała mojego nosa, bo to byłoby okropne i daleko byś z nim nie zaszła…
- Och, Calum…
- Kocham cię, Jen.
Usta Caluma często wędrowały w stronę rosnącego brzucha szatynki. To zdecydowanie był jego ulubiony rodzaj pocałunków.
a.n/ zostały już tylko dwa pocałunki i trochę mi smutno
CZYTASZ
kiss me / cth
Fanficbo co może być lepszym wyznaniem miłości od pocałunków? (2) sweets // © niezgodna 2014