I

119 6 8
                                    

Widziałam tylko czerń i słyszałam krzyki otworzyłam oczy i zorientowałam się, że leże w trawie. Ból głowy nie dawał mi spokoju. Nie miałam bladego pojęcia jak się tam znalazłam, nie rozpoznawałam miejsca w którym leżałam rozglądałam się i zobaczyłam zrujnowane miasto, gdzieniegdzie mogłam zobaczyć dym. Wstałam otrzepałam się z trawy i piasku, moje ubrania były w strasznym stanie. Nagle siedmioletni chłopiec złapał mnie za rękę i powiedział tylko „Chodź". Jego czekoladowe, połyskujące oczy mówiły mi, że mogę mu zaufać oraz, że wie więcej niż mogłoby się wydawać. Nie zauważyłam go wcześniej próbowałam z nim porozmawiać ale chłopiec nie był skory do rozmowy.

-Gdzie mnie prowadzisz?-zapytałam.

-Tam wszystko zobaczysz-powiedział z spokojem.

Po drodze przyglądałam się mu, miał brązowe włosy, na twarzy był brudny jakby wyszedł z komina, na sobie miał dżinsy, równie brudne jak jego twarz, oraz bluzkę na długi rękaw w czarno-białe poziome paski.
Zakradliśmy się na górkę obok cmentarza czekały tam na chłopca inne dzieci w różnym wieku oraz szczenię labradora, wspólnie przyglądali się z spokojem. Z tego miejsca idealnie było widać co się dzieje, pozaziemskie maszyny i istoty wysokie na cztery metry w zbrojach strzelały do ludzi, z których zostawał tylko popiół, widok był niczym z apokalipsy. Wpatrywałam się w miasto jak zahipnotyzowana, nie spostrzegłam nawet jak dzieci zaczęły zbiegać z górki, zauważyłam je dopiero gdy już były przy samym końcu, nie mogłam ich zgubić ani zostać w tyle. Wzięłam labradora na ręce i ruszyłam za nimi, starając nie sturlać się z górki jak beczka, gdy już byłam na końcu po dzieciach nie było ani śladu, znikli mi z widoku. Widziałam tylko orszak istot idących w stronę miasta. Szłam za orszakiem nie zauważona, widziałam różne budynki wydawały mi się znajome, szłam zamyślona nie zwracając uwagi na niebezpieczeństwo, tak jakby świat wokół mnie nie istniał z transu wybudził mnie widok fioletowego portalu na ścianie budynku. Budynek miał kolor miętowy, kraty na oknach i drzwi były pod kolor, otaczał go mur z brązowymi płytkami, do sklepu prowadziła krótka dróżka z płytek oraz parę stopni schodków, na bokach ścieżki był biały płot, a za nim były sadzonki kolorowych kwiatów, po prawej stronie miał nawet oczko wodne. Przyglądałam się portalowi marszcząc brwi, próbowałam dojrzeć coś w jego głębi, nagle portal rozciągnął się i wynurzyła się z niego wielka dłoń w połyskującej fiolecie zbroi, odskoczyłam i schowałam się za drzwiami budynku, które lewo trzymały się na zawiasach, labrador wyskoczył mi z rąk i z piskiem uciekł przed siebie. Wyłoniła się z fioletowej otchłani trzymetrowa istota i mogłam zobaczyć nić oprócz jej sylwetki, słońce raziło mnie zbyt mocno. Gdy tylko istota zniknęła mi z widoku wybiegłam z budynku rozglądając się. Zobaczyłam jedną wielką panikę, samochody ustawione w rzędzie z wytłuczonymi szybami niemiłosiernie piszczały swoim alarmem. Kobiety z dziećmi z płaczącymi dziećmi na rękach uciekały w różne strony. Mężczyźni z siekierami i łomami rozwalali witryny w sklepach zabierając tylko najpotrzebniejsze przedmioty. Szczęście miałyby na pewno osoby z dużymi spiżarniami o ile coś z nich zostało. Biegłam przed siebie omijając ludzi, skręcając w różne ulice nie wiedziałam nawet gdzie biegnę po prostu biegłam. Dobiegłam do ulicy, gdzie ludzie już dawno opuścili swój domy, przycupnęłam tam na chwilę aby odpocząć, nagle ktoś mnie zaczepił.

-Podwieźć cię gdzieś maleńka?

Odwróciłam się w stronę głosu i zobaczyłam jak mężczyzna około czterdziestki, stoi przy dżipie. Miał na sobie białą koszulkę na ramiączkach tak zwaną „wpierdolke", szorty, tenisówki, okulary przeciw słoneczne i czapkę z daszkiem. W dłoni miał prawie skończonego papierosa.

- To mój ostatni w tym życiu- powiedział z głupim uśmiechem

-Nie, dzięki -odpowiedziałam krótko.

-Taka ładna dziewczyna jak ty musi być przez kogoś chroniona-rzekł po czym zaciągnął się ostatni raz i rzucił papierosa na ulice.

-Nie potrzebuje niańki, zejdź mi z oczu!-podniosłam głoś i dałam w moją wypowiedź tyle nienawiści ile mogłam.

Ruszyłam ponownie, wybiegłam poza miasto i zmęczona szłam ulicą, otaczały mnie pola i łąki, gdzieniegdzie była widoczna kępka drzew na polu, a czasem w oddali lasy. Doszłam do wioski, wszędzie było cicho, nie było widać nikogo, budynki były zrujnowane. Szłam główną ulicą, która szła prosto, nie było na niej nikogo, wolałam nie zapuszczać się w uliczki bo nie wiedziałam co tam znajdę i kogo tam znajdę. Mijając zakręty w uliczki wyobrażałam sobie, że skręciłam w tą, którą mijałam i po drodze napotykałam na spanikowanego rolnika, który zaskoczony i przestraszny zaatakował mnie siekierą. Szłam, aż znalazłam drogę do lasu, wejście było ogrodzone wysokim murem,  zardzewiała brama leżała obok oparta o mur. Szłam leśną  szeroką dróżką, napotkam pień, był on ucięty i pozbawiony gałęzi, być może stał w tym miejscu aby dalej nic nie mogło wjechać, bo ścieżka była tak szeroka, że może jakiej mniejszy samochód dał radę by przejechać. Od tego miejsca ścieżka rozwidlała się, stanęłam przed wyborem ścieżka główną lub skręcić w lewo. Wybrałam instynktownie główną ścieżkę  czułam, że kiedyś nią szłam. Znalazłam schronienie w zrujnowanym budynku, budynek był starym dworskim pałacykiem idąc do pierwszego pomieszczenia w prawo widać na ścianie ręcznie namalowaną postać czerwonego kapturka i kwiaty, być może to jest jedyny wizerunek człowieka jaki będę oglądać przez najbliższe lata. Przez parę tygodni nikt nie wszedł do lasu, nawet istoty, miałam szczęście, że istoty najwidoczniej nie zapuszczały się w rejony opuszczone przez ludzi. Zawsze wieczorem wybierałam się na tak zwane „Kitranie", zabierałam potrzebne mi rzeczy, które pozostawiali ludzie, oraz zabierałam owoce i warzywa z cudzych działek. Dostosowałam las do swoich potrzeb, poruszałam się na linach jak dzieci w małpim gaju albo Tarzan, często siedziałam na gałęzi jak wiewiórka i obserwowałam istoty, niestety nie znalazłam ani jednego mieszkańca wsi, ukrywają się albo istoty ich spopiołowały. Mam nadzieje, że ktoś przeżył oprócz mnie. Wróciłam tego wieczora do pałacyku, położyłam się w klasie gdzie była jeszcze dobra drewniana podłoga, położyłam na niej znaleziony koc i przykryłam się drugim.


W stronę światła [Zakończone!]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz