IV

46 2 0
                                    

Po obudzeniu dostrzegłam, że mam obrożę na szyi.  Obroża była cienka, zbudowana z małych kwadratów, zamek był na przodzie. Składał poziomej rurki z otworami na końcach, na samej rurce było też dużo dziurek, elementów do przesuwania i przycisków. Wyglądał jak dziwna układanka, próbowałam wsadzić pod nią palce, obroża nie ściskała, była elastyczna, nie mogłam podważyć jej na tyle by wsadzić całkiem dłonie i rozszerzyć ją i przeciągnąć nad głową, ci Derończycy wszystko przemyśleli. Miał właśnie wyjść ale nagle stanął i spojrzał za siebie w moją stronę.

-A bym zapomniał, czym wy się żywicie?, wy Eloreanie.

-Eloeranie?- nazwa była mi obca ale nie miałam problemu z jej wymową.

-No tak, na planecie Eloeran, mieszkańcy to Eloreanie.

-My inaczej mówimy na naszą planetę i na nas samych- wtrąciłam cicho pod nosem.

- Powtórz- rzekła stanowczo istota

-My inaczej mówimy na naszą planetę i na nas samych- odpowiedziałam głośniej, martwiąc się przez chwilę czy to nie było krzyknięcie.

- No to jak mówicie?- zapytał.

-My tą planetę nazywamy Ziemią, a nas ludźmi...ziemianami.

- Mam się zwracać do ciebie po twojemu?

- Mów mi Sara. Jak się nazywasz?

-Mów mi Elnis.

*

Na resztę dnia pozostawił mnie samą, zamkniętą w pomieszczeniu. Leżałam na plecach i patrzyłam się w sufit na małe świecące kropki, wyobrażając sobie, że właśnie patrzę na niebo. Zastanawiałam się, dlaczego ta rozmowa nie wyglądała inaczej, dlaczego jestem zamknięta w dziwnym pomieszczeniu, a nie przykładowo w niewoli i dlaczego mnie nie zabił. Miałam cały dzień na rozmyślanie, zaczęłam zastanawiać się nad tym co się wydarzyło i nad moimi snami. Muszę znaleźć Marka, dowiedzieć się kim jest i co wiedział, a zwłaszcza muszę się dowiedzieć kim była dla mnie Laura i ta kobieta i co z nimi się stało. Wiedziałam, że istota jest moim wrogiem, przecież najechali na moją planetę i zabili ludzi. Nie mogę z nim walczyć bo jestem sama, gdybym tyko spróbowała, reszta rzuciłaby się na mnie i byłoby już po mnie. Leżałam tak, aż w końcu zasnęłam.

*

Wieczorem było pusto na ulicach niż zawsze, zdecydowanie za pusto. Zbliżałam się do domu, przed podwórkiem zatrzymałam się i spoglądałam na niego, świeciło się światło w jej oknie, a ja czekałam, aż ktoś przejdzie obok okna i zobaczę zarys ciała, ale tak stałam i się nie doczekałam. Nic się nie działo, wiatr nie wiał, nie było słychać nawet owadów, wszytko jakby było martwe. Dom był jednorodzinny w białym kolorze z małym gankiem z kolumnami, specyficznym elementem było okrągłe okno w miejscu gdzie był strych, coś mnie do niego ciągnęło czułam, że muszę się tam dostać. Od razu jak się wchodziło były stare drewniane i skrzypiące schody, oraz barierki, rozpoznałam schody z mojego poprzedniego koszmaru. Obok schodów była framuga do drzwi, a wnętrzu pomieszczenia była kuchnia. Powędrowałam do pomieszczenia za kuchnią była to salon- jadalnia, zobaczyłam kanapę na której w śnie siedziałam z dziewczynką na kolanach, zaraz obok kanapy stał drewniany stół z krzesłami, jego wcześniej w snach nie widziałam. Na korytarzu były jeszcze jedne drzwi, ale nie zamierzałam do nich zaglądać ruszyłam na schody i zobaczyłam pokój dziewczynki, skradałam się na palcach powoli wyciągałam rękę do klamki, bałam się tego co tam ujrzę. Otworzyłam drzwi, zasłony były rozwiewane wiatr, który padał do pokoju uchylonym oknem, w pokoju zobaczyłam łóżko, półki z zabawkami i książkami, wielki kolorowy dywan. Rozglądałam się tak stojąc na środku pokoju i kręcąc się w okół własnej osi, nagle spojrzałam na sufit i zauważyłam, że w suficie są wcięcia tworzące prostokąt, a na środku prostokąta był uchwyt, nie dosięgałam do niego, więc stanęłam na krześle. Pociągnęłam za uchwyt do siebie powoli odsłaniając rozkładające się schody, nie mogłam otworzyć wejścia. Zeszłam z krzesła trzymając uchwyt i odsunęłam je pozwalając rozkładanym schody rozłożyć się do końca, zaczęłam po nich wchodzić, gdy weszłam na górę panowała ciemność. Ciemność zaczęłam się rozjaśniać, a ja zorientowałam się, że jestem na zewnątrz, spojrzałam za siebie i ślad po klapie zniknął. Ulica ta budziła we mnie lęk, była bardzo mało oświetlona, jedna lapa na środku. Przede mną było jeszcze jasno, patrzyłam w mrok szukając nie wiadomo czego, czegoś co nie powinno tam być, bo całe miasto było puste. Zaczęłam biec przed siebie, byłam już przy lampie, usłyszałam za mną szybko zbliżającego się psa i groźne szczekanie, biegnę ale nie przesuwam się. Obejrzałam się za siebie, a przerośnięty bokser jest coraz bliżej, a ja biegnę jak na bieżni cały czas w miejscu. Nagle obok mnie pojawiły się też inne psy, duże i małe, rasowe i kundle na łańcuchach wyłaniających się z ciemności, próbowały się wyrwać, ciągnęły do mnie i były blisko mnie, szczekały i próbowały mnie ugryźć. Nagle światło lampy zmieniło kolor na zielony i pojaśniało bardziej, a ja wreszcie mogłam przesunąć się do przodu, siła która pomimo ruchu trzymała mnie w miejscu zniknęła. Gdy tylko wbiegłam na ulicę po lewo, nastał dzień, zaczęłam słyszeć odgłosy koszenia i dzieci, kot spacerował po płocie usiadł i zaczął mi się przypatrywać, a ja znowu szłam po woli, obejrzałam się za siebie kiedy kot spojrzał za moje plecy. Za sobą nie widziałam nic, oprócz budynków w tajemniczym cieniu na przeciwko, słyszałam szczekanie tamtych psów, było przytłumione, a nie było ich widać. Szłam obok wysokiego płotu, patrzyłam pod nogi, światło słońca oślepiało mnie, zasłoniłam oczy dłońmi i w tedy obudziłam się.

W stronę światła [Zakończone!]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz