XI

16 1 0
                                    

Nasza misja była najtrudniejszą. Młodzi, niedoświadczeni rzuciliśmy się na głęboką wodę. Była nas piątka: Ja, Krei, Fenesier, Wimer, Koen. Naszym celem Banafren 11. Wimer wyposażył nas w czarne kombinezony, kierował nami z centrali, bezpośrednio ni uczestniczył w akcji. Kombinezony były tego samego rozmiaru, po ubraniu idealnie zaczęły dostosowywać się do kształtu ciała, były tak drugą skórą. Gruby materiał oparty na technologi, wykradzionej przez Wimera, testowany i udoskonalany. Broń, która czyniła cię doskonalszym. Na miejsce dotarliśmy ludzkimi kanalizacjami. Nie zostały one całkowicie zniszczone, pozostawiono je w celu przebudowania. Oczywiście naszym miejscem początkowym nie był Zindron, tylko centrala, mniejsza baza, której nie było by nam szkoda poświęcić w razie potrzeby. Kanalizacja nie pozwoliła nam znaleźć się bezpośrednio na terenie Banafrenu 11, ale pozowliła zbliżyć się do niego bez świadków. Przed budynkiem nie było żadnej formy ochrony, pole siłowe było niewidoczne. Pole przepuszczało tylko osoby, posiadające przepustki, gdy jeden z nich zbliżał się pole robiło w sobie wyrwę i zaraz po przejściu znikała. Wimer śledził przez wiele tygodni pracowników i zdołał poznać ich rutynę życia lepiej niż oni sami. Za 10 minut miał pojawić się pracownik. Wimer wybrał go, ponieważ nie posiadał rodziny, był gotów go poświęcić. Fensier w ciągu sekundy znalazł się za jego plecami, tuż przy jego ciele. Pracownik kątem oka spojrzał na Fensira i w tym momencie, Fensier załadował w jego ciało promień, pracownik upadł, tak jakby go wyłączył. Przeszukaliśmy ciało, przepustka była czipem wszczepionym między palce prawej dłoni. Czip pozwolił nam na szybkie przejście, a maskowanie pozwoliło nam na całkowitą niewidzialność dla oczu. Pracownicy jeździli maszynami, prowadzili lewitujące tace, a my w tym chaosie, unikaliśmy fizycznego kontaktu. Zakradliśmy się do środka, naszym celem było wykradniecie planów inkubatorów. Wszystko szło po naszej myśli, mijaliśmy zabezpieczenia lub je rozbrajaliśmy, unikaliśmy straży i pracowników, a to wszystko dzięki współpracy. Nadszedł moment wyjścia gdy nagle wszystko poszło się pieprzyć. Keri, była to najbardziej entuzjastyczna w śród nas z szerokim uśmiechem, a Inzy dodawał jej uroku. Nie znałem jej zbyt długo ale zdążyła mnie zauroczyć w sobie. Drobna istota z twardymi przekonaniami to cała ona, dziwiłem się że pod tą pokrywą nieśmiałości może kryć się taka siła. Gdy o niej myślę mam przed oczami scenę jak ją rozszarpują, ona wyciąga do mnie rękę, a ja nie mogę jej pomóc bo właz się zamyka. Mogłem odwrócić się iść biec dalej, mieliśmy mało czasu na ucieczkę. Każdy wiedział na co się pisze, spędzony razem czas na planowaniu zbliżył wszystkich do siebie, z pięciu osób niestety ona miała najmniej szczęścia. Mam wyrzuty sumienia bo wiem, że by ona po mnie wróciła jeżeli był bym na jej miejscu, zaryzykowałaby swoje życie aby mi pomóc. Wcześniej gdy byliśmy laikami i wracali ranni z misji ona otaczała ich opieką i troską. Pamiętam ją i jej jasno lazurowe oczy. Tamtego dnia, gdy mieliśmy się wycofywać, jej czujność została uśpiona, jej nogi zostały oblepione fioletowym glutem, nie mogła się ruszyć. Automatycznie włączył się alarm, a ona nie mogła się ruszyć, sektor zaczął się zamykać aby odciąć drogę ucieczki. Wszyscy biegi przed siebie, a ja stałem i oczekiwałem widoku jak z koszmaru, celowali do niej i już miała zostać rozstrzelona, gdy nagle usłyszałem pisk. W ostatniej chwili Krei, wysadziła się, aby nie mogli poznać naszej technologi kombinezonów. Wracając cały czas myślałem o jej lazurowych oczach, po powrocie do centrali, zdaliśmy raport i plany. Wimer ucieszony przekazał plany od razu do zaczęcia budowy. Spojrzał na nasze miny, gdy Koen powiedział mu o Krei, wyszedł bez słowa. Krei była dla niego jak córka, drugi raz stracił kogoś bliskiego.  Po akcji  zostały mi tylko zadrapania na ręce, wracając do domu, usłyszałem dziwny dźwięk udałem się do lasu. Coś ruszyło się i tak poznałem Sarę.

*

Mój sen był inny od wcześniejszych. Szłam polną drogą i doszłam do wioski, to była zupełnie inna wioska, nie znałam jej. Odwróciłam się aby wrócić, ale nie było za mną drogi tylko budynki, błąkałam się między nimi, aż w końcu natrafiłam na staruszkę z chustą na głowie i łysiejącego mężczyznę w ogrodniczkach, spojrzeli na mnie jak na intruza.

-Przepraszam, gdzie znajdę drogę powrotną z tej wioski?

- Musisz iść tą skręcającą w lewo drogą- Mężczyzna sięgnął po patyk i zaczął rysować w piasku.- Na samym końcu będą z trzy rozwidlenia one prowadzą wszystkie do tego samego miejsca.- Mężczyzna zamazał obrazek patykiem.

Poszłam przed siebie i rzeczywiście zobaczyłam rozwidlenia ale były to tylko ślady zrobione przez ciągniki w górce z piachu. Gdy tylko przeszłam przez górkę, moim oczom ukazała się ulica dwupasmowa z szerokim chodnikiem. Obróciłam się i stał za mną radiowóz przechylony na bok, poszłam pod drzewo przyjrzeć się samochodom zaparkowanym pod lasem. Nagle wypadł mi telefon z kieszeni z niską baterią na poziomie. Spojrzałam na ulicę i na obu stronach były budki z jedzeniem i pamiątkami. Przysiadłam do pewnej obszernej staruszki i chłopca ściętego na krótko.

- Przepraszam czy mogłabym pożyczyć telefon? Mam bardzo mało baterii, a muszę zadzwonić po rodziców, zgubiłam się.

- Możesz zadzwonić na komisariat.- Chłopiec skazał palcem budkę na chodniku, której wcześniej nie było.

Weszłam do środka i sięgnęłam po słuchawkę starego telefonu z kręconym kabelkiem i wykręciłam numer.

- Mamo?- W tym momencie obudziłam się.


W stronę światła [Zakończone!]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz