Rozdział Szósty.

42 5 0
                                    

Kayden

Wycie Mikiego, Davida zaniepokoiło nie tylko mnie, ale również resztę rodziny.
Przerywamy rozmowę i wychodzimy na zewnątrz, akurat gdy trzy wilki podbiegają pod drzwi domu. Zdziwiony patrzę na Mili, która od dawna nie przemieniała się.

- Zaatakowali nas! Luna została żeby dać nam czas, pomóż jej Kayden!

Zszokowany przemieniam się w locie i wołając watahę biegnę do miejsca, w którym ostatni raz widzieli Brendę. Zmartwiony i zdenerwowany biegnę co sił i klnę na strażników, którzy pilnują granic. Jak mogli pominąć intruzów?
Czuję kłócię w sercu i wiem, że Brenda jest ranna.
Wbiegam na polanę i jedyne co zauważam to dziewczynę, która leży cała zakrwawiona na ziemi, a wokół niej trzy martwe wilki.
Zmieniam się szybko i klękam przy niej, badając jej stan. Rany wcale nie zaczynają się goić, co nie pokoi mnie jeszcze bardziej, ponieważ powinny powoli się zaklepiać.

-Trucizna - mówi ojciec i również klnie- Cholera, czemu się nie przemieniła? - pyta się mnie, a ja patrzę na niego zdenerwowany.

-Ponieważ nie może - biorę ją na ręce i przyciągając do klatki piersiowej, biegnę w stronę watahy.

-Sophie! Każ lekarzowi przygotować salę, Bredna ma truciznę w organiźmie i nie może się goić. Szybko!

-O boże już biegnę - mówi i słyszę w jej głosie, że naprawdę już biegnie.

Wbiegam do kliniki i kładę ją na łóżku. Doktor każe mi wyjść z sali i przygotowuje się z inną kobietą do operacji.

-Kurwa!- wrzeszcze i ciągnę za swoje włosy. Jak mogło do tego dojść?! Jak mogłem nie dopilnować i nie dać jej bezpieczeństwa?! Jak?
Wszyscy wbiegają do kliniki i patrzą na mnie zmartwieni.
Nie pogodziłem się z nią. Nie sprawiłem, żeby mi wybaczyła. Nic dla niej nie zrobiłem. Nie traktowałem tak jak zasłużyła, a nieba powinienem jej uchylić. Opieram się o ścianę i zakrywam twarz. Nie ochroniłem jej.

- Tak bardzo przepraszam - podchodzi do mnie zapłakana Mili. Podnoszę głowę i patrzę zaskoczony na dziewczynkę- to ja chciałam wyjść. Gdybym wiedziała to nigdzie bym nie wyszła na prawdę. To znowu się stało, znowu te wilki - wybucha płaczem, a ja przyciągam ją do siebie i mocno przytulam.

-To nie jest twoja wina. To tylko i wyłącznie moja. To ja was nie ochroniłem- szepcze jej we włosy- jak to się stało? Pytam się patrząc na chłopców, którzy jak nigdy są spokojni, a na ich twarzach nie ma uśmiechu tylko zmartwienie.

- Przemieniliśmy się - zaczyna Miki- Luna nam pozwoliła, tak samo jak Mili. Po chwili dopiero usłyszeliśmy jak ktoś biegnie. Kazała nam uciekać i powiedziała, że kupi nam tyle czasu ile zdoła- łza popłynęła mu po policzku- przepraszamy powinniśmy ją chronić, ale gdy nie chcieliśmy użyła głosu luny.

-O boże - mówi głośno matka i zaczyna szlochać przytulając go do siebie.

- Dobrze, że wróciliście nas zawołać. W ten sposób ją uratowaliście dzieci. Gdybyście zostali, wszyscy byście zginęli- wtrąca się ojciec i przytula Davida. Chłopak wtula się w niego i przeprasza go.

Dwie godziny dłużą się niemiłosiernie, a ja wyrwałem już prawie wszystkie włosy z głowy. Wysłałem wszystkich do domu tłumacząc, że nie powinni tutaj tak długo siedzieć, a gorący obiad dobrze im zrobi. Dodatkowo Lucy pewnie się obudziła, więc potrzebuję psychologa.
Został tylko ojciec, który za moją prośbą próbuję dociec jak to się stało, że się przedarli. Wydałem jasne rozkazy, ale jednak ktoś musi ich dopilnować, a ja nie zamierzam się nigdzie ruszać.
Po pół godzinie lekarz wychodzi z gabinetu, a ja od razu wstaję.

Smak przeznaczenia Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz