Rozdział Dwunasty

48 3 0
                                    

Razem z Kaydenem, postanowiliśmy zacząć przygotowywać pokoik dla dzieci. Ściany są już pomalowane, więc postanawiałam na jednej z nich namalować drzewo. Z resztą właśnie to robię. Bo to Kayden siedzi na podłodze i próbuje skręcić jedno z dwóch łóżeczek.

-Cholera- klnie mężczyzna i odkłada śrubokręt.

-Co jest? - mówię i spoglądam na niego zaciekawiona- coś nie wychodzi?

-W końcu do tego dojdę - mruczy i dalej przegląda instrukcję obsługi. W końcu spogląda na mnie- Wszystko w porządku kochanie?

-Tak, czemu pytasz?

-Ponieważ malujesz tą gałązkę już od pięciu minut- mrugam szybko oczami.

-Zamyśliłam się - wyjaśniam i biorę trochę farby na pędzel.

-O czym? - dopytuje.

-A takie bzdety- wcale to nie były bzdety.

To siedziało w mojej psychice, a nie mogłam sobie z tym poradzić. Po raz pierwszy w życiu, miałam z tym problem.
Mężczyzna podchodzi do mnie i przytula się do moich pleców.

-Co się dzieje kochanie? Coś cię boli? Może coś się stało?

-Mówię, jest wszystko w porządku - odkładam pędzel na stołek- idę się przejść. Od tego zapachu jest mi nie dobrze.

Wychodzę z pokoju kierując się do jedynej osoby, która jest w stanie mi pomóc. Zaczynam sobie nie radzić, co ogromnie mnie nie pokoi tym bardziej, że za niecałe półtora  miesiąca mają urodzić się dzieci. Muszę być silna. Po prostu muszę.

Wychodzę do kuchni, gdzie właśnie krząta się w niej Liliana. Podchodzę do niej i mocno przytulam. Kobieta zaskoczona odwraca się w moją stronę i odwzajemnia uścisk.

- Co się dzieje kochanie? - mówi zmartwiona. Biorę głęboki wdech.

-Chcę z tobą porozmawiać, ale nie jak z matką tylko psycholog- kobieta wciąga gwałtownie powietrze i łapie mnie za rękę.

-Chodźmy do pokoju luny- mówi i kieruje nas w tamtą stronę.
Po chwili wchodzimy do pomieszczenia i siadamy na łóżku.

-Co się dzieje? - cały czas trzyma mnie za rękę.

-Ja... - nie mogę się wysłowić.

-Spokojnie - mówi ciepłym głosem i delikatnie głaszcze moją dłoń- możesz powiedzieć mi wszystko.

-Po prostu to co się wydarzyło, nie mogę o tym zapomnieć. Czuję się winna- przyznaję, a jedna łza wypływa mi z oka.

-Dlaczego tak czujesz?

-Nie mogłam nic zrobić - przyznaję - nie mogłam pomóc nam się wydostać. Nie mogłam go uratować, bo straciłabym jego i dzieci- zaczynam szlochać, a kobieta przytula mnie mocno do siebie.

-Dobrze zrobiłaś, że do mnie przyszłaś - głaszcze delikatnie moje włosy - ale nie możesz mówić, że nic nie zrobiłaś.

-Dlaczego? - mówię zdziwiona.

-Ponieważ dałaś nam czas. Czas na odbicie was- mówi patrząc mi prosto w oczy. Mrugam kilka razy zdziwiona.

-Nie prawda-wstaję- Nie mogłam go uratować. Cierpiał przeze mnie! To przeze mnie się nie bronił, ponieważ tam byłam! Gdyby nie ja, to nie byłoby całej tej sytuacji! Gdyby nie ja, po prostu nic by mu nie było! Widziałam to wszystko! I nie mogłam nic zrobić - szlocham.

-Musisz się uspokoić, ponieważ wataha czuje twoje zburzenie, gniew, smutek i zaraz tutaj przyjdą razem z Kaydenem-mówi kobieta i również wstaje, powoli do mnie podchodząc. Łapię się delikatnie za brzuch.

-Cierpiał, bo ja tam byłam. Mówiłam, że sprawiam same problemy i tylko wszyscy będą cierpieć!

-Bredna?! - Kayden wali do drzwi- co się do cholery dzieje?! - kobieta podchodzi do drzwi i otwiera je.

-Wyjdź Kayden i zostaw nas- mówi twardo.

-Nie dopóki nie dowiem się, co dzieje się z moją kobietą! - wrzeszczy i chce wejść, ale kobieta mu przeszkadza.

-Zostaw to mnie synu - mówi ostro - Wyjdź, potem o tym porozmawiamy.

Po chwili kobieta zamyka drzwi i wraca do mnie.

-Wdech i wydech Brenda - uspokaja mnie kobieta-Teraz wyraźnie mnie posłuchaj. To co się wydarzyło, nie jest absolutnie twoją winą. Słyszysz? - kiwam głową na zgodę - Kayden zrobił to, bo jego przeznaczonej i dzieciom groziło niebezpieczeństwo. Tak robią wilki. Kocha cię najmocniej na świecie i na pewno zrobiłby wszystko, co dla ciebie najlepsze.

Zakrywam dłońmi twarz i cicho płaczę.

-Słuchaj mnie dalej Brenda. Podnieś głowę i na mnie spójrz - mówi ostro, więc automatycznie ją unoszę- co zrobiłaś gdy zaatakowano ciebie Mikiego, Davina i Miki? Pytam się Brenda.

-Broniłam ich.

-Prawie przy tym ginąc prawda? - pyta. Kiwam potwierdzająco głową- powiedz to.

-Broniłam ich i prawie przy tym zginęłam, ale zrobiłabym to jeszcze raz.

-A co zrobił Kayden? - pyta dalej.

-Bronił mnie - jęczę.

-Dokładnie. Zrobił to samo, co ty Zrobiłaś dla dzieci. A ty robiłaś to, nie znając ich.

Przytakuje jej głową. Ma rację. Ona ma rację.

-Masz rację - odpowiadam. Kobieta rozluźnia się i wypuszcza powietrze. Przyciąga mnie mocno do siebie.

- Nie masz pojęcia, jak mnie wystraszyłaś kochanie. Bałam się, że nie opanuje twoich emocji - wzdycha.

-Nie wiem co się ze mną działo- przyznaję i głaszcze się po brzuszku, z którego widać uderzenia małych stopek, oraz dłoni. Uśmiecham się na to uczucie.

-Miałaś atak paniki i strasznie się przy tym obwiniając- odpowiada kobieta - A teraz uspokój mojego syna, bo zaraz wydepcze ścieżkę na korytarzu.

Kiwam głową, zgadzając się i po chwili otwieram drzwi. Blondyn wpada od razu, łapiąc mnie w ramiona i mocno do siebie przytulając. Oddaje uścisk.

-Przepraszam - mówię mu do ucha.

-Nie masz za co skarbie, tylko następnym razem przyjdź do mnie i porozmawiaj, a nie tłumisz to wszystko w sobie- daje mi reprymendę, a ja uśmiecham się z jego słowotoku. Jak zawsze uroczy- No i złożyłem to cholerstwo - parsklam śmiechem i całuję go prosto w usta.

Kolejny miesiąc minął zadziwiająco szybko. Byłam spokojna emocjonalnie, Kayden jak i reszta rodziny wspierali mnie jak tylko mogli, a dzieci pchają się na świat zadziwiająco szybko. Ich częste ruchy uświadamiają mnie, że pojawią się szybciej, niż termin mówi.

Wszystko układa się dobrze, nie ma żadnego ataku, ale boję się, że to tylko cisza przed burzą.
Siedzę w bujanym fotelu, w pokoju, przygotowanym dla dzieci i oglądam nasze dzieło. Pokoik wygląda olśniewająco! Dwa piękne łóżeczka, a nad nimi woale. Białe mebelki zapełnione książkami i zabawkami. Nie mogę się doczekać, aż w końcu będziemy mogli usypiać tu maluchy.

-Szukałem cię - mówi Kayden i kuca przede mną, głaszcząc brzuszek. Wyglądam jak ogromna beczka, a ruchy mam tak zwolnione i mozolne, że nawet żółw by mnie wyprzedził!

- Uciec to ci nie ucieknę - śmieje się i głaszcze go po policzku.

-Nie pozwoliłbym Ci na to - uśmiecha się łobuzersko i całuję w brzuch. Krzywię się lekko, na delikatny skórcz- co jest?

-Nic kochanie - uśmiecham się - idziemy coś zjeść?

Kiwa głową zgadzając się i otwiera przede mną drzwi. Na schodach przystaję na chwilę. Ten skórcz był wyjątkowo mocniejszy, niż wcześniejsze.

-Bree? - pyta mężczyzna. Ruszam dalej schodami, ale przy samej końcówce lekko się garbię.

-Cholera - Syczę.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: May 26, 2021 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Smak przeznaczenia Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz