Epilog

1K 46 44
                                    

Syriusz

Chodziłem po lesie i rozglądałem się na wszystkie strony, próbując wypatrzeć gdzieś Remusa.
Byłem troche zdezorientowany, bo nie wiedziałem gdzie się znajduje i musiałem w końcu przyznać, że się zgubiłem.
Nagle, zobaczyłem lekkie światło.
Oznaczało to, że niedaleko mnie jest jakaś polanka, gdzie przez mniejszą ilość drzew prześwituje światło słońca i gdzie będzie można zobaczyć gdzie się jest.
Przyspieszyłem kroku, oświetlając sobie droge różdżką aż nagle, poczułem, że się o coś potknąłem i runąłem jak długi na ziemie.
Przy upadku, zrobiłem sobie dziure w spodniach i zdarłem troche kolano, ale teraz wogóle nie myślałem o bólu.
Teraz liczyło się tylko to, żeby jak najszybciej znaleźć Remusa.
Gdy się podniosłem i otrzepałem, zdałem sobie sprawę, że znajduje się na jakiejś polanie.
Odetchnąłem z ulgą, bo myślałem, że źle skręciłem i postanowiłem rozejrzeć się po tej małej polence.
Gdy po pięciu minutach przeszedłem polane wzdłórz i wszerz i zdałem sobie sprawę, że tutaj Remusa nie ma, postanowiłem troche odpocząć i przemyśleć, gdzie teraz mam iść, bo naprawdę nie wiedziałem, gdzie mógłbyć Luniek.
Usiadłem pod drzewem i zrezygnowany zacząłem żucać jakimiś kamieniami w drzewo, które było naprzeciwko mnie.
No gdzie on może być. Na pewno gdy się zorientował, że jest pełnia to pewnie gdzieś się ukrył w tym lesie.
Zastanawia mnie tylko, dlaczego tak wył. A może... Może ktoś go zaatakował?! Nie... To niemożliwe. Kto by miał w końcu go atakować... Myślałem żucając kamieniami o to drzewo.
Nagle, gdzieś niedaleko usłyszałem dźwięk kopyt.
Przestraszony stanąłem na równe nogi i z różdżką w gotowości, nasłuchiwałem, skąd dobiega ten głos. Wtedy odgłos kopyt stał się jeszcze głośniejszy i nagle, zza drzew wybiegł Centaur.
Przerażony potknąłem się o coś i upadłem.
Patrzyłem na tego Cenatura z dołu a on wyglądał na groźnego.
Miał zadrapania na ciele i twarzy, co wydało mi się dosyć dziwne, bo te rany nie wyglądały jakby zadał je drugi Centaur tylko jakieś inne zwierze.
- Co tutaj robisz, człowieku?! - spytał doniośle Centaur.
Ja od razu wstałem i trzymając różdżke wycelowaną w Centaura powiedziałem :
- J-ja... Ja, szukam mojego przyjaciela - odparłem troche się jąkając.
- Ach to dobrze. Wybacz moją nieufność, ale wczoraj w nocy miałem dosyć nieprzyjemną walke z pewnym wilkołakiem, który zaczął defastować ten las. Dlatego, jestem taki niespokojny... - rzekł Centaur i zarżał.
Na jego słowa stanąłem jak wryty.
On mówił o Remusie!
- Zaraz... Jaki wilkołak? W sensie... Wiesz może co to był za człowiek, przemieniony? - spytałem.
- Nie wiem, co to był za człowiek, ale się na mnie poprostu żucił. Oczywiście go pokonałem. Ale jeśli patrzeć na jego nieumiejętny styl walki, to musiał to być jakiś nastolatek. Bardzo go pokiereszowałem i gdzieś w krzakach chyba leży. Oczywiście nie chciałem go tak poranić, ale poprostu się broniłem. A z resztą... Co cię to obchodzi, młody człowieku? - odparł Centaur przyglądając się mi.
Ja opuściłem różdżke, bo zdałem sobie sprawę, że on naprawdę mówił o Lunatyku.
- Eee... Uznajmy, że poprostu ten Wilkołak... To jest właśnie ten mój przyjaciel, którego szukam... Czy mógłbyś... Mógłbyś mi pokazać, gdzie go wczoraj w nocy zostawiłeś...? - spytałem niepewnie.
- Oczywiście. Choć za mną - powiedział po chwili ten Centaur i gestem ręki pokazał, że mam za nim iść.
Potem zaczął biec przez las a ja próbowałem dotrzymać mu kroku.
Gdy po jakiś 10 minutach w końcu stanęliśmy, okazało się, że znaleźliśmy się na kolejnej małej polance.
Dysząc stanąłem i rozejrzałem się, ale nigdzie nie mogłem dostrzec Remusa.
Tymczasem Centaur rzekł :
- Wczoraj gdy się biłem z tym twoim 'przyjacielem' to on upadł tutaj. Zostawiłem go tak i odeszłem.
Ten wilkołak nie bił się aż tak źle, dlatego też zrobił mi jakieś rany. W każdym razie... Już cię tu zostawie. Bywaj, młody czarodzieju - po tych słowach, Centaur odbiegł stamtąd skąd przybył, zostawiając mnie samego.
Spojrzałem na miejsce, które Centaur wskazał i podeszłem bliżej.
Ku mojemu zdziwieniu, on naprawdę tam leżał.
Gdy zobaczyłem go tam, całego we krwi i w ranach aż mi serce pękło a łzy same poleciały mi z oczu.
Jego oddech był płytki i widać było, że Luniek był ledwo żywy.
Miał postrzębione ubranie i o wiele więcej ran na twarzy i ciele niż zwykle.
Było mi go bardzo żal, bo wyglądał naprawdę żałośnie.
Przerażony, wyciągnąłem Remusa stamtąd i wziąłem go na ręce.
Leżał bezwłdnie i wyglądał na nieżywego a jego rany krwawiły.
Zabiore cię stąd. Nie pozwole ci umrzeć! Pomyślałem.
Od razu zacząłem biec przez las, oczywiście uwarzając na Remusa, by go nie jeszcze bardziej nie skaleczyć ostrymi gałęziami.
Po jakiś 20 minutach udało mi się dobiec do końca lasu (nawet nie wiedziałem jak mi się udało nie zgubić) i wybiec na zewnątrz.
Stanąłem przed lasem i lewą ręką (którą aż tak nie podtrzymywałem Remusa), posłałem w niebo czerwoną smuge światła, która oznaczała coś w rodzaju sygnału ostrzegawczego i znaczyła, że James, Lily i Peter powinni tu natychmiast przyjść.
I rzeczywiście, po jakichś 15 minutach z Zakazanego Lasu wybiegli chłopaki i Lily.
Peter i James byli cali w liściach i gałązkach a Lily cała zdyszana wybiegła najszybciej z całej trójki.
Stałem naprzeciw nich i trzymałem Remusa, który naprawdę wyglądał jak nieboszczyk.
Łzy ciekły mi z oczu, ale ja naprawdę w tamtej chwili byłem bardzo zrospaczony i ledwie wyczuwałem oddech Remusa, który z każdą chwilą stawał się coraz bardziej nikły.
Lily przerażona tym widokiem aż zakryła usta i z jej oczu też pociekły łzy, podobnie wsumie miał też James i Peter.
- C-czy... On.... Nie żyje...? - wykrztusił z siebie w końcu James.
- J-jeszcze żyje... Ale... Ale ledwo... - powiedziałem, przez łzy.
W tamtej chwili nikt nie wiedział co powiedzieć, aż w końcu Lily rzekła :
- Musimy.... Musimy go zabrać do Skrzydła Szpitalnego...! - po jej słowach, od razu przystąpiliśmy do działania.
Ruszyliśmy czym prędzej do zamku i już po 15 minutach szliśmy korytarzem Hogwartu w stronę Skrzydła Szpitalnego.
Ludzie się dziwnie na nas patrzyli, bo w końcu ja trzymałem ledwo żyjącego Remusa na rękach z ranami na całym ciele i ledwo powstrzymywałem łzy, ale to co myśleli o mnie inni ludzie, nie miało teraz żadnego znaczenia.
W jakieś 10 minut doszliśmy do drzwi Skrzydła Szpitalnego i weszliśmy bez wachania do środka.
Od razu znaleźliśmy Panią Pomfray, która krzątała się przy kogoś łóżku i ja powiedziałem :
- Pani Pomfray! Mamy nagły przypadek! Remus... On... Ledwo żyje! Ledwo oddycha! Prosze mu pomóc! - dosłownie wrzeszczałem z przerażenienia, bo puls Remusa stawał się coraz słabszy.
Pani Pomfray od razu się do mnie, chłopaków i Lily odwróciła i widząc Lunatyka aż się przeraziła.
- O mój Boże! Co mu się stało?! Połóż go tu, natychmiast! - powodziała pielęgniarka, wskazując wolne łóżko.
Położyłem pośpiesznie Remusa we wstakazanym miejscu a Pani Pomfray od razu zaczęła się nim zajmować.
- A teraz powiec mi, co mu się stało?! - spytała pielęgniarka.
Na początku, byłem za bardzo zdenerwowany by odpowiedzieć na pytanie Pani Pomfray i nawet zdawało się, że wogóle tego pytania nie usłyszałem, ale w końcu odparłem :
- Emm... On jest... Jest Wilkołakiem... I w czasie przemiany... Walczył z Centaurem... - postanowiłem powiedzieć prawde, bo miałem już dosyć kłamstwa.
- Ach no tak... To ten Wilkołak, o któryk mi kiedyś mówił Dumbledore... Dobrze, a teraz wyjdźcie stąd, bo potrzebuje spokoju - odezwała się Pani Pomfray i wypchnęła nas ze Skrzydła Szpitalnego.
W tej chwili mnie zamórowało.
Ona o wszystkim wiedziała... Ale... Jak?! Mówiła, że Dumbledore jej o tym powiedział... Pewnie to ona go leczyła zanim my się o tym dowiedzieliśmy i przejeliśmy pałeczke... Oby było z nim wszystko dobrze...
Pomyślałem i stanąłem pod ścianą wraz z chłopakami i Lily, przecierając twarz rękawem, by zetrzeć resztkę łez i spóściłem głowe, rozmyślając nad tym wszystkim.
Po jakiś 10 minutach drzwi Skrzydła Szpitalnego się otworzyły a Pani Pomfray krzyknęła, że możemy wejść.
Jak najszybciej wbiegliśmy do Skrzydła i stanęliśmy przed łóżkiem Remusa.
Chłopak leżał podłączony pod jakieś dziwne urzodzenie a jego klatka piersiowa ledwo się ruszała.
Pani Pomfray podeszła do jego łóżka i postawiła jakieś leki na jego szafce nocnej a następnie zwróciła się w naszą stronę.
- Miał wielkie szczęście. Ledwo co przeżył i gdybyście z nim przyszli pięć minut później to byłoby z nim bardzo źle.
- A... Ile będzie tak leżał...? - spytał James, bo ja nie mogłem z siebie wydusić ani jednego słowa.
- No cóż... Nie chce was jeszcze bardziej zdołować, ale Remus jest w bardzo ciężkim stanie i... Musiałam go uśpić - odparła pielęgniarka.
W tej chwili, moje serce się już doszczętnie rozpadło.
- Ale... Jak długo będzie uśpiony...?- spytałem, bojąc się odpowiedzi.
- Myśle, że może tu nawet poleżeć dwa miesiące. Przykro mi - powiedziała Pani Pomfray i odeszła.
Patrzyłem wraz z Jamesem, Peterem i Lily, na Remusa i nie mogłem wprost uwierzyć, że będzie tak leżał jeszcze dwa miesiące.
- To wszystko to moja wina... Gdybym się z nim nie pokłócił... - zacząłem się obwiniać i znowu łzy poleciały mi z oczu.
Podeszłem bliżej łóżka Remusa, usiadłem obok niego na krześle i spojrzałem na jego spokojną i  poranioną twarz, która wyglądała jakby Luniek tylko spał.
Jednak wiedziałem, że mimo, że tylko spał, to tak naprawdę cierpiał.
- Przepraszam... Tak bardzo cię przepraszam, Remus! Nie chciałem, żebyś tu trafił! Nigdy tego nie chciałem! Gdybym mógł teraz cię przeprosić i... Przytulić... Oddałbym za to wszystko! Tak bardzo chciałbym teraz cofnąć czas, żeby to się nigdy nie wydarzyło! - zacząłem dosłownie nad nim płakać co wyglądało bardzo żałośnie, ale nie miało to dla mnie teraz żadnego znaczenia.
Nagle poczułem, czyjąś ręke na moim ramieniu.
- Syriusz, to nie jest twoja wina.
Ja i Peter też nawaliliśmy. Przecież nie mogliśmy przewidzieć, że tak to się skączy. Musimy być dobrej myśli i... I liczyć na to, że po tych dwóch miesiącach, gdy Remus stąd wyjdzie, to wszystko będzie tak jak dawniej - powiedział James.
- Masz racje... Trzeba wierzyć, że jak on stąd wyjdzie to... Wszystko będzie po staremu... Dziękuje wam... Dziękuję, że przy mnie jesteście przy tych trudnych dla mnie chwilach. Jesteście najlepsi! - powiedziałem patrząc na chłopaków i Lily.
Potem znowu zwróciłem się do Remusa.
- Wytrzymasz te dwa miesiące. Wierze w to! - powiedziałem, naprawdę w to wierząc.
Potem nasza czwórka musiała wyjść ze Skrzydła Szpitalnego na lekcje.
Niechętnie porzegnaliśmy się z Remusem i wyszliśmy na korytarz, udając się w strone sali do Eliksirów, gdzie mieliśmy mieć lekcje, ale wcześniej poszliśmy do naszego Dormitorium i wzieliśmy książki...
Mijały dni.
Codziennie po lekcjach ja wraz z chłopakami i Lily chodziliśmy do Skrzydła Szpitalnego i dotrzymywaliśmy Remusowi towarzystwa do późna.
Mimo, że staraliśmy się zachowywać spokój, to i tak ja i chłopaki czuliśmy się winni, bo to w końcu my się odwróciliśmy od Remusa.
Lily, nie miała takiego problemu, ale widać było, że się bardzo martwi o Lunatyka.
Do tego ja... Zacząłem coś czuć do Remusa.
Przez to całe zdarzenie z Centaurem i tym, że Luniek mógł umrzeć... Bardzo mnie to zabolało, gdy widziałem go takiego słabego... I do tego to była moja wina.
Zrozumiałem... Że zawsze chodziło o Remusa... Zawsze to chodziło o niego!
Gdy spotykałem się z dziewczynami, to z żadną nie czułem tej więzi, jaka łączy mnie i Remusa.
Ta więź... To przyjaźń.
On zawsze był przy mnie, a ja się od niego odwróciłem...
Za to on wyznał mi miłość... I wtedy do mnie dotarło, że czuje do niego to samo...
Chciałbym mu to teraz wszystko powiedzieć. Ale wiem, że nie moge.
Jednak, poczekam te dwa miesiące i wtedy....
Wyznam mu miłość... Tak jak on, wyznał ją mnie...

Kiedy wzejdzie księżyc... ~ Wolfstar ️✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz