#10 Amelia

3.3K 152 4
                                    

 
Miłego czytania kochani 😘

— Amelio, jest coś, o czym chciałbym Ci powiedzieć, ale nie mam pojęcia jak zacząć. – Zaśmiał się nerwowo Pan Taylor.

— Najlepiej od początku dziadku – odezwał się nagle Nataniel, miałam wrażenie, że celowo podkreślił ostatnie słowo.

   Odruchowo spiorunowałam go wzrokiem. W sumie to samo chciałam powiedzieć, oczywiście bez słowa „dziadku”. Czy on musi tu siedzieć? Zaczęłam nerwowo się kręcić, nie miałam pojęcia o co chodzi i to mnie denerwowało coraz bardziej. Pierwsza moja myśl to taka, że pewnie wystawi mi kolosalny rachunek za wezwanie lekarza.

— Proszę mówić – powiedziałam łagodnie, chciałam mieć to już za sobą.

  Staruszek wstał i zaczął krążyć po pokoju w kółko. Czekałam w ciszy.

— Może poczekasz kilka dni? – spytał Nataniel, wnikliwie obserwując chodzącego staruszka.

— Nie, to nic nie pomoże im szybciej będzie wiedzieć tym lepiej.

— Jesteś tego pewien?

Halo, ja tu jestem! Chciałam krzyknąć.

— Nate, jedź do biura, zadzwonię do Ciebie później. Tylko proszę cię ani słowa Davidowi. Sam mu wszystko wyjaśnię jak wróci.

  Ughh, siedziałam obserwując wszystko z boku i miałam ogromną ochotę stąd uciec.

— Jak chcesz – burknął sztywny i szybkim krokiem wyszedł z pokoju.

  Rzucił mi po drodze długie spojrzenie, które hardo wytrzymałam. Ten człowiek działał na mnie irytująco. Chcąc nie chcąc odetchnęłam z ulgą.

— Panie Taylor, proszę usiąść i powiedzieć co się dzieje – odezwałam się cicho.

   Staruszek spojrzał na mnie i się zawahał. Wyciągnął jakąś kopertę z kieszeni i położył ją na stoliku przede mną. W końcu zdecydował się usiąść koło mnie.

— Amelio, coś Ci teraz opowiem, ale proszę nie przerywaj mi, na pytania przyjdzie jeszcze pora. – Przytaknęłam jedynie i czekałam.

   Pan Taylor wziął głęboki oddech, jak by szykował się na jakąś dłuższą opowieść. Byłam zaintrygowana i jednocześnie przerażona.

— Pamiętasz zapewne jak mówiłem Ci że znałem twoją mamę, wiele lat temu. – Znowu przytaknęłam. — W dniu, gdy Cię postrzelono, wpadłaś na mnie pod biurowcem. Gdy spojrzałem na Ciebie wydawałaś mi się dziwnie znajoma. Wiele godzin przyglądałem się tobie, gdy leżałaś nieprzytomna w szpitalu, ale wtedy widziałem twoją matkę, jednak jedna sprawa nie dawała mi spokoju. Mianowicie twoje oczy, wydawały mi się jeszcze bardziej znajome, długo się nad tym zastanawiałem. Podczas operacji oddałem dla ciebie krew. Przez następne dni, szczerze mówiąc zapomniałem o tym. Dopiero jak się obudziłaś i mogłem z tobą porozmawiać, przypomniałem sobie o tym. Pytałem się o twojego ojca, mówiłaś, że go po prostu nie masz. Prosto ze szpitala wróciłem do domu i zacząłem łączyć fakty. W moim gabinecie stoi zdjęcie mojego syna. Wpatrywałem się w nie wiele godzin. Wtedy odkryłem, dlaczego twoje oczy są mi takie znajome. Druga sprawa, masz rzadką grupę krwi, tak samo jak mój syn. Zaczęłam szukać w starych księgach firmy, kiedy dokładnie twoja mama zrezygnowała z pracy. Było to 16 lutego 1997 roku. Niecałe 6 miesięcy przed twoimi narodzinami. Musisz mi wybaczyć to co zrobiłem, jednak nie mogłem tego tak zostawić, musiałem mieć pewność. Bez twojej wiedzy, gdy robili Ci badania poprosiłem mojego starego przyjaciela, a twojego lekarza, by przeprowadził testy DNA. Wczoraj odebrałem wynik, który wskazuję w 99,9%, że jesteś moją wnuczką. – Pan Taylor zamilkł obserwując moja reakcje.

  Serce waliło mi tak, że jego echo odbijało mi się w uszach. Nie wytrzymałam.

— To są jakieś cholerne żarty? Mało śmieszne proszę Pana. – Wstałam z kanapy i ruszyłam w stronę wyjścia.

— To nie są żarty Amelio, tu jest na to dowód. – Przystanęłam, ale się nie odwróciłam.

  Stałam w miejscu ze spuszczoną głową, w moich oczach zbierały się hektolitry, które szukały ujścia. Mój mózg pracował na najwyższych obrotach w koło powtarzając wypowiedz Pana Taylora. Nie dam rady. To nie może być prawda. Mama by mi powiedziała, gdyby mój ojciec mieszkał w tym samym mieście. Prawda?

— Chce wrócić do domu – szepnęłam ze ściśniętym gardłem.

— Dobrze, mój szofer czeka przed domem, by Cię odwieść. Twoja torba jest już w samochodzie.

— Dziękuję – powiedziałam resztkami sił i ruszyłam do wyjścia.

   Nie mogłam a tym bardziej nie chciałam tu zostać. Byłam w takim stanie, że nawet ból brzucha mi nie przeszkodzi w wydostaniu się stąd. Minęłam jadanie, w holu przy drzwiach wsunęłam stopy w moje trampki, nie zważając na to, że zagięłam napiętki i wyszłam na zewnątrz. Niebo zasnute chmurami zwiastowało tylko jedno, będzie padać. Dostrzegłam mężczyznę, tego samego, z którym jechałam wczoraj. Stał przy otwartych drzwiach czekając aż podejdę.

— Panienko Evans – odezwał się, gdy do niego podeszłam.

   Nie byłam w stanie się odezwać, opuściłam wzrok i w ciszy wsiadłam do samochodu, dostrzegając swoją torbę na siedzeniu. Gdy drzwi się za mną zamknęły, chciałam ryczeć i krzyczeć jak małe dziecko. Jednak zostałam cicho, jedynie po moich policzkach płynęły łzy. Samochód ruszył, z głośników cicho grała muzyka klasyczna. Ja wpatrywałam się tępo w okno, budynek za budynkiem migały szybko. Już nie starałam się utrzymać emocji w ryzach. Nie przejmowałam się kierowcą siedzącym z przodu. Wszystko zasadniczo miałam w głębokim poważaniu. Chciałam tylko wrócić do domu i wtulić się w swoją poduszkę.

  Nie wiem ile czasu minęło odkąd wyjechaliśmy ale za oknem zaczęłam rozpoznawać dobrze znaną mi już okolice. Niemalże westchnęłam z ulgi. Odwróciłam się i z bocznej kieszeni torby wygrzebałam klucze. Gdy samochód zaczął zwalniać pod moją kamienica pewnie chwyciłam rączkę mojego bagażu czekając na odpowiedni moment. Jak tylko auto stanęło mruknęłam ciche podziękowanie i wysiadłam nie zważając na mężczyznę. Krzywiąc się i sapiąc niczym lokomotywa stanęłam przed drzwiami i drżącą ręką usiłowałam wcisnąć klucz do zamka. Po którejś z kolei próbie wreszcie udało mi się dostać do klatki. Zamknęłam za sobą główne drzwi i wyciągnęłam głośno powietrze. Ruszyłam do swoich drzwi, które też nie było mi łatwo otworzyć. Gdy znalazłam się już w swoim mieszkaniu, zamknęłam wszystkie możliwe zamki, torbę rzuciłam na ziemię. Zsunęłam trampki z nóg i weszłam do salonu.
  
   Stanęłam przy kanapie i wzięłam z niej jedna z poduszek. Przyłożyłam ją do twarzy i zaczęłam krzyczeć ile sił w płucach. Chciałam się pozbyć całej frustracji, smutku i przerażenia. Ignorowałam palący ból, który tym wyczynem spowodowałam. Nie wiem ile tak się darłam, ale skończyłam dopiero wtedy, gdy moje gardło odmówiło współpracy. Zrezygnowana położyłam się na kanapie i zamknęłam oczy.

Dziękuję za wasze wsparcie 🙈 zostawcie po sobie ślad. Trzymajcie się zdrowo 😘😘
A.

Przyszłość, która nadejdzie Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz