Rozdział 6

115 5 0
                                    

Muszę wstać wcześnie rano, żeby zostało trochę czasu na zebranie się. Tym razem ja robię śniadanie. Nie robię nic na drogę, bo wiem, że i tak wstąpimy na maka. Mateusz jest w łazience. Pewnie znowu wylewa hektolitry perfum. Tyle razy mu powtarzałam, żeby tego nie robił. Ale mnie nie słucha. Kiedyś tego pożałuje...
***
Droga wiedzie nas przez lasy i puste wsie. Na niebie pojawiły się chmury, nie widać ani jednego promienia słońca. W oddali widzę jakieś pagórki.
Nie rozmawiamy. Jedziemy w milczeniu. Nie czerwonym Ferrari, bo bylibyśmy za bardzo rozpoznawalni. Upewniam się, że wzięłam ze sobą rękawiczki i broń. To dwie najważniejsze rzeczy. Rękawiczki- żeby nie zostawić śladów, broń- żeby się bronić.
Czekamy.
Przyszła informacja, że transport izraelski przekroczy granicę polsko- białoruską w niestrzeżonym miejscu. To dobre dla nas: żadnych strażników, żadnych świadków, puste pole.
- Po jakiemu ja mam do nich gadać?- pytam z nudów.
- Po izraelsku.
- Nie znam tego języka.
- To mamy problem, bo ja też nie.
- Może po chińsku?
- Mm, raczej go nie znają.
- Dobra, dawaj po ukraińsku, będą myśleli, że my z Ukrainy są.
- Okej.
Cisza panująca w samochodzie mnie przeraża. Nagle widzę nasz cel. Jadą białym, terenowym autem. Jeszcze raz upewniam się, że wszystko jest na swoim miejscu. Widzę dwóch mężczyzn- jeden na miejscu pasażera, drugi za kierownicą. Miało być dwóch, jest dwóch.
- Gotowa?
Nie wiem.
- Teraz!
Mateusz zajeżdża im drogę. Wpadają w drzewo, ale ich samochód się nie rozbija. Szybko muszę przypomnieć sobie techniki bokserskie, które już poznałam.
- Wysiadać!- ryczę. Nie reagują. Oddaję strzał ostrzegawczy. Wysiadają.
Nie boją się, widzę to po ich oczach. Jest ich tylko dwóch, w bagażniku mają towar. Dużo towaru. Chcą nas przechytrzyć, pobić i uciec. Ale nie widzą, że to nie będzie łatwe.
Zaczynam bić się z kierowcą. Jest silny, ale nie aż tak, żebym nie umiała go pokonać. Dostaje parę razy, mocno. Upada, widzę, że nie chce się podnosić. Drugi z nich chce gdzieś zadzwonić. Nie zdąża. Dostaje kulkę od Mateusza.
- Co z nimi robimy?- pyta mnie, jakbym to ja była jego szefową.
Decyduję się na zrzucenie postrzelonego do rowu, pobity zostaje leżeć na ulicy. Jeszcze raz się rozglądam. Nie ma żywego ducha.
Zabieramy towar. Na koniec mam coś jeszcze do powiedzenia pobitemu kierowcy.
- Morda w kubeł, bo skończysz jak twój przyjaciel- nie wiem, czy mnie rozumie, ale próbuję dalej- Szukajcie nas choć przez chwilę, to pożałujecie. Pozdrowienia dla szefa.
***
Język ukraiński jest naprawdę śmieszny. Czasem bawi mnie to, jak brzmi w moich ustach. A jeszcze bardziej bawi mnie jego zapis. Śmieszniejszy jest chyba tylko chiński.
Mateusz powiadamia mnie, że podczas akcji dzwoniła do niego moja wychowawczyni. Pewnie znowu będzie się czepiać, że nie było mnie w szkole.
- Napiszę ci usprawiedliwienie.
Zawsze słyszę to samo. I dobrze. On doskonale wie, czemu mnie nie ma szkole, nauczycielka nie musi wiedzieć. Na pewno niczego się nie domyśla.
Dzwoni dzwonek do drzwi. Nie słyszę go, bo odkurzam. Mateusz nie lubi sprzątać, zawsze się o to kłócimy. To on krzyczy, że mam wyłączyć to gówno.
- Damian? Co ty tu robisz?
Jak słyszę jego imię, chce mi się przeklinać. Ale postanowiłam mu tego zaoszczędzić. Dziwnie patrzy na kartony stojące w przedpokoju.
- Wyprowadzacie się?
Po naszych minach domyśla się, że nie. Zagląda do nich, a my nie stawiamy oporu.
- Chcesz trochę?- pytam.
Przecząco kiwa głową. Wygląda na załamanego. Też bym była.
Rozmawiamy o wszystkim i o niczym. Przeprasza za ostatnie spotkanie, o to, co się na nim stało. Zapewnia , że nikt nie dowie się o naszej działalności. A ja mu ufam. Zawsze mu ufałam. To dobry człowiek. Tym bardziej teraz. Musi już iść, więc odprowadzam go do drzwi.
- Spotkamy się jeszcze?
- Jeśli będziesz chciał, to tak.
Daje mi buziaka w policzek. Czy przypadkiem się nie zapędza?

Młoda gangsterkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz