Rozdział 10

80 4 0
                                    

     - Po co wyście tu przyjechali? Czy my jesteśmy jakimś tanim apartamentem?
- Nie denerwuj się, słonko.
- To powiedz, o co chodzi.
- Mówi ci coś słowo Ndrangheta?
- Mafia włoska.
- No właśnie. Jeden jej człowiek zaczyna się interesować sytuacją w Warszawie. Ostatnio ludzie reagowali różnie na nasz towar, on się tym zainteresował, i postanowił tu przyjechać.
- Sam?
- Z tego, co wiem, to sam. Inni o niczym nie wiedzą. Tu macie jego zdjęcie.
Przyglądam się zdjęciu z wielkim skupieniem. Ten człowiek może nam zagrażać. Być może chce zniszczyć to, co zbudowaliśmy.
- Jaki plan?
Puszcza do mnie oczko.
- Co?
- Już załatwione. No, prawie.
Mateusz aż wstaje z kanapy.
- Czyli że co?
- Wiemy, gdzie się kima. Wystarczy go stamtąd zabrać. Wchodzicie w to?
- Się głupio pytasz- odpowiadam.
- Zaczekaj- mówi Mateusz- Zdajesz sobie sprawę z tego co będzie, jak pozostali członkowie Ndranghety dowiedzą się, co się stało z...
- A czy ja mówię, że się dowiedzą? Stary, odpuść. Przecież my jesteśmy niewidzialni...
Uśmiecha się do mnie. Nie pierwszy raz będziemy odwalać taką akcję.
- Plan jest taki- pierwszy raz w życiu słyszę głos Saszy, jest taki.. delikatny- że zaczaimy się na niego dyskretnie, gdy będzie wychodzić. Później go wywieziemy z miasta i zamkniemy gdzieś. Mamy już pewną kryjówkę.
- Gdzie?
- O kurwa... Konstratin?
- Konstancin- Jeziorna?
- Oooo, z ust mi to wyjęłaś.
To niewielkie miasto pod Warszawą. Tam nikt nie będzie o nic pytać. To dobry plan.
Bardzo dobry.
***
     Akcja ma się zacząć popołudniu. Zanim zaczniemy, chcę wstąpić jeszcze do szpitala. Ostatnio byłam u niego wczoraj, ale nie mogę sobie wybaczyć, że prawie umarł. Wiem, że to nie moja wina, sam chciał wziąć to g... przepraszam, cudeńko.
- Cześć, jak się masz?
- Co?
- Ło, sorry, nie przestawiłam się jeszcze na polski.
- To było po ukraińsku?
- Tak.
- Fajny język.
- Wiem. Jak się czujesz?
- Lepiej. Czemu jesteś zdenerwowana?
- Nie jestem.
- Jesteś.
- Nie jestem! Przepraszam...
- Czyli jesteś.
Nie wiem, czy mu mówić. Nie mogę.
- Nie mogę ci powiedzieć, ale szykuje się gruba akcja, więc trzymaj kciuki, że nikt podczas niej nie zginie.
- Aż tak?!
- Aż tak. I ciszej, please.
- Okej, sorry.
- Psiarnia była znowu?
- Nie.
- Co im powiedziałeś tak w ogóle?
- Że poszedłem do klubu i tam mi coś dali do spróbowania.
- Moja szkoła. Ej, ej! Pielęgniarka ci to powiedziała?
- Nie, dlaczego?
- Bo ja z nią o tym rozmawiałam, że pewnie poszedłeś do klubu.
- Widzisz! Wiedziałem, co mam powiedzieć. Swoją drogą, fajne te wasze... działalności.
Wybucham śmiechem. Fajne działalności?
- Ciszej!
- Sorry. Stary, nie nazywaj tego tak, bo to są poważne interesy. Dobra, spadam. Weź tam się pomódl, czy coś.
Już czas.
***
     Oni jadą pierwsi, my za nimi. Tym razem już naszym Ferrari. Brat nie dał mi poprowadzić, więc odgrywam w wyobraźni tę akcję. Łapiemy, pakujemy, wywozimy, męczymy, joł. Gdy docieramy na miejsce, jestem w szoku, że w Warszawie są takie nędzne dzielnice. Jak taka osoba mogła się tu zatrzymać. A, no tak, on "bada teren".
Nie wiem jakim cudem, ale ledwo podjeżdżamy pod starą, zabitą dechami kamienicę, wychodzi. Nawet nie zdążyłam kaptura założyć, a Igor i Jewgieniej już go zawijają. Wyrywa się. Wyciąga broń. Zaczyna strzelać na oślep. Rani Igora. Nie mam czasu dłużej myśleć, też oddaje strzał. Jeden. Drugi. Jakim cudem nie ma tu jeszcze policji? Nikt nas nie widzi. Trafiam go, Mateusz pomaga spakować go do auta, odjeżdżamy. Dzwoni Jewgieniej.
- Dobra robota, ale Igor jest ranny.
- Wiem, cholera. Opatrzę go potem. Jedźcie, szybko!
Jadą. My za nimi.
***
     Na miejscu okazuje się, że znaleźli jakąś zapyziałą dziurę zabitą dechami ze średniowiecza. No po prostu idealne miejsce. Ale nie o tym czas myśleć. Muszę zająć się Igorem, a w tak zwanym międzyczasie, reszta przywiązuje porwanego do jakiegoś krzesła, które się zaraz złamie.
- To tylko draśnięcie- mówię.
- Ale boli, kurrr...
- Cicho siedź i się nie wierć, to nie będzie boleć.
Nie robię tego pierwszy raz. Kiedyś wyjęłam Mateuszowi kulę z ramienia, nie ma żadnych powikłań.
- Co dalej chcecie z nimi zrobić?- pytam.
- Chcemy. My. Nie wiem, nie mnie pytaj. Ajj...
My. Naprawdę doceniają naszą obecność tutaj. Nie tylko tutaj, w całym ich życiu.
- Już.
- Dzięki. Idź z nim pogadaj.
- Nie znam włoskiego.
- No to weź po angielsku zagadaj. Tu nikt nie zna włoskiego.
Jeszcze.
Znowu muszę się przestawić na inny język. Ileż można!
- No proszę, kogo my tu mamy- obchodzę go ze wszystkich stron. Przygląda mi się. Ma gęste, kasztanowe włosy, zielone oczy i cudny tatuaż na plecach. Właśnie, pora zrobić kolejny tatuaż- Dlaczego milczysz? Powiedz coś, kolego.
Milczenie mu nie pomaga.
- Jak ci na imię, skarbie?
- Spierdalaj.
- Ojoj, nieładnie tak do kobiety. Guza szukasz w Polsce?
Kolejne milczenie. Moje nerwy zaraz nie wytrzymają.
- Słuchaj, gadaj, czego chcesz! Po co się wpieprzasz w nasze sprawy, hę? Kto ci kazał? Mów!
- Nic wam nie powiem! I tak was dojadę...
- Nie byłabym tego taka pewna.
Zastanawiam się, co z nim zrobić.
- Co z nim robimy?- znowu muszę się przestawić na inny język.
- A tę miejscówkę macie sprawdzoną? Nikt tu nie przylezie?
- Raczej nie.
- RACZEJ?
- Oj, słonko. Będziemy go pilnować.
- Dobra, to przetrzymajcie go tu. Wrócę za parę dni.

Młoda gangsterkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz