Rozdział 5

589 53 1
                                    

Który to już dzień? - zapytał sam siebie w głowie Słowacki. Zdążył się przyzwyczaić do niewyobrażalnej ciemności przed oczami, ale nadal nie mógł uwierzyć, że stracił wzrok tak szybko. Salomea codziennie go odwiedzała, to z nowymi wieściami, to popłakać nad łóżkiem syna.
A on nawet nie widział jej cierpienia, choć to było ostatnim co chciał zobaczyć.

Na szczęście, Bóg nie odebrał mu słuchu i mógł podsłuchiwać różne rozmowy, gdyż nie miał co innego do roboty, a raczej nigdy by nie wykorzystał wiedzy zdobytej z ust tutejszych ludzi.

Bo po co?..

Były to ich życia, a Juliusz wolał się nie wtrącać. Stał się obojętny, stracił nadzieje na szczęśliwe życie.
Stracenie jednego z najważniejszych zmysłów, było dla Słowackiego tak bolesne, jakby odebrało się mu kogoś bliskiego. A sam wiedział, jak to jest kogoś stracić na własnych przeżyciach.

Wyciągnął ręke w górę i otworzył oczy, starając się dostrzec choćby kontury swojej dłoni, ale nic nie zobaczył. Zrezygnowany położył dłoń spowrotem na poduszkę i spróbował poruszyć prawą, co sprawiło mu ogromny ból, przez który głośno syknął o mało co nie klnąc.
Westchnął przeciągle, nawet nie wiedział która godzina ani czy jego matka nadal przy nim jest. Czuł się z tym okropnie i jedynie przypominał sobie widoki, które niegdyś widział i jedynie marzył, by je zobaczyć jeszcze raz.

Z melancholicznych rozmyśleń wyrwał go dźwięk przysuwanego krzesła, tuż obok jego łóżka.

- Cześć - usłyszał znajomy mu głos, który był pełen goryczy i niewyjaśnionego smutku. Juliusz nie uważał, że powinien być powodem do rozpaczań i nie jednej niewiaście za życia to udowodnił. Wspominał kobietę, co obiecywała że jeśli jej nie pokocha to się zabije,
a Słowacki z łatwością udowodnił jej, że się myliła. Nie chciał ranić jej uczuć wtedy, dlatego pozostawił ją w refleksji prawdopodobnie do końca marnego życia.

- Adam? - spytał niepewnie Juliusz. Jakby był to ten sam Julek co wcześniej, to napewno by rzucił się na niego z pięściami, obwiniając go o to wszystko. Ale teraz, Juliusz winił sam siebie i czuł się, jak piąte koło u wozu. Nie potrzebny...
Bo kto potrzebuje w domu niewidomego? Nikt.
Ciągłe obowiązki związane z tym oraz ciągła rozpacz sprawiały, że człowiek miał dość wszystkiego. I nie był to proces do przyzwyczajenia się, trudno było myśleć że człowiek co mógł w życiu tyle osiągnąć, przez jeden wypadek stracił szanse na wszystko.

- Tak, to ja... - kruchy głos Adama łamał się za każdym razem, gdy coś z siebie wydobył. Mickiewicz w dalszym ciągu obwiniał sam siebie o to co się stało, wiedząc że wini temu ktoś zupełnie inny.

- Czemu płaczesz? - na to pytanie Adam nie znał odpowiedzi, łzy same spływały po jego policzkach i nie miał nad tym kontroli. Zadrżał i spojrzał w jego stronę, spotkał w pewnym sensie jego spojrzenie, martwe spojrzenie. Doskonale pamiętał, jak te same oczy tętniły życiem swoim orzechowym blaskiem. Głośniej zapłakał i zerknął za siebie, a potem spowrotem utkwił wzrok w Juliusza, który odwrócił głowę w drugą stronę, tym samym odsłaniając skórę swojej bladej szyi.

- Płaczę, bo chcę tak odpokutować za grzechy - zaśmiał się z żalem Adam i schował twarz w dłoniach.

- Grzechy? - powtórzył brunet zdaniem pytającym - Jakie?

- Czuję się winny... przepraszam - ledwo wydukał z siebie Mickiewicz i poczuł, jak już nie może nic powiedzieć, czuł że nie powinien tu być, ale Fryderyk spełnił jego prośby i go tu zawiózł.

Mickiewicz chciał przeprosić za czyny, których się nie dopuścił...

___
550

Reklamuje się
Ale jeśli ktoś chce coś weselszego to zapraszam do nowej książki
Amen
Przepraszam za reklame
*Fafik left the chat liszten to music*

Adamie, ja... nic nie widzę | SłowackiewiczOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz