Rozdział 18

363 44 17
                                    

Adam już od dawna nie spał, dlatego mała zmiana była mu czymś - dziwnym.
Czuł, źe wcześniej nigdy tak dobrze nie spał.
Więc czy powodem był właśnie - on?

Brunet wpatrywał się w śpiącego tuż obok Juliusza, przypominając sobie co się wczoraj stało, nadal potrafił odczuć pocałunek na swoich własnych ustach.
Szatyn był blady, jego usta były delikatnie uchylone, a loki przylepiały się do jego czoła.
Mickiewicz delikatnie poprawił loki Juliusza, które opadały mu na twarz skutecznie osłaniając czoło.
Równie blade, jak reszta ciała.

Była to normalna cecha wyglądu, gdy ktoś przez długi czas unikał słońca.

Adam czuł, jak ręce poety zaciskają się na jego koszuli, a on sam tulił go do siebie, nie chcąc wypuścić ze swych objęć.
Dlaczego to wszystko było takie - nierealne.
Przez długi czas brunet zastanawiał się czy przypadkiem nie śni, ale to nie był sen.
To się działo naprawdę.

Zauważył, jak Słowacki zaczyna się budzić, o czym oznajmiała mimika twarzy.
Otwarł oczy.
Tylko po to by je spowrotem zamknąć.
Puścił koszulę Adama i prawie sturlał się z łóżka - gdyby tylko brunet mu na to pozwolił.
Przyciągnął go spowrotem do siebie i spojrzał na niego.

- Adam? - kruchy głos dotarł do jego uszu, jeszcze bardziej go rozczulając.

- Jestem tutaj, spokojnie - usłyszał głośny wydech powietrza z nozdrzy Juliusza i poczuł jak chowa twarz w jego torsie.
Mickiewicz położył podbródek na jego głowie, pełnej milutkich, ciemnych loków, które przyjemnie ocierały się z każdym ruchem o szyje Adama.
Wyczuł coś błahego - otóż włosy Juliusza pachniały, jak maliny.
Uśmiechnął się pod nosem, w dalszym ciągu czując przyjemny zapach szamponu Słowackiego.

Szatyn najwidoczniej nie chciał wstać, albo się budzić, gdyż mruknął pojedyncze słowa pod nosem i kolejny raz chwycił koszulę Adama.

Mickiewicz, jednak nie potrafił w pełni odczuwać szczęścia.
Nadal czuł się z tym wszystkim winny.

Czuł się okropnie...

Bliska obecność Juliusza potrafiła koić jedynie część jego melancholijnych przemyśleń - w głębi siebie w dalszym ciągu, czuł się nie potrzebny na tym świecia.
Chciał spłonąć w piekle, za swoje czyny zadane Słowackiemu, jak nóż wbity w plecy.
Chciał to wszystko naprawić, ale wszystko wskazywało na to, że za późno.

Za późno poznał, że go kocha.

***

Fortepian stał na środku salonu nie używany przez parę dobrych dni.
Nikt nie wiedział - dlaczego.
Wcześniej delikatne, drobne dłonie codziennie naciskały białe, jak i czarne klawisze instrumentu.
Tak teraz pomieszczenie tliło się w głuchej ciszy od paru dni, jedynym dźwiękiem jakie ówczas było słychać był - szloch.

Szloch Fryderyka - wytwarzał melodię, delikatną jak skrzypce, głośną jak skrzypce.
Ale dlaczego skrzypce?

Jęki strun w owym instrumencie potrafiły wyrażać różne tony, ale smutny jęk zawsze się ciągnął po każdym ruchu dłoni.
Było to piękne - i mało kto tak naprawdę rozumiał sens istnienia takiego ciekawego instrumentu.
Który wiele skrywał - dlatego szloch Fryderyka można było nazwać jękiem skrzypiec.

Cały dom Fryderyka - wydawał się być opuszczony.
Wcześniej tętniał życiem, choćby tylko przez melodie instrumentu lecz teraz - nic nie wskazywało na to, że mieszkanie utwierdzało w swoim środku kogokolwiek, a na pewno nie zrozpaczonego muzyka.

,,Musimy zrobić sobie przerwę" - czy naprawdę było to jedyne co chciał mu wtedy odrzec Ferenc?
Żadnego powodu, cztery słowa skutecznie złamały Fryderyka od środka, kompletnie pozbawiając go jakichkolwiek pozytywnych emocji.

Dlaczego to zrobił?

Czy był aż tak złym kochankiem?

Sumienie naciskało łagodne serce Chopina, starając się nachalnie wejść do środka, bez zapowiedzi.

Kompozytor ignorował wszelkie dzwonki telefonu, pukania do drzwi oraz wszelakie rozmowy dochodzące zza uchylonego okna.
Sąsiedzi zaczęli się martwić, każdy zaczął.
Ale Fryderyka przybijał fakt, że Liszt już nie.
Nie potrafił odpowiedzieć na pytanie

Czemu?

To nie było oficjalne zerwanie, ale Fryderyk odczuł to tak - a nie powinien.
Przerwa, przerwa, przerwa - kojarzy się z czymś pozytywnym.

Przerwa w pracy, szkole.

Przerwa na czułość, przerwa na rozmowę.

Nie.

Przerwa nie zawsze kojarzy się czymś pozytywnym, a Chopin doskonale doznał odpowiedź, dlaczego nie zawsze jest to pozytywna rzecz.

Fryderyk nie wytrzymywał, nie mógł, ba, nie potrafił wytrzymać sam ze sobą.
Potrzebował Ferenca.

Bardzo

Totalnie zignorował nawet swoich przyjaciół - pogrążając się w czystej melancholii.

Wróć, proszę

__
653

/Rozdział nie sprawdzony, bo autorka była ledwo przytomna gdy pisała/

Adamie, ja... nic nie widzę | SłowackiewiczOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz