Rozdział 15

372 37 17
                                    

Blondyn w końcu wrócił do domu, przywitał go z żadnej strony nie przyjemny podmuch, zimnego wiatru.
Zygmunt dopiero wtedy zauważył, że wszystkie okna w jego mieszkaniu były otwarte, szeroko i smętnie się kołysały przez wicher panujący na zewnątrz.
Krasiński zdjął swoją czapkę i poprawił swoje krótkie włosy, coś wyjątkowo mu tutaj nie pasowało, coś go cholernie martwiło.

- Elizo? - spytał, podchodząc do każdego okna i je szczelnie zamykając, firanki były świeżo wymienione, musiała gdzieś być.
Zatrzymał się przed drzwiami do ich sypialni, delikatnie szarpnął za klamkę, jednak drzwi nie ustąpiły.
Szarpnął o wiele mocniej lecz nadal nie widać było skutków wysiłku blondyna.

- Elizo, jesteś tam? - spytał, ale odpowiedzi nie usłyszał w dalszym ciągu.
Szarpał za klamkę z całych sił, strach z każdą sekundą rosnął w siłę, powodując ból głowy Krasińskiego.
- Elizo! - powtórzył kolejny raz, jednak sytuacja w której się znalazł nie pozostawiała mu większego wyboru.
Wyważył drzwi.

Dlaczego...?

To moja wina...

Czemu...

Ja...

Widok, który zastał zmroził mu krew w żyłach i przyprawił o mdłości, widok ten był tak okrutny, że Krasiński starał się nie patrzeć w jego stronę - ale nie potrafił oderwać wzroku.
Nie umiał, nie teraz!
Nie po tym co jej zrobił.

Jego żona wisiała, powiesiła się w ich wspólnej sypialni.
Oczy miała martwe lecz Zygmuntowi zdawało się, że patrzała wprost na niego, tylko na niego, czytając mu w myślach, czytając mu z oczu - jakim był okropnym, niewiernym mężem.
Wiatr z otwartego na oścież balkonu powiewał jego włosami, wręcz szarpał nimi.
Blondyn upadł z hukiem na kolana, mdliło go, czuł że dłużej nie wytrzyma tego widoku i samego siebie.
Łzy poczęły spływać po jego policzkach.
Jako policjant widział wiele podobnych widoków, ale osoby które widział nigdy nie były mu tak bliskie jak brunetka, z delikatnym, wiecznym uśmiechem, wpatrująca się w niego z martwymi oczami - oczami bez nadziei i ani kropli życia.

- Elizo, przepraszam...

***

- Hahahahahaha! Nieźle się dzieje widzę! - czarnowłosy chłopak dopijał kieliszek wina, spoglądając z uśmiechem na blondyna.

- Naprawdę nie wiem, co ciebie tak śmieszy, drogi Niccolo - odparł Ferenc, spoglądając na kieliszek z czerwonym, jak róże winem.
Nie potrafił sobie poradzić sam, musiał, po prostu musiał się do kogoś zwrócić.

- Wiesz, Fryderyk jest bardzo empatycznym i młodym człowiekiem, nawet jeśli jesteś od niego młodszy jestem pewien że on wszystko przeżywa gorzej od ciebie - Paganini położył dłoń na ramieniu Węgra.

Liszt odwzajemnił jego spojrzenie i westchnął przeciągle.

- Jak mogę mu pomóc, jak to wszystko uratować? - Ferenc czuł, jak zaraz się przełamie i wybuchnie płaczem tuż przy przyjacielu.

- To trudne, przyznam lecz na każdą sytuacje jest jakieś wyjście

- No co ty nie powiesz

- Zamilcz, wiem co mówię, chyba doskonale wiesz że rozmawiasz z kimś kto przeżył naprawdę wiele - Ferenc zamilkł pozwalając kontynuować Włochowi.
- Musicie zrobić sobie przerwę

- Przerwę? Takie przerwy niszczyły tysiące związków - rzekł zgodnie z prawdą Liszt.

- Jeśli naprawdę go kochasz to wytrzymasz dla niego te pare tygodni, a jeśli on cię kocha to nie będzie rozglądał się za nikim innym.

- Zgoda, ale nadal się o niego martwię, tak samo jak o jego przyjaciół, to co przechodzą jest okropne

- Domyślam się, depresje, niewidomość i wiele innych choróbsk to naprawdę okropne połączenie, ale jestem pewien że dadzą sobie radę.




E così torneranno l'un l'altro, devono capire che si amano - pomyślał.

___
529

Adamie, ja... nic nie widzę | SłowackiewiczOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz