Rozdział 13

385 46 8
                                    


Delikatnie naciskane klawisze fortepianu, rozbrzmiewały po całym, pustym salonie. Wydawało się, że każda zagrana nuta wydobywa z siebie ogromny żal oraz nagły wybuch emocji.
Kompozytor siedział pochylony wręcz boleśnie z widoku nad fortepianem i totalnie oddawał się w ręce refleksji oraz melancholii.
Nie zwracał uwagi nawet na to, że jego loki bezwstydnie opadają mu na twarz, ba! Nawet nie myślał nad tym by je poprawić.

Ciągle myślał nad rozmową ze swoim chłopakiem i całym stanem obecnej sytuacji, Adam jak się okazało miał depresję i objawy nerwicy lękowej, Juliusz stracił wzrok i za wszelką cenę chciał się odciąć od świata rzeczywistego i pogrążyć w swoich własnych przemyśleniach, natomiast teraz jego związek jest w złym stanie i czuł się winny, że do tego dopuścił.
Chciał uratować ten związek, bardzo kochał Liszta i nie wyobrażał sobie, że po jednym źle wypowiedzianym zdaniu, może go stracić na dobre lub żyć w wiecznym friendzone, wpatrując się jak jego miłość zakochuje się w kimś innym, jednak gdyby Ferenc pozwolił mu na to patrzeć - musiałby być potworem.

Chopin nawet nie zauważył, jak jego oczy zaczęły wytwarzać słone łzy, tym samym mocząc klawisze fortepianu.
Zakończył melodie i otarł łzy rękawem, ślepo wpatrując się w kartkę napisanego utworu
Walc a-moll.

Nawet nie miał pojęcia, dlaczego ją postawił przed sobą, gdyż znał utwór na pamięć.
Westchnął ozięble i wstał, prostując się.
Podszedł do okna i począł wpatrywać się w smętnie puste ulice, co było częstym widokiem w miejscu, w którym zamieszkiwał.

Nie wiedział, co powinien zrobić. Wszyscy byli dla niego równie ważni, może Ferenc delikatnie ważniejszy lecz sprawa była okrutna i męczyła Fryderyka.
Gdyby był oschły i samolubny to było by mu łatwiej podjąć decyzje, ale taki nie był, a przynajmniej nie aż tak bardzo, że mógł wybrać jedną opcję.

Usłyszał pukanie do drzwi, nie miał zamiaru nikogo widzieć w tamtym momencie i gdyby pukanie się nie powtórzyło, zapewne nawet  podejść do drzwi by nie raczył.

- Kto tam? - spytał niepewnie, usłyszawszy głos Cypriana, otwarł mu drzwi i wpuścił do środka.

- Witaj Fryderyku - Norwid brzmiał równie smutno jak i on sam, w ogóle dzień wydawał się być cały posępny i poddany w fale melancholii, pewnie dlatego na ulicy nie było widać żywej duszy.

- Witaj Cyprianie, dawno się nie widzieliśmy - rzekł zgodnie z prawdą kompozytor.

Cyprian skinął głową i ściągnął swoje ciemnobrązowe buty oraz cienki, wiosenny płaszcz. Idealny na pogodę panującą na dworze.

Obaj zasiadli na kanapie, znajdującej się nieopodal fortepianu, który był największym skarben Chopina i wiele razy się do tego przyznawał w obecności Cypriana.

- Po coś przyszedł? - spytał bezpośrednio Fryderyk, stan nie pozwalał mu na łagodny dobór słów, fortepian który zwykł pomagać w wyładowaniu emocji tamtym razem nie pomógł prawie wcale, co martwiło Fryderyka.
Zazwyczaj wystarczało zagrać jeden wybrany utwór, a negatywne emocje opuszczały go na dobre, teraz niestety zostały i nic nie zapowiadało, że się ulotnią.

- Porozmawiać i pomóc, jeśli mogę - w kompozytorze zabłysła iskra nadziei.

- W czym pomóc?

- W całej sytuacji - odwrócił wzrok - Dotarło do mnie, że praktycznie wcale nie udzielam się by wam pomóc i głupio się z tym poczułem.

Kompozytor spojrzał na poetę i delikatnie chwycił jego dłoń.

- To naprawdę miłe z twojej strony, być może nawet ratujesz mi życie - Norwid spojrzał na ich złączone dłonie, a na jego twarzy pojawił się delikatny rumieniec, prawie niezauważalny.

- Sytuacja jest aż tak makabryczna? Dlaczego wcześniej mnie nie powiadomiłeś o tym?...

- Bo dopiero nie dawno zdałem sobie z tego sprawę.. - westchnął Chopin, wziąwszy rękę z dłoni Norwida.

Cyprian nic nie odpowiedział, jakby czekał na kontynuacje ze strony kompozytora, zauważył łzy w jego oczach i usłyszał cichy szloch.

- Fryderyku? - Norwid położył delikatnie dłoń na mokrym policzku przyjaciela - Dlaczego płaczesz?

- Też chciałbym wiedzieć - dotknął dłoni Cypriana i wziąwszy ją ze swojej twarzy, wtulił się w poetę.
- To dla mnie zbyt wiele, Adam nie chce mnie posłuchać, Juliusz ignoruje moje starania, a Liszt.. on.. on - głos Fryderyka zadrżał i czuł, jak gula w gardle skutecznie nie pozwala mu na powiedzenie choćby słowa więcej.

- Co Liszt?..

- On,.. ja.. my... sam nie wiem.. - wydukał cichym tonem - Nasz związek wolnym krokiem dochodzi do rozpadu, a ja jestem temu wzzystkiemu winien...

Wiem co czujesz...

Ale czy na pewno?...

___
684

Adamie, ja... nic nie widzę | SłowackiewiczOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz