#7: Jesteś moja

781 74 234
                                    

Jeszcze będzie przepięknie specjalnie dla Was w mediach. Dziękuję, że jesteście!


20.03.2018, wtorek

Dzięki takim chwilom kochał tę robotę.

Wieczorem zamówił śledzenie jej telefonu. Teraz, dzieląc swoją uwagę między obserwowanie pasażerów wychodzących z autobusu na pętli i słabe pulsowanie na ekranie iPhona, czekał w gotowości. Sześć po ósmej sygnał jej telefonu drgnął i zaczął się przemieszczać. Wreszcie. Ciągle zastanawiał się, czy odebrała pocztę. Odczekał dwa przystanki, upewniając się, że jechała w przeciwnym kierunku niż co rano do pracy.

— Rybka złapała haczyk.

Uruchomił aplikację, sprawdzając trasę dojazdu z jej osiedla. Tu nie było szyn, tramwajem by się nie dostała, musiała się przesiąść na autobus. Według rozkładu będzie za kwadrans. Po ośmiu minutach wyszedł z samochodu. Chłodna wilgoć marcowego poranka studziła emocje.

Dostrzegł ją w tłumie, gdy tylko wysiadła. Nie potrafił ukryć podniecenia. Dla takich chwil uwielbiał tę robotę. Skok adrenaliny przy przejęciu towaru nie równał się niczemu innemu. Uspokajał oddech. Była w spódnicy w prążki, miała buty za kostkę. Skórzana kurtka zapięta pod szyję, ciasno owinięta szalikiem. Szła szybko jak zwykle. Nie rozglądała się. Szkoda, że szła pierwsza na czele kilkunastu osób podążających do Urzędu Skarbowego. Wstrzymał oddech. Powoli wypuścił powietrze.

Teraz.

Wyszedł z cienia drzewa i był tuż krok za nią.

— Przepraszm! — zawołał swoim czystym głosem. Odwróciła się. Wiedział, że złapie ją na ten numer. Mówiła świetnie po angielsku, a w tym kraju ludzie uciekali na dźwięk obco brzmiących słów. — Zgubiłem się. Pomoże mi pani?

Zamrugała zaskoczona, ale pokiwała głową, uśmiechając się. Była ładniejsza w rzeczywistości niż na zdjęciach. Nie chciał, żeby się w niego wpatrywała. Nic nie będzie pamiętać, ale nie chciał kusić losu. Korzystając z zaskoczenia, wcisnął jej do ręki telefon z odpalonymi mapami, żeby mieć pewność, że nie odejdzie. Nie była złodziejką. Wskazał ekran, na którym był zaznaczony punkt odległy o kilometr stąd. Między nimi przemykał motłoch z autobusu. Matki z dziećmi, uczniowie i urzędnicy z neseserami śpieszący do pracy.

— Powinien pan złapać autobus.

Wskazała palcem na kierunek, z którego przyszła. Dwie emerytki trzymając się pod rękę, zmierzały w tamtym kierunku.

— Wolałbym się przejść.

— To spory kawałek, ale pokażę panu.

Oddała mu telefon. Ruszyła do przodu, w stronę skrzyżowania i zaparkowanego na chodniku szarego SUVa, zastanawiając się, jak najlepiej doradzić. Emerytki spojrzały na niego podejrzliwie.

— Musi pan iść tą ulicą, a potem skręcić w prawo..

Sięgnął do prawej kieszeni, powoli wyciągając paralizator. Lewą ręką wskazał na ulicę, dopytując, czy tam miał pójść.

— Nie, w prawo. Widzi pan ten market? Za nim będzie taka ulica i...

Zbliżył czarne pudełko do jej pleców. Był pół kroku za nią. Czuł jej zapach, gdy wiatr rozwiewał jej włosy. Niczego nie podejrzewała. Była taka ufna. Jęknęła cicho, osuwając się. Otoczył ją w pasie, przyciskając do siebie jej bezwładne, omdlewające ciało. Popchnął ją na swój wysoki samochód. Nie wyglądała, jakby się przewracała. Stała ze spuszczoną głową, trzymana przez niego i wsparta o bok auta. Otworzył tylne drzwi. Kolanem zgiął jej nogi i bez wysiłku wsunął jej bezwładne ciało na tylną kanapę. Wyprostował się, podniósł z chodnika jej upuszczoną torebkę i rzucił na dywanik. Zatrzasnął drzwi i obszedł samochód, rozglądając się dyskretnie.

Syndrom [Teoria chaosu 1]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz