Wczoraj to była jakaś ma-sa-kra... Tylko się ośmieszyłam, robiąc zakupy na szpilkach. Na co mi to wszystko było?! Na domiar złego, teraz bolą mnie i nogi, i serce.
Mam nadzieję, że te wiadomości jeszcze nie dotarły do Benedicta, który wpatruje się we mnie z ekranu telefonu, kiedy pożeram budyń, niczym nastolatki lody na amerykańskich filmach. Ale po lody musiałabym iść do sklepu, a ja już nigdy nie zrobię zakupów!
No i nie chce mi się wstawać...
– Benediccie! Tylko ty mi pozostałeś! – mówię do mojego pluszowego męża.
Moje życie jest naprawdę żałosne, jak widać na załączonym obrazku. Już ponad dwudziestolatka zakopana pod kołdrą, zajada porażkę budyniem z sokiem i rozmawia z pluszowym aktorem.
Chyba zrobię sobie kakao.
– Tak – postanawiam, widząc, że kończy się odcinek. – Ciepłe kakao w ten prawie jesienny wieczór to bardzo dobry pomysł.
Wykopuję się spod kołdry i w kuchni zauważam, że jest dwunasta, a nie wieczór, ale jestem tak załamana, że jakoś nieszczególnie ta pomyłka do mnie przemawia. Jakie znaczenie ma pora dnia, jeśli właśnie ośmieszyłam się przed całym światem? Zaletą jest to, że dzieci są w szkole, a mama w pracy, więc nikt nie musi obserwować porażki, jaką się stałam.
Z cierpiętniczą miną podgrzewam mleko na gazie i mieszam, a mieszanie to staje się wirem. Zaś ten wir to symbol końca – statki, czyli życia, które się do niego dostają, już nigdy nie wypływają na powierzchnię bez rys. I tak stanie się ze mną – gdy dam się porwać wirowi bez reszty, mogę już nigdy nie zaczerpnąć powietrza...
Ach, zostanę kiedyś genialną poetką...
Teraz za to wiem na pewno jedno – ja plus kakałko równa się miłość.
– Bez kakałka nie ma życia – kiwam głową w uznaniu dla własnego geniuszu.
Pilnując mleka na gazie, zastanawiam się, czy nie ma przypadkiem jakiegoś filmu z Benedictem, którego jeszcze nie widziałam. Musi taki być. Chyba zwariuję, jeśli jeszcze raz w tym tygodniu obejrzę Doctora Strange'a. Lub mogę znaleźć film z innym aktorem, jeśli fabuła wystarczająco mnie zainteresuje...
Wbrew pozorom mogłyby się już zacząć te studia – chyba zaraz umrę z nudów. Niby cały czas coś się dzieje, ale i tak widzę, że mam za dużo czasu na rozmyślania.
Nagle coś słyszę. Coś innego niż cichy pomruk gazu dobywającego się z płyty.
Napinam mięśnie, próbując przyjąć pozę ninjy z filmów akcji. Już chcę kocim ruchem pójść w stronę drzwi – skąd dobiegł mnie podejrzany odgłos – kiedy słyszę, jak moje gumowe klapki lepią się do podłogi, wydając przy tym głośne dźwięki. I to by było na tyle, jeśli chodzi o bycie tajnym agentem.
Mimo to idę w stronę drzwi wejściowych, gotowa, aby bronić swojego domu.
Gdy tylko wejście znajduje się w zasięgu mojego wzroku, zauważam, że walka będzie zażarta.
– Hanka, ty w doma! – wita mnie jakże uprzejmie babcia. – Jo ino cukier przyszłach pożyczyć.*
– Cukier – mruczę podejrzliwie, wciąż bawiąc się w aktorkę, jednak kobieta tego nie dostrzega i, jak gdyby nigdy nic, wchodzi do naszego mieszkania.
– No, ja. I może trocha mąki. Wuzetki byda robić* – oznajmia pociesznie i już grzebie po szafkach. A ja jej nie powstrzymuję. W końcu to babcia. Może się okazać, że za dziesięć minut to ja przyjdę coś pożyczyć.
CZYTASZ
Nadzieja w skarpetkach
HumorNiepotrzebne skreślić List motywujący/motywacyjny Szanowni państwo. Nazywam się Hanna H./Hanka/po prostu Hania, urodziłam się w samym środku nigdzie/na Górnym Śląsku, gdzie obecnie mieszkam z dwoma dzikimi zwierzątkami/dwójką młodszego rodzeństwa or...