Wywracam oczami, kiedy kolejne bachorki wchodzą na improwizowaną scenę. Halo, halo, czy to jeszcze długo potrwa?
Jacyś drugo, a może trzecioklasiści recytują wierszyki, ale mnie średnio to interesuje, bo już naprawdę wolałabym wrócić do domu. Do tego mama kazała mi kupić kurczaka w drodze powrotnej... I zaś ta Bezdomka z kolejką na pół godziny. Albo i nie, bo ta koło podstawówki powinna być pusta.
Dyskretnie – czyli bardzo niedyskretnie – rozglądam się dookoła. Na sali gimnastycznej siedzi wielu rodziców, którzy znaleźli czas, żeby przyjść ze swoimi bachorkami na rozpoczęcie roku szkolnego. Pierwszego, kolejnego – to zależy od wieku wspomnianego bachorka. Wszyscy wystrojeni – garnitury, żakiety, krawaty, suknie... Może prawie wszyscy, bo widzę też rodziców w dresach czy powyciąganych T-shirtach, ale jest to mniejszość. Może poza tą większością pod ścianą.
Ja, niestety, przyszłam na to rozpoczęcie również z bachorkiem, ale nie swoim, tylko ukochanym syneczkiem mojej kochanej mamci.
Jak ja kocham cały świat.
– Hania... – szepce mój braciszek.
– Cicho, Paweł – fukam w odpowiedzi i, nie przestając się garbić, gapię się przed siebie na jakieś dzieciaki w białych koszulach. Na dokładkę dziewczyny mają na sobie identyczne spódnice i białe rajstopy, a chłopcy zaś spodnie i krawaty. Ależ piękny chórek. Tylko troszkę nie rozumiem ani słowa, ale to taki szczegół. I może nie zawsze trafiają w dźwięki, ale za to dzięki temu uzyskują wspaniały... Trzydziestogłos.
– Ale Hania... – powtarza brat słabo.
– Czego?
– Źle się czuję – mruczy, artystycznie chwytając się za brzuch.
– E, tam, przesadzasz – bagatelizuję. – Nic ci nie będzie.
– Chyba zwymiotuję – symuluje brat, któremu po prostu nie chce się zaczynać szkoły, bo wie, że wypełni najbliższe lata jego życia. Dobrze go tego udawania nauczyłam. Mama się nabiera, ale uczeń jeszcze nie przerósł mistrza, który osobiście go szkołą nastraszył jako miejscem pełnym niezapowiedzianych kartkówek i złamanych serc.
Z jednej strony mogłabym to wykorzystać jako argument, żeby już się zmyć do domu, ale mama by mnie zabiła, jakby się dowiedziała, że jej syn nie zaczął szkoły, bo wmówiłam mu, że bolący brzuch działa zawsze.
Jak się okazuje – prawie zawsze.
– Hania – powtarza Pawełek, bo ja zapominam mu odpowiedzieć zadowolona ze swoich sukcesów pedagogicznych.
– Dasz radę. Musisz iść na to rozpoczęcie w salach, bo musisz dostać plan. No najwyżej się porzygasz, i co z tego? – mruczę znudzona.
Paweł wzdycha i wywraca brązowymi, ogromnymi oczami. Moja przyjaciółka – Ewka – wciąż powtarza, że gdyby nie to, że już planuje swój ślub z Tomem Hiddlestonem, to poczekałaby te dziesięć lat na mojego brata. Jak zwykła mawiać: „jest przeuroczy".
Nie do końca się z nią zgadzam, bo przebiegły drań z tego Pawełka, ale mimo wszystko jest moim bratem i nie zamierzam go oddać takiej psychopatce jak Ewka.
Paweł zaczyna bawić się swoją tytą* ze słodyczami, co chwila zerkając na inne dzieci, które mają rogi obfitości dwa razy większe. Na pewno wypchane papierem, u co bogatszych chipsami, jednak zdaje się, że Pawełek myśli, że są wypełnione Kinder Joyami. Chłopakowi coraz bardziej się nudzi – mnie również, ale potrafię to lepiej ukryć. Kiedy on niemal otwiera tytę ja tylko odpisuję Ewce, bawię się paznokciami i robię wiele innych pożytecznych rzeczy.
CZYTASZ
Nadzieja w skarpetkach
HumorNiepotrzebne skreślić List motywujący/motywacyjny Szanowni państwo. Nazywam się Hanna H./Hanka/po prostu Hania, urodziłam się w samym środku nigdzie/na Górnym Śląsku, gdzie obecnie mieszkam z dwoma dzikimi zwierzątkami/dwójką młodszego rodzeństwa or...