6. Adam sadzi róże

254 29 17
                                    

Kolejny słoneczny dzień, niebo było pełne białych, puszystych curmulusów, a słońce nie raziło mocno w głowy. Była to idealna pogoda na spacery oraz różnego rodzaju przyjęcia.
Adam od samego rana stał czujnie na czatach, z wyjątkowym skupieniem obserwował zmiany zachodzące na niebie, jak i w przyrodzie.
Miał na sobie białą, nieco żółtawą koszulę, a na nią nałożoną kamizelkę w szkocką kratkę. Włosy, pomimo że zwykł je czesać, dzisiaj pochłonięty myślami całkiem o tym zapomniał. Tak więc, jego prawie czarne włosy były w czystym nieładzie, co chwila je poprawiał, jednak nie przynosiło to żadnych rezultatów.

Była godzina dziesiąta, Adam podniósł potrzebne mu rzeczy, niektóre trzymając pod ramię i zaczął iść w stronę pola. Niezauważony dotarł na miejsce i odłożył potrzebne rzeczy, przeciągając się.

Spojrzał w niebo i się uśmiechnął sam, do siebie. Przypominał sobie chwile, gdy tutejsi rolnicy byli młodzi i to on ich uczył sadzić grzątki, rozpoznawać ziarna oraz orać pole bez pomocy konia ani innego typu ,,pomocników".
Ciupagą zaczął odkopywać nie potrzebne chwasty, które zdążyły odrosnąć w swoim dawnym miejcu, a chwasty wyrzucone całkiem na bok stawały się liljami.
Dokładnie pamiętał, jak któregoś dnia takim sposobem przywalił jednemu z stworzeń jego typu, ziemianowi.

Dumnie rozczesane włosy Adama delikatnie powiewały wtenczas przez wietrzyk. Mickiewicz robił tę czynność z wyraźną niechęcią, a wręcz irytacją.

- Dlaczego nie mógłbym być powietrznikiem? Latałbym po niebie i jedynie chmurki przestawiał - mruknął i spojrzał w niebo zniechęcony do wysokiego stopnia. Bycie ziemianinem to była odwieczna tradycja jego rodziny, bardzo rzadko zdarzały się przypadki narodzin ognika, czy wodnika. Nigdy powietrznika ani lodownika. Adam smucił się, gdy to słyszał. Nawet nie miał szans nim zostać.
Powrócił do pracy lecz nagle usłyszał czyjś krzyk.

- Ej, młody! Ostrożniej! - powiedział mężczyzna o wyjątkowo roztrzepanych i białych, jak śnieg włosach. Jego mimika twarzy wyrażała złość i poirytowanie, przez co Mickiewiczowi gula w gardle stanęła i nawet przeprosić nie raczył.

Mężczyzna wyszedł całkiem zza krajobrazu drzew i podszedł do Adama. Ciemnowłosy dzięki temu mógł się dokładnie przyjrzeć nieznajomemu. Miał na sobie niezgrabnie zarzucony i związany brązowy materiał, sięgający mu aż po kolana, wystający skrawek zielonej koszuli pobrudzonej ziemią, rzuconą w jego stronę. Jednak główną uwagę Mickiewicz zwrócił na oczy mężczyzny, niebieskie, ale w przeciwieństwie do twarzy, pełne troski.

- Prze.. przepraszam - wydukał z siebie Mickiewicz ledwo powtrzymując się od płaczu, ręce i nogi mu drżały jakby były z galarety stworzone.

- Umm.. powtórz - skrępował się starszy.

- Prze.. przepraszam! - powiedział głośniejszym tonem Adam, a mężczyzna uśmiechnął się pod nosem.

- No proszę, proszę jednak ród Mickiewiczów potrafi kulturalnie wychować ludzi - położył dłoń na poliku Adama i je pogładził. Młodszy dopiero po chwili zauważył, że starszy nosi rękawiczki.

- Ma pan coś do mojej rodziny? - obruszył się i cofnął o krok.

- Nie, ale znam twych braci i zwyzywany przez nich nie raz zostałem - parsknął, a na twarzy Mickiewicza pojawił się rumieniec wstydu. Kolejny i zapewne nie ostatni raz musiał wstydzić się za braci.

- Niech pan wybaczy za nich... - westchnął, a jego ręce wraz z nogami przestały drżeć.

Zamiast krytyki, usłyszał on po chwili głośny śmiech.

- Mój drogi za co przepraszasz? - cisza, mężczyzna postanowił kontynuuować - Ludwig van Beethoven - wystawił rękę.

- A.. Adam Mickiewicz - uścisnął dłoń nieśmiało.

- Adolf?

- Adam! - powtórzył Mickiewicz oburzony, a Ludwig znowu się roześmiał śmiechem serdecznym.

- Ah, trudne czasy. Głuchy i głupi ja, nie zwracaj uwagi młodzieńcze - poczochrał jego włosy, przez co młodszegp znowu przeszedł dreszcz. Nie był przyzwyczajony do dotyku, jego rodzice nawet nie przytulali go, gdyż twierdzili, że zżywanie się z kimś to podwójny ból i głupota. Trudno przyznać, ale Mickiewicz nigdy nawet nie wypowiedział słowa ,,związek" lub ,,miłość".

- Widzę, że twoje pierwsze samotne uprawy - wyrwał Adama z refleksji Ludwig i przykucnął przy polu, obserwując je bacznie wzrokiem.
Mickiewicz spojrzał na Beethovena z wyraźną ciekawością.

- Skąd pan to wie?

- Przeczucie - po chwili wskazał na ziarna
-Tym zasadzisz kwiaty w ogrodzie - roześmiał się i położył jedno ziarno na ziemi, przykrył swymi dłońmi, a po chwili wyrosła, piękna, czerwona róża.

- Tto... tto niemożliwe.. jak mogłem pomylić kwiaty matki z ziarnami siejnymi - wyjąkał Adam skrępowany sytuacją.

- Bywa - spojrzał na niego Ludwig i delikatnie uniósł końciki ust na coś, na wzór uśmiechu.

- Jestem beznadziejny - spojrzał w bok młodszy i wytarł samotną łzę - Chciałbym być powietrznikiem...

Starszy spojrzał na niego i wstał, prostując się.

- Głupstwa opowiadasz, ja bym nie chciał - poklepał go po ramieniu. - Nie chciałbym skończyć jak Wolf...

- Wolf? - Beethoven nic nie odpowiedział, patrzył pusto w pole i zdawało się jakby coś go łamało od środka.

- Przyjaciel, nie znasz - warknął, zły sam na siebie że wspomniał w ogóle ten wrażliwy temat.

- W porządku... - kiwnął głową Mickiewicz i zwrócił wzrok ku polu.

- Ehhh, co za dzień! Muszę się zbierać Adolf

- Adam - poprawił go.

- Adam - powtórzył po nim szybko i westchnął - Robota wzywa, nikt nie nakarmi saren w tym lesie - zniknął.

- Ludwig?... - rozglądał się zdezorientowany Mickiewicz za starszym, ale ślad żaden po ziemianinie nie pozostał.

Koniec pracy, Adam spojrzał na zasadzone grzątki z wyraźną dumą. Westchnął i wyciągnął z kieszeni nasienie róży i zasiał ją tuż obok pola, przykrywając dłońmi.
Po chwili róża urosła wysoko i dumnie otworzyła swe płatki na świat.

- To dla ciebie, stary przyjacielu


Pomiędzy Chmurami | Romantyzm AUOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz