8. Wypadek

216 27 12
                                    

|Telefon dostał pierdolca winc błędy ortograficzne są niestety nie specjalnie|

- Jedyne co potrafisz, to na każdym kroku wywoływać gównoburzę! - warknął zdenerwowany Adam, a jego oczy które jeszcze przed chwilą były niebieskie, jak piękne niebo, błysnęły zielonym blaskiem. Aura wokół powietrznika i ziemianina, po raz kolejny była napięta, co dopuściło do kolejnej kłótni pomiędzy nimi.

- Lepiej się zamknij i idź plewić grzątki, ziemniaku - zacisnął pięści Juliusz, a jego orzechowe oczy zmieniły się w szaro niebieskie.

Nim się obejrzeli dwa żywioły, zaczęły toczyć ze sobą walkę. Powodem sytuacji w której się znaleźli była pogoda, znowu. Ale tym razem nic nie zapowiadało na spokojne pojednanie i odejście w zgodzie.
W pewnym momencie zaczął wiać bardzo silny wiatr, który powalił nie jedno drzewo nieopodal, jak i krzewy lecz to nie zaspokoiło furii w jaką wpadli oboje.
Adam starając się ustać w miejscu, mocno zacisnął pięści, a korzenia drzew go przytrzymały.
Natomiast nogi Juliusza były zaplątane w mocne i ostre gałęzie jeżyn, które z każdą sekundą stawały się coraz to wyższe i ostrzejsze.

Patrzyli na siebie złowrogo, a obu ogarnął dreszcz w zbierających się w nich mocach, których przez zbyt mocne emocje, nie mogli opanować.

- Sstop! - usłyszeli krzyk Zygmunta, starającego się utrzymać gałęzi drzewa, gdyż wiatr był tak mocny, że cudem było to, że Krasiński nie poleciał na drugą stronę lasu cały poobijany.

Jednak dwaj wieszcze nie przejęli się tym, zignorowali jego prośby.
W Słowackiego zaczęły się wbijać ostre kolce jeżyn i skutecznie utrudniały mu poruszanie się.
Adam, pomimo korzeni trzymających go, zauważył jak korzenia zaczynają się rozrywać, szok to było mało powiedziane, nawet nie zauważył jak wiatr porwał go za sobą z ogromną siłą.
Odzyskał swój kolor oczu, źrenice mu się zmniejszyły i poczuł ogromny ból z tyłu głowy, po czym stracił przytomność.

Juliusz odzyskał swój naturalny kolor oczu, wiatr przestał wiać, a Słowacki niemal wyrwał się z mocnych krzewów, nacinając sobie w wielu miejscach skórę, ale nie przejął się tym wcale.

- Adam! - krzyknął przerażony i chcąc podejść, poczuł jak mocne kolce jeżyn wbijają mu się w dłoń. Syknął głośno i zauważył, jak wiele ran ma na sobie przez cholerne krzewy.

Zygmunt drżącym krokiem podszedł do Adama, przerażony. Gdy tylko dotknął jego tyłu głowy, poczuł kwiaty, a z kwiatów lała się maź, pachnąca przepięknie lecz nic dobrego nie oznaczała.

- O nie, nie, nie, nie - powtarzał w kółko Zygmunt i rozejrzał się za czymś przydatnym, ale nic nie znalazł. Zamiast tego zauważył Juliusza, poharatanego i krwawiącego, choć żadna krew nie spływała z niego, na miejscu ran pojawiły się malutkie chmurki.
Rozciął sobie dłoń od wyrwania swojej ręki z uścisków gałęzi i podszedł z łzami w oczach, nawet nie zauważył tego jak miękka chmurka pojawiła się na środku dłoni.

- Juliuszu, jeśli jeszcze raz wpadniesz w niebezpieczeństwo to zmienisz się w mgłę - odparł Krasiński wystraszony stanem obu z przyjaciół i położył dłoń na policzku Juliusza, które było miękkie, jak chmurka.

- Nnie obchodzi mnie to - wydukał sam z siebie i odepchnął od siebie Zygmunta.
Przytulając do siebie Adama.
- To moja wina! - prawie krzyknął, a Zygmunt zmarszczył brwi.

- To czyja wina, nie jest ważne! Teraz ważniejsze jest wasze życie - odrzekł poważnie blondyn i wstał.

Zygmunt zawsze stawał się wyjątkowo poważny, w sytuacjach, gdzie coś zagrażało komukolwiek.
Przypominał sobie wtedy, jak jego matka zamieniła się w popiół, gdyż nie otrzymała odpowiedniej pomocy. Przez to zajście Krasiński był wyjątkowo wrażliwy i nie umiał dopuścić do siebie myśli, że ktoś kiedyś też umrze na jego oczach jak wtedy.

Pomiędzy Chmurami | Romantyzm AUOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz