20. Sadyści

160 27 18
                                    

Adam z trudem powstrzymywał złość, wpatrując się w małe, wykopane norki myszy, które postanowiły zająć się polem akurat biednego ziemianina. Delikatnie zacisnął pięść i usiadł na trawie, która była dzisiaj sucha, gdyż przymrozków ani deszczu nie było.
Mimo wszystko nie poddał się, obiema dłońmi dotknął ziemi, a jego oczy zaświeciły zielonym blaskiem, powodując że myszy przesiadujące w jego polu wyskoczyły w powietrze, prosto w jego ramiona.
Spojrzał na nie gniewnie i delikatnie pogłaskał je po ich szarym futerku, wyglądały na wyjątkowo wystraszone zaistniałą sytuacją.

- Ile razy mówiłem wam, byście nie jadły korzeni, naprawdę tak często zapominam was karmić że same sobie radzicie? - myszy pokiwały głowami, a Mickiewicz uniósł brwi zdziwiony, nie spodziewał się takiej odpowiedzi. Obserwował jak szare istotki wracały do swoich świeżo wykopanych norek.
Adam wstał z ziemi i zacisnął dłoń na radełku, które trzymał.

- Dobra, ale nie zjedzcie wszystkiego - nawet nie oczekiwał odpowiedzi, zaczął pozbywać się nie potrzebnych chwastów narzędziem.

Po długich, dla Adama wręcz nie kończących się piętnastu minutach, skończył swoją pracę.
Pozbywając się warzyw, które straciły korzenie przez myszy - nie był zły na zwierzęta - bardziej na siebie, bo czuł się jak bardzo zły opiekun lub tata, którego nie obchodził los swoich dzieci.
Westchnął przeciągle i smutno pociągnął noskiem, wten prawie zawału nie dostał.

- Cześć Adaś! - wesoły ton głosu, przywitał go, chwytając od tyłu za ramiona.
Adam pisnął w odpowiedzi i zmarszczył brwi.

- Weź nie strasz! Prosiłem cię o to tysiące razy! - naburmuszył minę, upuszczając narzędzie, którym się wcześniej posługiwał.
Powietrznik w odpowiedzi wybuchnął śmiechem.

- Przepraszam, damę - Adam w tamtym momencie miał ochotę powiesić go na drzewie do góry nogami lecz odrzucił tą myśl, zważając na fakt iż w pewnym sensie życie mu uratował, a przy okazji poznał przyzwoitą kobietę, która wydawała się mieć ręce do ogrodnictwa, do teraz ziemianin nie potrafił zapomnieć o tej idealnie wyplewionej ziemi, tych najróżniejszych rodzajach kwiatów, Mickiewicz był w szoku, że to wszystko było zasadzone w górach, gdzie raczej ziemia nie jest zdatna do sadzenia.

- Jestem mężczyzną, a nie damą - obruszył się.

- Jesteś tak śliczny, że dla mnie to nie robi różnicy - puścił mu zalotnie oczko, a Adam stanął jak wryty i zarumienił się mocno.

- Idiota! - burknął głośno i podniósł radełko z ziemi, słysząc śmiech Juliusza, który z każdym postawionym krokiem nie wydawał się dalszy.
Szli razem przez las, Adam z wyraźnym grymasem wymalowanym na twarzy, a Słowacki z radosnym uśmiechem.
Czy naprawdę było tak od wieków w tym miejscu?
Ziemianin zawsze miał twardą twarz, a powietrznik współpracujący wesołą - wydawało się jakby los od wieków łączył tutaj przeciwieństwa.

W pewnym momencie obaj usłyszeli strzał i zamarli.
Mkckiewicz zawrzał jak woda w czajniku i próbował powstrzymać nagły wybuch złości oraz płaczu.

- Od lat jest tutaj zakaz polowania, co do cholery?! - wydukał głośno i odłożył radełko, mocno chwytając za dłoń powietrznika i idąc w stronę wcześniej wydanego dźwięku.
Obmyślał plany, jakie klątwy powinien rzucić na podłych ludzi, którzy bez serca i nielegalnie panoszyli się po lesie zabijając zwierzęta.
Długo czekać nie musieli, gdy zobaczyli okropny widok.
Dwaj mężczyzn cieszyło się z trafionej sarny, która leżała martwa w kałuży własnej krwi.
Juliusz wzdrygnął się, a jego oczy w mgnieniu oka z gniewu stały się szare. Mocno przytrzymał Adama i dosłownie przywołał chwilową nawałnice, wyrzucając dwójkę obłąkanych w powietrze.
Powietrznik doskonale wiedział, że nic się im po małej próbie latania nie stanie lecz w tamtej chwili nie obchodziło go to, czy na pewno.

Adam pociągnął Juliusza za sobą i przyklęknął przy zwłokach sarny, próbując powstrzymać łzy - ale nie potrafił i się rozpłakał.
Słowacki, jednak w pewnym momencie zauważył coś, w krzakach stała malutka, roztrzęsiona sarenka patrząca z oddali na martwe ciało zapewne swej matki.
Juliusza niezwykle poruszył ten widok, podszedł do sarenki i ją delikatnie przytulił - ta nie stawiała żadnych oporów.
Pewnie dlatego, że zwierzęta ufały tym istotom.

- Adam, spójrz - nawet nie raczył spojrzeć na ziemiana, a ten podszedł szybkim krokiem.

- Pieprzeni ludzie, zasrani ludzie! - nie panował nad słowami ze względu na sytuacje, traktował zwierzęta jak swoją rodzinę i również się czuł jak jeden z członków tej rodziny.

- Tia, masz rację... - odparł smętnie Słowacki, wpatrując się w spłoszoną i roztrzęsioną sarenkę.
- Przynajmniej ona nie ucierpiała, ma wiele życia przed sobą.

Pomiędzy Chmurami | Romantyzm AUOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz